- Dziewięciu bohaterów Pani książki łączy to, że byli idolami PRL. Ale nazywać ich dżentelmenami? To chyba ryzykowna teza.
- Ryzykowna, bo to słowo z niedzisiejszego, a może nawet i niepeerelowskiego słownika. Ale bardzo chciałam, żeby ta książka prowokowała do stawiania pytań: kim mógł być dżentelmen w PRL, a kim może być teraz? Czy w ogóle jest jeszcze miejsce na to słowo? Wszyscy bohaterowie tej książki to postaci szalenie złożone, które jednak łączą charyzma, niecodzienna ambicja oraz zdumiewające losy.
- Leopold Tyrmand, Zbigniew Cybulski, Marek Hłasko, Leon Niemczyk, Stanisław Mikulski, Andrzej Łapicki, Daniel Olbrychski, Jerzy Zelnik i Jan Nowicki to życiorysy na całe książki.
- Zgadza się, i to na pewno nie ułatwiało mi zadania. Ale chciałam pokazać tych bohaterów jako zjawisko. Łączą ich aspiracje. Każdy z nich wiedział, czego chciał, albo chciał wiedzieć, czego chce. Myślę, że ta ambicja to bardzo ważna cecha i wyróżnik dżentelmena.
- No to wybierzmy kilku. Co Panią zaskoczyło w życiorysie Tyrmanda?
- Nie da się ukryć, że odbiór Tyrmanda jest dosyć powierzchowny. Mówimy "Tyrmand" i od razu myślimy: kolorowe skarpetki i jazz. On sam wtłoczył się w pewien schemat, ale jednak kierowały nim ogromne emocje. Dlatego chciałam pokazać go od trochę innej strony, sprawdzić jego motywacje i intencje.
- Dżentelmen bywa drażliwy, pisze Pani o tym.
- Trudno uciec od takiej refleksji - Tyrmand faktycznie był bardzo przewrażliwiony, także na własnym punkcie. Stale szedł pod prąd.
- To postać anegdotyczna...
- Tak - dbający o styl, higieniczny hipochondryk, szalenie inteligentny prowokator. Można go opowiedzieć za pomocą dziesiątek anegdot.
- Zbigniew Cybulski, artysta utkany z kompleksów, miał same wady, nie miał pamięci do tekstu, za to był mistrzem improwizacji. Spokrewniony z generałem Wojciechem Jaruzelskim. Jaki jest ten Cybulski przez Panią odkryty?
- Całkowicie nieprzewidywalny, będący jedną z największych osobowości w naszym powojennym kinie. Chciał robić wszystko w sposób absolutnie wyjątkowy, niepowtarzalny. Nie potrafił na przykład powtarzać scen, nie radził sobie z dublami. Kiedyś na planie filmu Wojciecha Hasa wpadł w rozpacz, kiedy reżyser poprosił go o kolejne odtworzenie sceny. I myślę, że to nie była niecodzienna sytuacja. Cybulski improwizował, a tego przecież nie da się powtórzyć.
- Urocza jest anegdota o tym, jak się nim zachwyciła Édith Piaf.
- Cybulski najpierw zignorował wiadomości, które Piaf zostawiła mu w paryskim hotelu, a potem, gdy już się zdecydował do niej wybrać, widząc pieśniarkę w drzwiach, po raz kolejny zlekceważył ją. Bo pomyślał, że taka mała, niepozorna osóbka jest pomocą domową, a nie wielką gwiazdą. Potem się tego wstydził. Ale anegdota została.
- No i na koniec największe zdziwienie: dżentelmen Daniel Olbrychski. Naprawdę?
- Rozumiem, że panią to dziwi. Ostatnie medialne zamieszanie wokół niego związane z alkoholem potwierdza, że bardzo łatwo stworzyć wokół postaci atmosferę skandalu. Nie mam zamiaru w żaden sposób usprawiedliwiać Olbrychskiego, ale uważam, że to, co się wydarzyło, nie powinno przesłaniać jego dokonań. No ale cóż, sezon ogórkowy trwa.
- Ale pisze Pani, że wcześniej tracił prawo jazdy przez alkohol.
- Zdarzyło się. Ale warto pamiętać, że to jedyny polski aktor, który zrobił naprawdę światową karierę. Wielokrotnie grał za granicą, jest na Zachodzie szanowany, otarł się też o Hollywood.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?