MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przewrót w imię cnoty

Redakcja
Józef Piłsudski na moście Poniatowskiego w oczekiwaniu na rozmowę ostatniej szansy z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim. Z prawej gen. Gustaw Orlicz-Dreszer. Fot. archiwum
Józef Piłsudski na moście Poniatowskiego w oczekiwaniu na rozmowę ostatniej szansy z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim. Z prawej gen. Gustaw Orlicz-Dreszer. Fot. archiwum
12 MAJA 1926. Wojsko dowodzone przez marszałka Piłsudskiego wkracza do Warszawy. Po kilku dniach bratobójczych walk oddziały wierne rządowi wycofują się. Prezydent Wojciechowski składa dymisję

Józef Piłsudski na moście Poniatowskiego w oczekiwaniu na rozmowę ostatniej szansy z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim. Z prawej gen. Gustaw Orlicz-Dreszer. Fot. archiwum

Czy Polska międzywojenna mogła uniknąć autorytarnej dewiacji? Faktem jest, że Europa tamtej doby nie wierzyła w demokrację.

Ta niewiara przejawiała się nie tylko w tym, że dwaj potężni sąsiedzi Polski zainstalowali u siebie ustroje totalitarne, ale i w tym, że w szeregu państw europejskich przyjęto wtedy rozwiązania autorytarne, a niemal wszędzie demokracja parlamentarna przeżywała kryzys. Nie było mody na demokrację, ratunku szukano raczej w systemie, który przejawiałby bardziej moc wynikającą z narodowej/państwowej jedności niż moc opartą na pluralizmie przekonań. Akcję wojskową marszałka Piłsudskiego z 12 maja 1926 r., wymierzoną w legalny rząd, widzieć należy jako wpisującą się w ten ogólny trend.

Jednak dlaczego zamachu na demokrację dokonał człowiek, który wcześniej walnie przyczynił się do jej stworzenia? Oprócz - niepozbawionego podstaw - zawodu realnym kształtem demokracji po roku 1921 ("sejmokracja"), dochodził tu niebagatelny czynnik osobisty. Przekonanie o wywiedzionej z zasługi dla kraju własnej wyjątkowości, a nawet misji. Andrzej Wierzbicki, bystry obserwator polityki dwudziestolecia, ujął to tak: "Piłsudski był przekonany, że tylko on sam wie, czego Polsce trzeba, i w roku 1923 usunął się w zacisze domowe w przeświadczeniu, że Polska bez niego nie da sobie rady i zwróci się do niego jako do zbawcy".

To mentalność właścicieli Polski. Przekonanie, które cyklicznie wciela się w różne postaci w naszej historii - nie zawsze tak wybitne jak Piłsudski...

Generał Lucjan Żeligowski, minister spraw wojskowych w rządzie Aleksandra Skrzyńskiego, tuż przed ustąpieniem ze stanowiska (gabinet Skrzyńskiego podał się do dymisji 5 maja 1926, ale ministrowie pełnili obowiązki aż do powołania gabinetu Witosa, 10 maja), poprosił oficjalnie marszałka Piłsudskiego o objęcie dowództwa nad oddziałami zgrupowanymi w Rembertowie w celu przeprowadzenia ćwiczeń wojskowych. Gen. Żeligowski nie powiadomił o tej prośbie swojego następcy gen. Juliusza Malczewskiego. Dlatego nowy minister był zaskoczony wiadomością, że maszerujący 12 maja na Warszawę na czele wojsk Piłsudski legalnie dowodzi ich manewrami.

Ten drobny przykład pokazuje, jaki realnie miał status Józef Piłsudski w czasie, kiedy nominalnie był poza czynną służbą. Postać historyczna tej miary nie schodzi tak po prostu ze sceny. Każdy demokratyczny rząd w każdym kraju miałby z kimś takim kłopot i wszystkie rządy polskie od r. 1923 (czyli od odejścia Piłsudskiego z wojska) miały ten właśnie kłopot. Rząd Wincentego Witosa miał go w dwójnasób - bo jak tu walczyć zbrojnie z człowiekiem-legendą, Wodzem Naczelnym z wojny, która ledwie kilka lat wcześniej uratowała Polsce niepodległość?

Piłsudski, przebywając "na wygnaniu w Sulejówku", poustawiał w wojsku (i nie tylko w wojsku) swoich ludzi (np. Żeli-gowskiego w rządzie Skrzyńskiego), kiedy więc zdecydował się przystąpić do akcji zbrojnej, miała ona wszelkie szanse powodzenia.

Stąd też przebieg walk z 12-15 maja nie jest szczególnie interesujący. Dość powiedzieć, że oddziały wierne rządowi pod dowództwem gen. Tadeusza Rozwadow-skiego broniły zaledwie kilku kwartałów w Warszawie wokół Belwederu i lotniska. Udało im się odbić z rąk rebeliantów budynek koszar 1. Pułku Szwoleżerów oraz siedzibę Ministerstwa Spraw Wojskowych. Nie doczekały się jednak do 14 maja wystarczających posiłków spoza stolicy, po czym - naciskane przez siły Marszałka - ewakuowały się do Wilanowa, gdzie prezydent Wojciechowski ustąpił z urzędu na rzecz marszałka Sejmu Macieja Rataja, ten zaś przyjął dymisję rządu Witosa i po rozmowie z Piłsudskim mianował rząd prof. Kazimierza Bartla.

Motywy

Zamach majowy jest za to ciekawy z dwóch innych punktów widzenia. Po pierwsze, jako - drastyczne w formie, ale nie pozbawione podstaw - ostrzeżenie przed degenerowaniem się ustroju parlamentarnego. Po drugie, jako proces przechodzenia jego twórcy stopniowo na pozycje zgoła autorytarne.

Sam Piłsudski wyjaśniał po objęciu władzy, że jego zamiarem nie był zamach stanu, lecz jedynie demonstracja siły, pod wpływem której - jak on liczył - prezydent Wojciechowski odwoła gabinet Witosa będący dla dawnego Naczelnika Państwa ucieleśnieniem wszelkich chorób trapiących Rzeczpospolitą. Jakkol-wiekby z tym było, faktem jest, że dokonał się zamach stanu.

Można się natomiast spierać o to, jakie w pierwszych miesiącach Piłsudski miał zamiary wobec owej infrastruktury demokratycznej, którą co najmniej nastraszył w maju. Paweł Zaremba w swojej klasycznej "Historii dwudziestolecia" kładzie nacisk na dążenie Piłsudskiego do utrzymania się w ramach prawa. Faktycznie po ustąpieniu prezydenta i rządu system jak gdyby wracał na tory i legalności, i parlamentaryzmu. Sam Marszałek dążył do tego, by zamach został w jakiś sposób zalegalizowany przez instytucje demokracji parlamentarnej, którym wcześniej rzucił wyzwanie. I jakkolwiek by to brzmiało paradoksalnie, takie zalegalizowanie dokonało się przez wybór w Zgromadzeniu Narodowym 31 maja 1926 Józefa Piłsudskiego na urząd Prezydenta RP. Piłsudski wyboru nie przyjął, ale wskazał swojego kandydata, prof. Ignacego Mościckiego, który także został wybrany.

Można powiedzieć: nastąpiła legalizacja zamachu, co w pewien sposób kończyło sprawę. Ale można też, jak Andrzej Wierzbicki, szef "Lewiatana", ocenić to inaczej: "Po co brać odpowiedzialność za jawne rządy, skoro można rządzić jako dyktator, nie wprowadzając formalnej dyktatury i odpowiedzialności wobec ludności z tym związanej".

Nie jest natomiast sporne to, że władza Marszałka (czy szerzej: władza ludzi Marszałka) miała charakterystyczne fazy. Na ogół też niesporna jest jej periodyzacja w taki sposób, że wyróżnia się lata 1926-28 (kiedy zachowywano pozory rządów parlamentarnych), dalej lata 1928-30 (kiedy z parlamentaryzmem brutalnie walczono), a w końcu lata 1930-35 (kiedy nie ma już rządów parlamentarnych, ale w parlamencie jest jeszcze głośna opozycja). Przy szerszym ujęciu zjawiska (jako systemu władzy ustanowionego przez Piłsudskiego, a nie tylko jako systemu osobistej władzy Piłsudskiego), można jeszcze dodać osobny okres rozpoczynający się śmiercią Marszałka, a kończący wybuchem II wojny światowej. Nie jest to pozbawione podstaw o tyle, że w ostatnich czterech latach II RP zachowały się wszystkie najważniejsze cechy systemu. W szczególności zachował się monopol władzy dla elitarnej, samokooptującej się grupy, wywodzącej swój tytuł do rządzenia z udziału w czynie zbrojnym Komendanta i z wierności jego dziełu.

Zmarnowane szanse

System stworzony po maju bez wątpienia ewoluował. I bodaj nie był od początku przesądzony kierunek tej ewolucji.

W pierwszej fazie (1926-28) istniały pewne szanse po temu, aby po siłowym wstrząsie ustrój, oczyściwszy się z cech degenerujących, działał dalej w trybie demokracji parlamentarnej.

W każdym razie lewica sejmowa (PPS, PSL "Wyzwolenie" i Stronnictwo Chłopskie) sądziła, że będzie po maju rządzić razem z Piłsudskim. Jeszcze w czasie trwania walk majowych Piłsudski mówił: "Nie może być w państwie za wiele niesprawiedliwości względem tych, co dużo pracą swą dla innych dają, nie może być w państwie - gdy nie chce ono iść ku zgubie - za dużo nieprawości". Jak się potem okazało, lewica błędnie interpretowała słowa Marszałka o potrzebie wyrugowania "nieprawości" jako akces do programu reform społecznych. Piłsudski bardzo szybko się od tego odżegnał, mówiąc już 24 maja: "Jeżeli pojęcia lewica - prawica są związane z ruchami socjalnymi, nie byłem osobiście w nowej Polsce stronnikiem dawania wyraźnej przewagi jednej stronie lub drugiej". I dodawał, że na dawanie światu "przykładów rozwiązywania problematów socjalnych" Polska jest za słaba.

O ile więc Marszałek nie chciał po maju iść z lewicą, o tyle nie mógł też iść z prawicą, którą właśnie był przegnał siłą od władzy. A przecież były wyraźne zbieżności programowe z prawicą właśnie. Kluby prawicowe w Sejmie (Związek Ludowo-Narodowy, Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodowe, Chrześcijańska Demokracja i PSL "Piast") zgłosiły latem 1926 r. propozycje reform ustrojowych zbliżone do projektu rządu Kazimierza Bartla, który został premierem po zamachu. Ostatecznie przeszły zmiany proponowane przez rząd (tzw. nowela sierpniowa), ale ta sytuacja dowodziła, że prawica dobrze rozumie głębsze powody rokoszu Piłsudskiego: nie może być sprawnie rządzone państwo, w którym rząd jest permanentnie spętany nadzorem parlamentarnym i w którym rządy zmieniają się średnio co 7 miesięcy. Nowela sierpniowa to zmieniała, likwidując ekscesy owego "sejmowładztwa".

Tak więc Józef Piłsudski nie chciał zabiegać o większościowe rządy z lewicą, ale nie chciał też zabiegać o większościowe rządy z prawicą, sam natomiast nie miał w pierwszych Sejmach poma-jowych (aż do 1930 r.) większości. Chciał rządzić mimo to.

Nie chciał iść z tymi, z którymi dzielił w przeszłości trudy "konspiry" i walki zbrojnej - bo oni obecnie nie rozumieli konieczności naprawy państwa. Ale nie chciał też iść z tymi, którzy się na taką naprawę godzili, bo od nich różniła go biografia i wieloetniczne pojmowanie polskości. W ten sposób zostawał sam. A zostając - politycznie - sam, łamał podstawową zasadę rządów parlamentarnych. Jak później, już po śmierci Marszałka, trafnie napisze prof. Stanisław Starzyński w projektach ordynacji wyborczych do Sejmu i Senatu, chodziło właśnie o odpolitycznienie parlamentu: "(...) urządzenie wyborów w ten sposób, by z nich wychodziły tylko same jednostki bezpartyjne, z których by można stworzyć tzw. monopartię jedyną, bezbarwną, a z natury rzeczy ściśle rządową". Słowa te dobrze oddawały istotę poglądów Piłsudskiego na preferowany przez niego ustrój polityczny. Byłby to jakiś ustrój ponadpartyjny, w którym decydowałoby kryterium zasługi dla państwa (de facto dla grupy zasłużonych, już będących u władzy).

Łamanie kręgosłupa

Jednak, żeby zbudować taki model władzy, trzeba było najpierw zniszczyć demokrację parlamentarną. Nie dokonawszy tego od razu po maju, Piłsudski musiał walczyć z krnąbrnym Sejmem przez kilka lat - szczególnie intensywnie z Sejmem drugiej kadencji (1928-1930) i z jego marszałkiem, Ignacym Daszyńskim (PPS).

Długa jest lista środków użytych do owej destrukcji. Poczynając od tzw. precedensów konstytucyjnych (np. zakwestionowanie zwyczaju, że rząd obalony przez większość sejmową nie może być po kilku dniach powołany w identycznym składzie), a kończąc na aresztowaniu przywódców opozycji, osadzeniu ich w więzieniu wojskowym i prowadzeniu w tych warunkach kampanii wyborczej, która - naturalnie - dała zwycięstwo rządowi (tzw. wybory brzeskie w roku 1930). Pomiędzy tymi brzegami mieliśmy jeszcze przebogaty arsenał wymyślnych nieraz, a innym razem bardzo prostych, metod niszczenia opozycji. I więcej: niszczenia samej zasady, że istnienie silnej opozycji jest gwarancją zdrowego ładu państwowego. Tak więc były i konfiskaty cenzorskie, i pobicia przez nieznanych sprawców (np. byłego ministra Jerzego Zdziechow-skiego czy pisarzy Adolfa Nowaczyńskiego i Tadeusza Dołęgi-Mostowicza), i więzienie bez procesu generałów, których winą było to, że stanęli w obronie legalnego rządu (m. in. gen. Tadeusza Rozwadowskiego i gen. Włodzimierza Zagórskiego), i najście oficerów na Sejm, i poniewieranie godnością posłów oraz Konstytucji w wywiadach prasowych Marszałka (słynne "poślinis fajdanis" albo "kon-stytuta-prostytuta") i zaangażowanie administracji po stronie rządu w wyborach 1928 r., i finansowanie tejże kampanii wyborczej rządu z pieniędzy publicznych (słynna "sprawa Cze-chowicza", której osądzenie przez Trybunał Stanu nie zostało dokończone z powodu gróźb Marszałka i manipulacji jego ekipy).

Było tego wystarczająco dużo, żeby ostatecznie rządom parlamentarnym w Polsce skręcić kark około roku 1930. Takie były ostateczne owoce zamachu z 12 maja 1926 roku.

OSOBY

Stanisław Wojciechowski (1869-1953),

prezydent RP, ustąpił z urzędu w wyniku zamachu majowego. Wybitny działacz Polskiej Partii Socjalistycznej. W czasie I wojny światowej członek Komitetu Narodowego Polskiego. Po wojnie minister spraw wewnętrznych w latach 1919-1920. Od 1921 członek PSL "Piast". Wybrany na stanowisko prezydenta RP w grudniu 1922 po zabójstwie Gabriela Narutowicza. Po zamachu majowym wycofał się z życia politycznego.

Wincenty Witos (1874-1945),

premier, podał się do dymisji w wyniku zamachu majowego. Wybitny działacz ruchu ludowego. Przed 1914 poseł do galicyjskiego Sejmu Krajowego, potem poseł do austriackiej Rady Państwa. Od r. 1918 prezes PSL "Piast". W czasie wojny polsko-bolszewickiej premier. Premier rządu tzw. Chjeno-Piasta w r. 1923. Po zamachu majowym jeden z przywódców opozycji. Aresztowany w 1930 r. i skazany w tzw. procesie brzeskim, wyemigrował do Czechosłowacji. W 1945 r. nominalny prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego (partii kierowanej przez Stanisława Mikołajczyka).

Lucjan Żeligowski (1865-1947),

generał, jeden z głównych organizatorów i wykonawców zamachu majowego. W armii carskiej pułkownik. Uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. W 1920 r. na rozkaz Piłsudskiego zajął Wilno, pozornie jako wynik wojskowej niesubordynacji (potem tereny te zostały przyłączone do Polski). Minister spraw wojskowych w rządzie Aleksandra Skrzyńskiego (20 listopada 1925 - 5 maja 1926). Po zamachu majowym inspektor w Głównym Inspektoracie Sił Zbrojnych.

Włodzimierz Zagórski (1882-1927),

generał, podczas zamachu majowego lojalny wobec legalnych władz, dowódca lotnictwa. Major w armii Austro-Węgier, oficer wywiadu. W czasie I wojny światowej w Legionach Polskich, gdzie popadł z głęboki konflikt z Piłsudskim i jego otoczeniem. W 1920 uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. W latach 1923-1926 szef departamentu lotnictwa Ministerstwa Spraw Wojskowych. Po zamachu więziony w Wilnie, zwolniony 6 sierpnia 1927 r., tego samego dnia zaginął bez śladu. Opozycja podejrzewała skrytobójstwo.

Roman Graczyk

Publicysta, pracownik krakowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski