Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przekroczona granica

Redakcja
Wypadku gruzińskiego saneczkarza, który zmarł w wyniku odniesionych obrażeń podczas igrzysk można było uniknąć, gdyby organizatorzy poważnie potraktowali zastrzeżenia zawodników i trenerów.

ROZMOWA. Z trenerem saneczkarzy MARKIEM SKROWROŃSKIM o zagrożeniach na torze w Whistler i obawach w polskiej ekipie.

- Tor w Whitsler jest po prostu niebezpieczny - opowiada trener polskich saneczkarzy Marek Skowroński. - Osiągane przez zawodników prędkości są wprost kosmiczne. Jeżeli kobiety jeżdżą ok. 120-130 km/h, mężczyźni prawie 150, a bobsleje grubo ponad 150 km/h, to coś jest nie w porządku. Oczywiście saneczkarstwo to sport prędkości, ale gdzieś musi być granica normalności.

Skąd się tam bierze taka prędkość? Przecież na innych torach zawodnicy jeżdżą 20-30 km/h wolniej...

- To jest związane z budową toru. Obiekt jest rzeczywiście piękny. Został wybudowany w środku rezerwatu dla niedźwiedzi. Składa się z długich prostych i takich samych wiraży. To powoduje, że saneczkarz czy bobsleista do samej mety nabiera prędkości. Ja rozumiem, że saneczkarstwo to sport ekstremalny, ale trochę przesadzono. Proszę sobie wyobrazić, że podczas treningów nie było zawodnika, który przejechałby tor czysto, bez błędów. Nie wiem jak będą rywalizować bobsleiści. Ich pojazdy przy prędkości ponad 150 km/godz. stają się niesterowne. Kierowca daje np. kontrę w prawo, a bob jedzie prosto. Dwa wypadki i śmierć mówią same za siebie. Przy takich prędkościach zawodnik nie ma czasu na reakcję. Staje się to niemożliwe. A skąd to się wzięło? Projektanci przeszacowali obiekt o ok. 20 proc. Chyba jest to błąd w obliczeniach. Już podczas prób przedolimpijskich zwracano na to uwagę. Ale widać nie wzięto sobie do serca uwag niemieckich czy włoskich mistrzów. Prędkości są tak duże, że wręcz niemożliwe staje się np. filmowanie przez trenerów przejazdu i obserwacja zawodnika.

A co z polskim saneczkarstwem? Jest w stanie szczątkowym?

- A jak ma być inaczej, skoro nie ma w Polsce toru? Jeszcze do niedawna mistrzostwa Polski rozgrywano za granicą. W ubiegłym roku zawody krajowe odbyły się w Krynicy na torze o długości 600 metrów. Jak szukać talentów, skoro nie ma gdzie trenować? To i tak cud, że ktoś jeździ.

Do Kanady pojechała skromna ekipa.

- Jest nas trójka. Ja, Ewelina Staszulonek i Maciej Kurowski, nie licząc bobsleistów. Ja jestem trenerem, technikiem, psychologiem i nianią w jednym. Ale co może cieszyć, po raz pierwszy od 1976 rok (od igrzysk w Innsbrucku) na zawodach jest mężczyzna. Maciek zdołał się zakwalifikować i mam nadzieję, że w Kanadzie dobrze pojeździ. W każdym razie stać go na to. Natomiast Ewelina Staszulonek to osobna historia. Na treningach jeździ rewelacyjnie. Wygrywa z Niemkami nawet po pół sekundy. Ale kiedy dochodzi do zawodów emocje biorą górę. Podczas mistrzostw Europy po dwóch ślizgach była czwarta, z szansami na medal. Kiedy przyszło do najważniejszego wyścigu, spaliła się psychicznie. Jej jest potrzebny psycholog. Ja robię, co można, ale to jest za mało.

Jakie więc cele stawia Pan zawodnikom?

- Nie można za wiele wymagać. Maciek ma znaleźć się w "16", a Ewelina powinna uplasować się w ósemce. Stać ją na to. Tylko czy pod presją i przy takich prędkościach zdołają poprawnie zjechać? Tego nie wiem.

Rozmawiał JERZY CEBULA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski