MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Prześwietlanie prezesa

Redakcja
Fot. Theta
Fot. Theta
Pogrzeb był okazały - w końcu chowano nie byle kogo, ale pułkownika w stanie spoczynku, kawalera Virtuti Militari, działacza społecznego. Kompania honorowa trzaskała obcasami, huk salwy przegonił wszystkie ptaki z cmentarnych drzew. Były piękne przemówienia.

Fot. Theta

Ludzie lubią, kiedy bohaterów odziera się z pozłoty

A parę dni wcześniej siedział skurczony przed biurkiem młodszego o dobre cztery dziesięciolecia i płakał. Słuchając tego, co tamten odczytywał: "W tym roku mija 25 lat od czasu, gdy po raz pierwszy zostałem wybrany prezesem naszej organizacji kombatanckiej. Stałem na czele Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, potem, po przekształceniu ruchu kombatanckiego, na czele Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. W 2008 roku, ze względu na stan zdrowia, postanowiłem zrezygnować z funkcji prezesa. Żegnając się z czynną działalnością na tym stanowisku, chciałbym złożyć najserdeczniejsze podziękowania wszystkim współpracownikom, kolegom, społecznikom, politykom, sympatykom, pracownikom i przedstawicielom instytucji i urzędów, którzy pomagali mi przez te wszystkie lata spełnić moje największe marzenie i osiągnąć najważniejszy cel: upamiętnić ofiarę Polaków, poległych w czasie II wojny światowej".
Słowa nie były jego, ale ich duch - tak. Zawsze w ten sposób przemawiał. Lubił przemawiać. W ogóle lubił być kimś.

\\\*

Przez lata jego działalność nie budziła emocji: ot, kierownik bazy samochodowej wielkiej firmy produkcyjnej. Członek ZBoWiD-u, od święta wkładający mundur, ale nie pamiątkowy frontowy drelich, lecz pobrany z magazynów MON współczesny uniform oficerski. Zdaje się, że tylko z gwiazdkami kapitańskimi, bez orderów; przynajmniej teraz nikt sobie nie przypomina, aby czymś brzęczał.
Jako kierownik miał iskrę bożą do przewodzenia. I dar wymowy. Choć więc w ZBoWiDzie nie pełnił wysokiej funkcji, stale go reprezentował: na akademiach, na uroczystościach państwowych i partyjnych, na spotkaniach w szkołach, harcerskich ogniskach. Chodził i opowiadał. O froncie może mniej, ale o swym udziale w walkach z ukraińską partyzantką - coraz więcej. Ludzie z jego kręgu towarzyskiego podśmiechiwali się, że on jest jak Żołnierz Samochwał: z roku na rok więcej pamięta, z roku na rok więcej dokonał; a tak w ogóle, to pewnie niebawem się okaże, że w pojedynkę wygrał drugą światową.

\\\*

Ale rozwinął się najpełniej, gdy przyszedł jego czas w organizacji: gdy przeszedł na emeryturę i został prezesem. Wtedy już było go wszędzie pełno. Pisał i wydawał książki - ale nie o sobie, lecz o ZBoWiDzie, a potem o ZKRBiBWP, o ofiarach wojny z miasta i powiatu, o pomnikach i tablicach pamiątkowych, jakie im poświęcono - załatwiał u burmistrza i starosty pieniądze dla weteranów, jeździł do Warszawy po odznaczenia. Jego mundur też pokrywało coraz więcej zaszczytnego metalu na wstążkach, ale to oczywiste: skoro prezes stara się o krzyże i medale dla członków, to jak przyznać członkom, pomijając prezesa?
A prezes działał. Tak, jak to - czytając mu niejako w myślach - streścił ten młody, poproszony o pomoc w zredagowaniu pożegnalnego apelu: "Dorobek moich kadencji na stanowisku prezesa obejmuje wiele przedsięwzięć: wydobywaliśmy z zapomnienia nazwiska ofiar, budowaliśmy pomniki, obeliski i tablice pamiątkowe, wydawaliśmy publikacje, uświadamiające młodemu pokoleniu rozmiar ofiary tych, którzy walczyli o wolność Waszą i Naszą. Po ćwierćwieczu takich działań jestem z nich dumny i zdaję sobie sprawę, że jeśli wszystko to się udało, to przecież nie dzięki mnie, ale dzięki niezliczonym ludziom dobrej woli, bez wsparcia których sam bym niczego nie osiągnął. Dlatego raz jeszcze składam wszystkim, którzy przyłożyli rękę do tych działań, serdeczne podziękowania".
Bez dwóch zdań: o kombatantach w mieście było głośno. A o prezesie najgłośniej. No i pewnie to mu zaszkodziło. Bo kiedy dostał doroczną nagrodę rady miejskiej, zaczęła się akcja. Innymi słowy: początek końca.
Kilku podwładnych ze związku napisało list do miejscowej gazety. Postawili w nim parę mocnych pytań: zażądali wyjaśnienia, kiedy i od kogo prezes dostał Virtuti Militari; w jakiej jednostce i w jakim czasie brał udział w działaniach bojowych; kiedy i na podstawie jakiego rozkazu personalnego uzyskał nominację oficerską? Pytania były retoryczne, bo sami zaraz odpowiedzieli: że Virtuti dostał w 1971, że na froncie II wojny (przed 9 maja) nie był ani dnia, bo wzięty z poboru trafił od razu, jako posiadacz matury, do szkoły oficerskiej; no i że podporucznikiem został, kiedy nawet najbardziej trunkowi Rosjanie zdążyli wytrzeźwieć po ostatecznym świętowaniu pobiedy...

\\\*

Ruch się zrobił straszny. Ludzie lubią, kiedy bohaterów odziera się z pozłoty, i nie mają przecież większej radości, niż gdy złapią herosa, jak w postrzępionych kalesonach wymyka się chyłkiem z alkowy cudzej żony. Zaczęły się dyskusje - w grupach i na łamach. Coraz więcej było takich, którzy znali prawdę o przeszłości prezesa, prawdę, oczywiście, najprawdziwszą, jedyną słuszną. Niektórzy mówili, że ukradł część życiorysu starszego brata, prawdziwego frontowca, i na tej podstawie wystarał się o Virtuti, niektórzy - że w ogóle nigdzie nie był i żadnego prochu nie wąchał, a całe jego kombatanctwo to wielka mistyfikacja.
Nie można powiedzieć, byli i tacy, którzy stawali w jego obronie. Przypominali na przykład, że data nadania Virtuti o żadnym szalbierstwie nie przesądza, bo przed wojną weryfikacja wniosków, sporządzanych na polu bitwy I wojny i wojny bolszewickiej, trwała do 1939, że w PRL wiele zaległości orderowych i awansowych - niektóre sięgały nawet powstań śląskich - załatwiono właśnie na początku dekady Gierka; że skoro prezes miał legitymację wydaną przez Radę Państwa, nic nikomu do jego orderu. I że z partyzantką UPA bił się - ponad wszelką wątpliwość.
Ale te głosy wytłumiano. Lustracja prezesa za daleko zaszła, by miała się nagle wyciszyć. Demistyfikacja trwała.
A prezes słabł. Podyktował jeszcze temu, młodszemu o cztery dekady, ostatni akapit swego apelu "Dziękuję społeczeństwu za zawsze życzliwy i pełny poparcia stosunek do kombatantów i ich organizacji. Wierzę, że w dalszym ciągu będzie tak samo pomagało moim kolegom i następcom. Bądźmy dumni z naszego miasta! Z żołnierskim szacunkiem i kombatanckim pozdrowieniem." Wziął wydrukowaną wersję, pożegnał się i wyszedł.

\\\*

Nazajutrz pojechał taksówką do szpitala. A za dwa dni nie żył.
Pogrzeb miał okazały - w końcu chowano nie byle kogo, ale pułkownika w stanie spoczynku, kawalera Virtuti Militari, działacza społecznego. Kompania honorowa trzaskała obcasami, huk salwy przegonił wszystkie ptaki z cmentarnych drzew. Były piękne przemówienia. Ta sprawa jest zakończona.
Tylko niektórzy mają teraz problem i czują niesmak: że jak to tak? Uciekł nie do końca prześwietlony? Nierozliczony? Niewdeptany w błoto? Nienapiętnowany? Bez publicznego pokajania się, bez samokrytyki? Bez prośby o wybaczenie?
Tego mu nie mogą darować.
WALDEMAR BAŁDA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski