Tragicznie zakończyła się wyprawa nowosądeckich grotołazów do Jaskini Małej w masywie Czerwonych Wierchów. W trakcie środowego podejścia pod otwór jaskini czwórka uczestników ekspedycji badawczej, została porwana przez lawinę. Wszyscy zginęli. Ciało jednego z mężczyzn ratownicy TOPR znaleźli w czwartek rano w okolicy Małej Świstówki w Dolnie Miętusiej. Zwłoki zmasakrowanych trzech pozostałych ofiar odkopano po południu.
Tragicznie zakończyła się wyprawa nowosądeckich grotołazów do Jaskini Małej w masywie Czerwonych Wierchów. W trakcie środowego podejścia pod otwór jaskini czwórka uczestników ekspedycji badawczej, została porwana przez lawinę. Wszyscy zginęli. Ciało jednego z mężczyzn ratownicy TOPR znaleźli w czwartek rano w okolicy Małej Świstówki w Dolnie Miętusiej. Zwłoki zmasakrowanych trzech pozostałych ofiar odkopano po południu.
Przez cały wczorajszy dzień trwała zakrojona na szeroką skalę akcja poszukiwawcza 60 ratowników z użyciem 14 psów lawinowych i helikoptera. TOPR wspomagali pogranicznicy polscy i słowaccy. Kierowniczka Sądeckiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego PTTK "Beskid" w Nowym Sączu Anna Antkiewicz oraz jej trójka kolegów, dwóch mężczyzn i kobieta, ofiary lawiny pochodzą z Nowego Sącza i okolic.
Dwa dni przed tragedią do naszej redakcji trafiło zaproszenie podpisane przez Annę Antkiewicz na obchody jubileuszu 20-lecia Sądeckiego Klubu, połączone z wernisażem wystawy zdjęć obrazujących 20 lat sądeckiego grotołażenia po podziemnym raju. Impreza miała się odbyć 21 lutego.
Uniknął śmierci
Grupa wyjechała w ubiegły piątek z Nowego Sącza do Zakopanego z zamiarem dalszej eksploracji badawczej Jaskini Małej. Półtora roku temu sądeccy grotołazi dokonali w niej sensacyjnego odkrycia największej polskiej komory jaskiniowej.
Szefowa klubu i zarazem kierowniczka wyprawy, miała wrócić z kolegami do domu w niedzielę 1 lutego. Pytani o opinię członkowie klubu, którzy bywali w Tatrach o tej porze zimą, powiedzieli nam, że przy drugim stopniu zagrożenia lawinowego, a taki w pięciostopniowej skali obowiązywał, nie było przeciwskazań do trawersowania podejścia.
Doświadczeni ratownicy uczestniczący w akcji poszukiwawczej mówili jednak, że grotołazi wybrali trudną trasę, na której musieli się liczyć z lawinami. Jeden z członków klubu, Paweł Wańczyk, uniknął tragedii. Miał dołączyć do grupy, jednak nie wyszedł w środę w góry.
Mylne tropy
Czwórka grotołazów miała swoją stałą bazę w prywatnym domu na Nędzówce w Zakopanem. Stamtąd w środę rano wyszła w góry. Zapowiedziała powrót tego samego dnia wieczorem. Minął jednak termin powrotu i nie odzywały się telefony komórkowe. Zaalarmowano TOPR. Wczoraj rano wyruszyła w okolice Czerwonych Wierchów pierwsza ekipa poszukiwawcza z psami lawinowymi. Znalazła ciało jednego z mężczyzn. Około południa w góry wyruszyli kolejni ratownicy. Z informacji przekazywanych bezpośrednio z lawiniska wynikało, że trzeba podjąć każdą, nawet najbardziej heroiczną próbę poszukiwań grotołazów, przysypanych w trakcie podejścia pod jaskinię. Przed południem odnaleziono bowiem plecaki pozostałej trójki i ślady wskazujące, że być może jedna z osób wyrwała się ze śnieżnej matni. Niestety, były to mylne tropy.
Na wieść o tragedii, z Nowego Sącza do Zakopanego pojechały natychmiast rodziny zasypanych, koledzy z klubu i przyjaciele.
Komnata snów
Sądecki Klub Taternictwa Jaskiniowego PTTK "Beskid" zasłynął w ubiegłym roku z jednego z największych odkryć w historii polskiego taternictwa jaskiniowego. Grupa poszukiwawcza z Nowego Sącza przedostała się ciasną szczeliną w głąb pozornie dobrze znanej Jaskini Małej w masywie Czerwonych Wierchów i natrafiła penetrując system korytarzy i kominów na olbrzymich rozmiarów podziemną komorę, mogącą - dla wyobrażenia - pomieścić z powodzeniem kościół Mariacki. Choć do odkrycia doszło w lipcu 2002 roku, grotołazi powiadomili o tym z początkiem 2003 roku. Chcieli dokładniej zbadać i pomierzyć jaskinię oraz - co zrozumiałe - zmniejszyć ryzyko rywalizacji z innymi. W końcu jaskinie nie mają drzwi.
- Jaskinia Mała w Mułowej jest w naszym środowisku bardzo dobrze znana. W inwentarzu była wpisana jako niewielka, zaledwie ośmiometrowej długości, zakończona bardzo wąską szczeliną, mało atrakcyjną. Nie wiało z niej, więc po co tam wchodzić? - opowiadała nam okoliczności niezywkłego odkrycia Anna Antkiewicz. - A jednak naszemu koledze Markowi Lorczykowi ze Starego Sącza ta jaskinia nie dawała spokoju. To on właśnie zdecydował, by sforsować przecisk i zobaczyć, co jest po drugiej stronie.
Lorczyk zjeżdżał pierwszy po linie tego pamiętnego dnia do odkrytej przez nich "komnaty snów".
- Niektórzy przyrównują to do pierwszych kroków człowieka na Księżycu - opowiadał Marek Lorczyk. - Szukałem ściany, wypiąłem się z liny i wolno szedłem po skalistym, lekko opadającym dnie. Szedłem i szedłem, a za mną zjeżdżali po linie następni koledzy.
- Zjechałam na dół jako ostatnia - mówiła z wyraźnym wzruszeniem Anna Antkiewicz. - Myślałam, że to jakieś przywidzenie.
Jak magnes
Wówczas eksploracja jaskini skończyła się na głębokości 361 metrów od otworu, największa komora zaczynała się na poziomie 200 metrów. Dziś, jak oblicza jeden z członków klubu, Tomasz Traciłowski, penetracja jaskini sięga już głębokości 500 metrów poniżej otworu. Przyciąga ich cały czas jak magnes. Odkryta komora w Jaskini Małej ma 85 metrów długości, do 30 metrów szerokości i jest wysoka na 60 metrów. Sądeccy grotołazi mają na swoim koncie długą listę przebadanych jaskiń w Polsce i za granicą.
O swojej pasji Anna Antkiewicz mówiła: - Raj jest w środku ziemi.
Miała świadomość, że podchodząc zimą do jaskiniowych szczelin, znajdujących się nierzadko w połowie masywu góry, istnieje ryzyko ruszenia lawiny. Była już dwa lata temu wewnątrz śnieżnej kotłowaniny i leciała z nią w dół kilkaset metrów.
- Lawiny schodzą żlebami. Do jaskini w górnej części Doliny Miętusiej szłam nie pierwszy raz. Wypróbowanym i bezpiecznym trawersem. Trzydzieści metrów obok widziałam takie lawiny, że włos się jeżył. Ze ściany nad nami poszła pyłówka. Taki śnieg, dmuchnięty wiatrem.
On wówczas spowodował zerwanie nawisu i odjazd w dół. Dwóch z grupy było już na linach i na nich pozostali. Reszta zniknęła w dudniącej bieli. Anna w środku. Ksiądz Zenon, na przykład, próbował rozłożonymi na kształt krzyża rękami utrzymać się na powierzchni. Inni obijali się o głazy. Zniknęły zwoje lin, plecaki, a w nich telefony komórkowe. Dwieście metrów poniżej zaczęli wracać do życia. Odgrzebywali się, odliczali gorączkowo. Wtedy znaleźli się wszyscy. W bazie, odpukiwali w niemalowane, by to się już nigdy nie powtórzyło.
Ks. Zenon Tomasiak z Piwnicznej, grotołaz, uczestnik tamtejszej wyprawy, słuchał wczoraj skamieniały relacji o kolejnych odkopywanych ofiarach. Mówił do słuchawki szeptem, nie mogąc zebrać myśli, które biegły gdzieś między śnieżne ściany Tatr. - To trzeba przeżyć, żeby w ogóle o tym mówić
Wojciech Chmura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?