MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rabcio zamiast recepty

Redakcja
Zbigniew Wójciak, dyrektor "Rabcia" od 8 lat kieruje teatrem Fot. Autorka
Zbigniew Wójciak, dyrektor "Rabcia" od 8 lat kieruje teatrem Fot. Autorka
Jest ich zaledwie 17 osób: razem pracują, w większości razem mieszkają, razem też spędzają wakacje. Tworzą zgrany zespół, o którym jest od lat głośno, zwłaszcza w południowej Polsce, gdzie regularnie przyjeżdżają ze spektaklami. Dzieci czekają na nich nie tylko w Rabce, ale także w różnych gminach Podhala, oraz m.in. Olecku, Nowym Sączu, Krakowie, Tarnowie, Katowicach i Tarnowskich Górach. Nawet najmniejsi widzowie wiedzą, że Teatr "Rabcio" z Rabki pokazuje niezwykłe widowiska o oryginalnych oprawach plastycznych, nawiązujących często do sztuki Podhala.

Zbigniew Wójciak, dyrektor "Rabcia" od 8 lat kieruje teatrem Fot. Autorka

Teatr został założony przez pasjonatów nauczycieli, którzy chcieli chorym dzieciom przebywającym na leczeniu w sanatoriach i szpitalach Rabki przynieść uśmiech, zapomnienie o chorobie.

- Siłą tego teatru jest mobilność i elastyczność. Teatr umiał się przekształcić w nowoczesną instytucję, nie tracąc jej dawnego klimatu - mówi Grzegorz Kwieciński, łódzki reżyser, który od lat współpracuje z "Rabciem". - "Rabcio" ma w sobie góralską zaciętość, cechę, która spowodowała trwanie, niezależnie od wysokości dotacji.

Racuchy

Willa z wielkim napisem na tynku "Watra" jest duża, międzywojenna o charakterystycznej dla tamtych lat architekturze. Na tarasie stół i krzesła zdradzają niedawną w tym miejscu biesiadę. Ścieżka, która prowadzi od furtki do wejścia jest wąska. Jesienią leżały na niej jabłka, teraz wszystko przykrywa śnieg. Naciskam klamkę; drzwi do willi są otwarte, a w niewielkim przedsionku stoją drewniane skrzynki, sanki, buty. Uderza mnie domowe ciepło, pachnie smażonymi jabłkami. Gdy pokonuję kilka stopni schodów widzę, jak aktorki Agnieszka Kwiatkowska i Krysia Kois krzątają się w niewielkiej kuchni. - Smażymy racuchy, z własnych jabłek - mówi Agnieszka, częstując mnie jeszcze gorącym plaskiem. - Mamy w ogrodzie starą jabłonkę. Jej jabłka może nie są piękne, ale smaczne - dodaje.
Na wprost schodów znajduje się sekretariat teatru, a z niego wejście do gabinetu dyrekcji. Teraz, po południu sekretariat zamknięty, ale jak trzeba skorzystać z internetu, to klucz do niego ma łódzki reżyser Grzegorz Kwieciński, który zajął pokój gościnny w willi na poddaszu.
Po lewej stronie drzwi, z napisem "Klub Klata", prowadzące do wielkiego salonu są otwarte. Na kanapie leży gitara, a na stojącym na środku stole otwarta książka. Telewizor ryczy dość głośno. Obraz jest kiepski, bo to w górach, dlatego idiotyczny teleturniej dociera przede wszystkim w warstwie dźwiękowej. Stara meblościanka salonu wypchana jest książkami, oprawionymi w szary papier pakunkowy. Pierwszy tom z brzegu to "Tajemnicza wyprawa Tomka" Alfreda Szklarskiego. Sięgam po kolejne: "Król i aktor" Romana Brandstaettera, "Zygzaki" Kraszewskiego, "Teatr mojego życia" Hanny Małkowskiej. Wszystkie te pozycje na pierwszej stronie mają pieczątkę "Biblioteka przy Teatrze Rabcio - Zdrowotek".
- Korzystamy z książek, które jeszcze mój ojciec oprawił - powie mi potem Nina Handzel-Karpus, która w pracowni plastycznej teatru działa już 31 lat.

Zdrowotek

- Teatr ten został założony przez pasjonatów nauczycieli, którzy chcieli chorym dzieciom przebywającym na leczeniu w sanatoriach i szpitalach Rabki przynieść uśmiech, zapomnienie o chorobie - mówi Zbigniew Wójciak, dyrektor teatru "Rabcio". - Do dziś dzieciom służymy. "Rabcio" okrzepł, pokazał się w całej Polsce. Dawniej objeżdżaliśmy szkoły, od 1990 roku mamy już dobrze wyposażoną profesjonalną salę o dobrej akustyce. Dajemy rocznie 160 widowisk, z czego 60 w terenie - dodaje.
Wszystko zaczęło się w 1949 roku, dzięki Stanisławie Rączko, pracującej w Referacie Pedagogicznym w Zespole Sanatoriów Przeciwgruźliczych w Rabce, kierowanych wówczas przez doktora Stanisława Tarnawskiego. To ona zdecydowała się założyć teatr i namówiła do tego plastyka Olgierda Sawickiego, który zaprojektował przenośną scenę, oraz Władysława Biedronia i Stanisława Ciężadlika, pierwszych konstruktorów lalek, projektantów dekoracji, wykonawców strojów i rekwizytów. Na inaugurację, która się odbyła 12 listopada 1949 roku w Sanatorium Dziecięcym, wystawiono baśń Marii Konopnickiej "O krasnoludkach i sierotce Marysi".
Początkowo teatr grał tylko w osiemnastu rabczańskich sanatoriach. Z racji roli "uzdrawiania", jaką pełnił, otrzymał nazwę "Rabcio Zdrowotek". Przez lata została ona jednak wielokrotnie zmieniana, by dziś brzmieć: Teatr Lalek "Rabcio". Po pewnym czasie teatr ze spektaklami zaczął objeżdżać miejscowości w Gorcach i na Podhalu. Początkowo aktorzy na spektakle chodzili, ciągnąc za sobą ręczny wózek pełen lalek, rekwizytów i oświetlenia, potem jeździli furmanką, ciężarówką pokrytą plandeką, a dziś przemieszczają się nowoczesnym busem.
Przez pierwsze 30 lat "Rabcio" był teatrem objazdowym. Swoją pierwszą stałą scenę otworzył dopiero w 1982 roku, w drewnianym budynku przy ul. Podhalańskiej, gdzie dziś znajdują się teatralne pracownie i magazyny. Od 1990 roku wystawia spektakle w sali przy ulicy Orkana, należącej do sąsiadującej z teatrem parafii św. Marii Magdaleny, ale istnieją już całkiem realne projekty, że będzie miał niebawem własną nowoczesną siedzibę z prawdziwą salą teatralną.
"Rabcio" występował też za granicą, m.in. w Niemczech, Czechosłowacji, Jugosławii, Danii, Szwecji, Hiszpanii, ZSRR a nawet w Meksyku. Brał udział w wielu festiwalach krajowych i zagranicznych, m.in. w Białymstoku, Bielsku-Białej, Opolu, Warszawie, Hamburgu, Hanowerze, Zagrzebiu, Splicie, zdobywając liczne nagrody i wyróżnienia za spektakle. A ostatnio, w grudniu, wystąpił dla publiczności Wiednia.

Powietrze

Spotykamy się rano, w sobotę, na kawie w salonie. Biura teatralne są nieczynne, więc willa "Watra" pełni rolę wielkiego wspólnego domu. Dzieci pracowników teatru biegają po schodach, urządzając wyścigi; ktoś odkurza; ktoś gotuje; muzyka płynie z radia. Siadamy przy stole.
Agnieszka Kwiatkowska jest w "Rabciu" tylko rok. Wcześniej pracowała w większych ośrodkach, ale bardzo sobie chwali takie życie. Dużo gra, nie ma zawodowych przestoi, dostała służbowy pokój w teatralnej willi i ma w koło siebie przyjaciół. - Opinie o prowincjonalnych teatrach nie są prawdziwe. Nasz zespół nie jest gorszy od tych w wielkich miastach. Mamy więcej czasu dla siebie. Nie biegniemy po próbach na nagrania, castingi, tylko żyjemy bardziej rodzinnie, wspierając się nawzajem - tłumaczy Agnieszka Kwiatkowska. - Poza tym, jak wszyscy w małych teatrach, jesteśmy bardziej odpowiedzialni, bo robimy wszystko. U nas nie ma garderobianych, a kostium aktor musi sobie sam wyprać, wyprasować i przygotować na scenę - dodaje.
Paweł Stojowski do "Watry" wpadł na chwilę. Nie mieszka tu, ale z reżyserem Grzegorzem Kwiecińskim wybiera się na parę godzin do ciepłych źródeł na Słowację. Czeka na niego w salonie i wspomina; jest w "Rabciu" już 45. sezon. Bakcylem do teatru zaraziła go mama, Dorota Stojowska, należąca do rodziny "Rabcia", aktorka, reżyserka i autorka tekstów sztuk.
Spaceruje po salonie z rękami w kieszeniach spodni i mówi o teatrze, którego przez chwilę był dyrektorem. Wspomina wyjazdy do Meksyku, na tournée, podczas którego wystąpili ponad 20 razy, czy do Hiszpanii w czasie stanu wojennego. - Nasze bagaże, dekoracje zostały wysłane do Hiszpanii jeszcze przed 13 grudnia. A nas stan wojenny zatrzymał w Polsce. Nie chcieli nas wypuścić. W końcu udało się. Tutaj było smętnie i ponuro, a myśmy spędzili niezwykłego sylwestra w Sewilli - opowiada.
Krysia Kois do teatru trafiła dzięki zbiegowi okoliczności. Jako absolwentka technikum gastronomicznego weszła zapytać o byle jaką pracę, ale w teatrze. Gdy weszła do budynku, została zatrudniona jako adeptka i to w ciągu pięciu minut. - Byłam zdziwiona, ale zadowolona. Okazało się jednak, że czekali na inną dziewczynę. W końcu, po rozmowach z reżyserem przyjęli nas dwie. Zaczynałam od praktyki w pracowni plastycznej. Robiłam włosy do "Cezarego Kopytki" - mówi Krysia Kois.
Z miłości do teatru zdała do szkoły teatralnej w Białymstoku. W tym roku kończy, pisząc pracę magisterską o "Rabciu", którego jest ogromnym fanem. Gra w kilku przedstawieniach i od kilku tygodni mieszka już w "Watrze"; pokój dla niej został już wyremontowany. - Tutaj dopiero w "Rabciu", w "Watrze" czerpiesz powietrze. Tu wreszcie żyjesz - mówi Krysia.
Marcin Dąbrowski, który w willi zajmuje pokój nad salonem, przyjechał do "Rabcia" kilka miesięcy temu prosto ze Szczecina. Nie zdążył się jeszcze zaaklimatyzować, ale już jest zadowolony, bo piękna willa, duży ogród, żona ma gdzie malować, a dwuletni syn rośnie w świeżym powietrzu.

Królowa Śniegu

Pęk kluczy do pracowni jest duży; Janina wyciąga go z kieszeni i otwiera drzwi starego, drewnianego budynku. - Najpierw trzeba włączyć prąd - mówi Janina Handzel-Karpus i przestawia wielką wajchę. Nie miała zamiaru pracować w teatrze, ale gdy po skończeniu Liceum Plastycznego w Wiśniczu dyrekcja teatru zaproponowała jej pracę w pracowni plastycznej, nie odmówiła. Kolejne wyzwania ją pochłaniały, jedna premiera za drugą. Najpierw "Kije samobije" potem "Tomcio Paluch" i tak minęło 31 lat.
Światło i muzyka z radia pojawiają się jednocześnie. Już w korytarzu leży piękna Królowa Śniegu, ozdobiona kryształami, ale gdy wchodzimy do największego magazynu, na stojakach aż roi się od bajkowych postaci. Krasnale patrzą wesoło na Janosika, Alladyna, Tezeusza, Sierotkę Marysię, Maciusia czy Czerwonego Kapturka. Kilkadziesiąt postaci z "Wesela" ma nie tylko swoje stojaki, ale odrębne pomieszczenie. - Te lalki wróciły właśnie z wystawy. Musimy je sprawdzić, w jakim są stanie, podreperować odświeżyć i schować - mówi Janina Handzel-Karpus.
Kiedy gasną światła w sali "Rabcia", cichnie dziecięcy gwar. Stu pięćdziesięciu małych widzów ściśniętych na drewnianych ławach, pilnie obserwuje scenę. Reagują żywo, śmieją się, dają rady głównym bohaterom. Widać, że są zafascynowani przedstawieniem "Kukułcze jajo, czyli ptasie przygody misia". Niektóre z dzieci podchodzą do sceny, niemal się na niej kładą, a te bardziej odważne na nią wchodzą. Po przedstawieniu przytulają się do lalek, głaszczą misie, oglądają ich mechanizmy. - Pozwalamy na to. Teatr jest dla dzieci i nawet jeżeli coś zniszczą czy zepsują, to naprawimy. Niech pieszczą misie, ptaki, królewny. To ich świat, który my im wyobrażamy - mówi Janina Handzel-Karpus.
Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski