Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sherlock Holmes: Gra cieni

Redakcja
Żyjemy w wywrotowych czasach. Od lat 90., kiedy do głosu doszedł postmodernizm, specjalizujący się w miksowaniu filmowych gatunków, twórcy nieustannie bawią się konwencją. Przykładem takiej hybrydy jest najnowszy "Sherlock Holmes: Gra cieni” Guya Ritchiego.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Jeśli ktoś zaczytywał się w nowelach sir Arthura Conan Doyle’a, niech lepiej tego filmu nie ogląda. Ze zgrozą pozna zupełnie nowe oblicze Sherlocka Holmesa, który ma twarz aktora Roberta Downeya Jr. – znanego kobieciarza nadużywającego środków odurzających. Downey Jr. talent aktorski, owszem, posiada, ale sposób ekspresji Amerykanina jest totalnie odmienny od znanego Holmesowego kanonu. W koszernej, kanonicznej filmowej interpretacji wielkiego detektywa mógłby zagrać co najwyżej szaleńca albo niezgułowatego policjanta.

Guy Ritchie, angielski reżyser o gangsterskim dorobku ("Porachunki”, "Przekręt”, "Rock’n’rolla”) kocha jednak wywracać gatunkowe sztance do góry nogami. W wymienionych tu komediach gangsterskich pokazywał rzezimieszków z przymrużeniem oka, tworząc z nich postaci bardziej komiczne niż przerażające (choć akurat Cegłówka z "Przekrętu” budził grozę). Nic dziwnego, że na koncepcję Holmesa patrzy zupełnie inaczej, niż czynił to znakomity pisarz. Dostrzega tu zaskakująco dużo wątków sensacyjnych, które napędzają współczesne kino akcji.

"Sherlock Holmes: Gra cieni” to już drugie spotkanie Ritchiego z takim podejściem do detektywistycznego idola. Poprzednie, zatytułowane po prostu "Sherlock Holmes”, spotkało się ze świetnym przyjęciem publiczności. Zyski sprawiły, że druga część powstała szybko, dwa lata po premierze pierwszej odsłony. Ritchie eksploruje tu swój pomysł, nasyca fabułę jeszcze większą dawką akcji, dynamicznego montażu i spektakularnych kadrów, które dopełniają świetne efekty specjalne. Pod względem wizualnym "Gra cieni” jest majstersztykiem i potrafi zaczarować nas widowiskowością.

A ile w tym cukrze cukru czy Holmesa w Holmesie? Purytanin gatunku, do których też się zaliczam, powiedziałby, że mniej niż zero. Do roli Holmesa bardziej pasowałby Jude Law, świetny brytyjski aktor, którego tu obsadzono w roli dr. Watsona. Zagadki kryminalne scenariusza skonstruowano na poziomie elementarza detektywistycznego dostępnego w kioskach. Conandoyle’owemu Holmesowi rozgryzienie tej szarady intelektualnej zabrałoby góra 5 minut. Nie musiałby w tym celu nawet wstać z fotela, nie mówiąc o okładaniu się pięściami ze zbirami, wiszeniu na boku pędzącego pociągu czy przebieraniu w strój kamuflujący.

Pisarzowi do przyciągnięcia naszej uwagi wystarczały słowa, czyli misternie skonstruowana i przemyślana zagadka. Ritchie stosuje środki mniej subtelne – po prostu uderza nas pięścią między oczy. To nie jest "Sherlock Holmes”, lecz "Przekręt Holmesa”.


Fot. WARNER BROS. PICTURES

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski