18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przedostatni dzień

Redakcja
Fot. Anna Kaczmarz
Fot. Anna Kaczmarz
Mistrz Stanisław Koniarski po raz ostatni otworzy swój zakład przy ulicy Straszewskiego w Krakowie. Ostrzyże ostatnich klientów. Zamiecie leżące na podłodze włosy, zamknie drzwi i zaniesie do domu mosiężny dysk, prastary znak cechowy.

Fot. Anna Kaczmarz

Przypominamy sobie z panem Stanisławem niegdysiejsze zakłady fryzjerskie.

Przy św. Anny, Wiślnej, Szewskiej. Ja dorzucam jeszcze fryzjera ze Zwierzyńca, z Senatorskiej. Chodziłem tam przez całe dzieciństwo, aby - czekając na strzyżenie w słodkawo-ostrym zapachu wody kolońskiej i pudru - podziwiać nieskończoność. W lustrach nad umywalkami odbijały się zwierciadła na przeciwległej ścianie, także odbijające swoje lustrzane vis-á-vis - i gdzieś, w nieodgadnioną dal biegł kryształowy korytarz.

Przy św. Anny na wystawie wdzięczyła się gipsowa kobieca główka, spieniona od loków. Przy Wiślnej w wielkim słoju, stojącym w witrynie, infernalnie kłębiły się wielkie pijawki - tak jakby czas stanął i balwierze ciągle zajmowali się nie tylko strzyżeniem i goleniem, ale także przystawianiem (bo pijawki się przystawiało, natomiast bańki stawiało) tych stworzeń oraz puszczaniem krwi. I jeszcze coś łączyło fryzjernie z pradawnymi czasami - znak cechowy, balwierska miska zredukowana do symbolu, do płaskiego mosiężnego dysku. Dzisiaj zapomniano już o starym oznaczeniu razury, jak powiedzieliby nasi dziadkowie, podobnie jak wcześniej zapomniano o lombardowych kulach, o wieńcu, o krzyżyku, który nie zawsze musiał kojarzyć się z pobożnością...

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu mosiężne talerze, wypucowane do połysku, zapraszały do fryzjerskich zakładów. Pan Stanisław zachował godło swej profesji, chociaż już nie zawiesza go na zewnątrz, pod skromniutkim, staroświeckim szyldzikiem "Fryzjer damsko-męski". Zresztą, wkrótce zniknie także szyldzik, niegdyś podświetlany. Jest 28 października 2009 roku. 29 października damsko-męski zakład fryzjerski z ulicy Straszewskiego zniknie, przestanie istnieć, odejdzie w niebyt, pozostając jedynie w pamięci starych klientów...

Pan Stanisław Koniarski od prawie półwiecza krząta się po małym pomieszczeniu. Dokładnie czterdzieści osiem lat, jego żona, Eugenia, zaczęła tutaj pracować wcześniej, równo pięćdziesiąt lat temu. Zakład jest jednak jeszcze starszy. W 1928 roku założyła go Petronela Doktor.

Miejsce przepyszne, chociaż hałaśliwe - ulicą Straszewskiego przewalają się tramwaje. Za to po drugiej stronie zatłoczonej jezdni - zielona ściana Plant i czerwień Collegium Novum, serca Uniwersytetu Jagiellońskiego. O rzut kamieniem przesławna niegdyś "Barcelona", knajpka niegdyś rojna, pełna studentów i pracowników UJ, dzisiaj rudera czekająca na rozbiórkę. Z drugiej strony - wielka kamienica, w której mieszkał niegdyś dr Marcinkowski, swojego czasu równie sławny jak "Barcelona", ale ze zgoła innych powodów. W "Barcelonie" nie tylko się jadło, ale także piło, świętując egzaminacyjne sukcesy i opłakując klęski, a dr Marcinkowski był antyalkoholowym działaczem. Szpakowaty, z gorejącymi oczami biegał od szkoły do szkoły, od liceum do liceum, wszędzie przestrzegając przed skutkami picia.

- Strzygł się u pana Marcinkowski? - pytam pana Stanisława.

- Strzygł się - odpowiada pan Stanisław, ostrożnie manipulując warczącą maszynką.

- Panie, kto się u niego nie strzygł! - wtrąca się do rozmowy pan Andrzej.

Pan Andrzej przyjechał aż z Mydlnik, bo przywykł do ręki mistrza Stanisława. Do malutkiego zakładziku przy Straszewskiego w dzieciństwie prowadziła go matka, później sam chodził, z przerwą na wojsko, i nadal chodzi, a raczej dojeżdża z podkrakowskiej wsi, do której rzuciły go losy.

- No więc, kto się u pana strzygł?

- Rektor Lepszy, rektor Karaś, profesorowie, studenci - wylicza pan Stanisław.

- I jeszcze profesor Szuman, sławny psycholog, taki mały, tęgi. Mieszkał przy Manifestu Lipcowego, czyli przy Piłsudskiego - przypomina sobie po chwili.

- A kapucynów ciągle pan strzyże, panie Staszku? - pyta pan Andrzej.

- Strzygę.

Bo pan Stanisław potrafi wszystko, co trzeba umieć we fryzjerskim fachu, także wystrzyc na czubku głowy okrągłe kółko, tonsurę. Jedynie nie goli już swoich klientów, bo to zbyt skomplikowane. Nie samo golenie, "szwedka", brzytwa marki Solingen, ciągle byłaby posłuszna jego rękom, ale rygorystyczne przepisy sanepidu. Zresztą teraz, w czasach jednorazowych maszynek, nie ma już chętnych do golenia u fryzjera. A jeszcze pięćdziesiąt lat temu był to cały ceremoniał. Brzytwa miękko sunęła po policzkach pokrytych puszystą pianą. Jeszcze wówczas nie było kremów do golenia, o piance pod ciśnieniem wyskakującej z pojemnika nie pisano nawet w powieściach science fiction, więc fryzjer rozrabiał mydło w miseczce, a kiedy spieniło się, osiągając konsystencję bitej śmietany, za pomocą pędzla do golenia pokrywał policzki klienta białą niczym śnieg poduszką. A później brzytwa, zbieranie zdjętej piany na wskazującym palcu lewej ręki, zaś na koniec obłok wody kolońskiej. Nie w aerozolu, który dopiero miał zostać wymyślony, ale wyrzucanej z flakonika energicznym naciskaniem gumowej gruszki (gruszkę oplatała jedwabna siatka zakończona pomponem). I jeszcze puder, na wygolone policzki, puder który pylistą, pachnącą chmurą spowijał cały zakład. I jeszcze strzepnięcie ręcznika typowym, niepozbawionym wdzięku, nieco nonszalanckim ruchem.

W zakładzie pana Stanisława jest uroczo staroświecko. Wchodzi ktoś i mówi "Tłoczno dzisiaj u Mistrza". I ten "mistrz" brzmi archaicznie, brzmi familiarnie, pachnie dawnymi obyczajami, epoką, w której ludzie nigdzie się nie spieszyli, na wszystko mieli czas i w zaprzyjaźnionym sklepiku, u znajomego szewca, u fryzjera trzeba było pogadać.

Zwłaszcza u fryzjera, bo jak człowiek siedzi w fotelu, okryty pelerynką, skazany jest na gadanie. W poniedziałki zazwyczaj mówiono o niedzielnych meczach, o klęskach oraz zwycięstwach Cracovii oraz Wisły, ale także Garbarni, która była jeszcze klubem pełną gębą, z własny stadionem na prawobrzeżu, z drewnianymi trybunami, na których miejscu wyrósł z czasem ogromny hotel, od lat już opustoszały i służący jako stelaż dla gigantycznych reklam. Na co dzień rozmawiano o wszystkim, byle nie o polityce, bo czasy były takie, że za tak zwaną szeptankę można było dostać kilka lat.

Dzisiaj czasy już inne, bezkarnie można opowiadać antypaństwowe dowcipy, ale może dlatego właśnie nikt ich nie opowiada.

- Wszystko wiemy o swoich chorobach - mówi pan Andrzej. - Człowiek siedzi na fotelu, to opowiada, że tu go boli, tam go boli, jaki lekarz najlepszy, jakie lekarstwo...

Nic dziwnego - klientela pana Stanisława to z pewnością nie młodzież. Na podłodze leżą siwe włosy.

- Młodzi chodzą do salonów - wyjaśnia mistrz Koniarski - a do mnie - sam pan widzi...

Pan Andrzej wraca do kapucynów. I mówi, że balsam kapucyński jest dobry na wszystko - smarować się nim można i wypić, a na ból zębów nie ma nic lepszego. Wszyscy, pan Andrzej, strzyżony właśnie starszy pan i mistrz Stanisław, rozpływają się nad balsamem kapucyńskim, ale ktoś wrzuca kroplę dziegciu do balsamowej beczki:

- Butelki coraz mniejsze, a balsam coraz droższy.

Za kotarą, kryjącą damską część zakładu przy ulicy Straszewskiego, cisza, a my, w męskiej części, plotkujemy. Horrendum! I to o czym plotkujemy, o panach, którzy farbują włosy...

Mistrz Koniarski stwierdza krótko:

- U mnie nikt się nie farbował.

I zawzięcie manipuluje maszynką wokół głowy klienta, a jego mina mówi wyraźnie: nawet gdyby się ktoś farbował i tak bym nie powiedział, bo fryzjer jak lekarz, jak adwokat, musi być dyskretny...

My jednak plotkujemy.

- No ten, wiecie który... Ksiądz...

- I profesor... Z każdym rokiem ma coraz bardziej czarne włosy...

Jutro, 29 października 2009 roku, mistrz Stanisław Koniarski po raz ostatni otworzy swój zakład przy ulicy Straszewskiego w Krakowie. Ostrzyże ostatnich klientów. Zamiecie leżące na podłodze włosy, zamknie drzwi i zaniesie do domu mosiężny dysk, prastary znak cechowy. Zabierze ze sobą też maszynki i nożyczki, które przez całe lata tak starannie ostrzył mistrz Dzioba, szlifierz z Zieleniewskiego. I brzytwy też zabierze.

Na razie nożyczki się przydają, bo na fotelu siadł pan Andrzej. Pan Andrzej ma bardzo gęste włosy, a jak ktoś ma takie włosy - to niezbędna jest degażówka, nożyczki do przerzedzania.

Ktoś wchodzi, wpada na chwilę, aby pożegnać się z panem Stanisławem. Gość wręcza wizytówkę, a pan Stanisław kłania się i mówi:

- Dziękuję, panie profesorze.

Tutaj jest Kraków, samo jego serce. Tutaj każdy wykładowca wyższej uczelni, nawet każdy nauczyciel licealny, jest profesorem. Adwokat mecenasem. Lekarz doktorem. Dziennikarz redaktorem. A ludzi tako jak pan Stanisław Koniarski tytułuje się mistrzami. I honor tego zaszczytnego tytułu dzielą tylko z wybitnymi artystami oraz pisarzami.

Jutro wejście do zakładu zostanie zamknięte na głucho. Znów zniknie cząstka starego Krakowa - niegdyś miasta małych sklepików, rzemieślniczych warsztatów, starych aptek, ciemnych antykwariatów pełnych książek. Do lokalu wprowadzi się ktoś, kto będzie mógł zapłacić czynsz narzucony przez władze stołeczno- -królewskiego miasta.

Jednak pozostanie Stanisław Koniarski, mistrz fryzjerski, który zaczynał w Wadowicach, potem strzygł w Nowy Targu i Rabce, aby wreszcie zacząć pracę w centrum Krakowa.

- Będziemy po pana dzwonili, panie Staszku - mówi pan Andrzej, który dojeżdża z Mydlnik.

Już wiadomo, że mistrz Koniarski nie odłoży maszynki, już jest pewne, że nie zardzewieją stare nożyczki. Wśród znakomitych klientów pana Stanisława było aż dwóch kardynałów - Macharski i Dziwisz. I już zostało ustalone, że jeżeli Jego Eminencja Franciszek kardynał Macharski zechce się ostrzyc, mistrz Stanisław Koniarski spakuje to co niezbędne i pojedzie do czcigodnego klienta.

Andrzej Kozioł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski