Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skóra, w której żyję

Redakcja
Pedro Almodovar zawsze kochał się w ciele. Nic zatem dziwnego, że najnowszy film "Skóra, w której żyję” skupia się na naszej fizyczności – ze wszystkimi jej mrocznymi aspektami.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

On (wracający do Almodovara Antonio Banderas) jest chirurgiem plastycznym. Ona (piękna Elena Anaya – podobna do Renaty Gabryjelskiej!) jest jego kochanką, a zarazem dziełem godnym dr. Frankensteina. Z wszczepioną, sztucznie wyhodowaną skórą pełni rolę obiektu medycznej fascynacji, a także kochanki i aktu zemsty za serię tragicznych wydarzeń, które dotknęły bohatera.

A zatem klasyczna almodovarowska cuerpo–drama, w której reżyser zagłębia się w fałdy cielesności. Almodovar wielokrotnie podkreślał, że ten temat traktuje jako numer jeden. Sam nie czuje się wyłącznie mężczyzną, co pokazał choćby w skandalizującym "Złym wychowaniu”, opartym na własnej biografii.

Hiszpański mistrz, laureat Oscara za "Wszystko o mojej matce”, w najnowszym pomyśle zgrabnie łączy osobiste fascynacje z obiektywnym portretem świata. Przecież współczesność to, co pokazał choćby znakomity amerykański serial "Bez skazy”, pogoń za wizualną doskonałością. Operacje plastyczne, botoks, kwas hialuronowy – doskonalenie fizyczności stało się wizytówką XXI wieku. Gwiazdy Holly- i Bollywood wyglądają, jakby zamordowały starzenie się, a najlepszy tego przykład oglądamy na ekranie. Antonio Banderas wygląda jakby zatrzymał czas. Pamiętam go choćby z almodovarowskich "Kobiet na skraju załamania nerwowego” (1988). Dzisiejszy Pedro, z bagażem stażu w Hollywood, piętnem wielkiej gwiazdy, która zareklamuje nawet polski kredyt, wygląda wciąż doskonale, i to mimo skończonych 51 lat!

Film Almodovara pokazuje też, jak zgubny dla kina autorskiego potrafi być globalny marketing. Przed festiwalem w Cannes, gdzie po raz pierwszy zaprezentowano dzieło, ogłoszono światu, że Hiszpan po raz pierwszy w karierze nakręcił thriller. Widz, rozpoczynając projekcję, oczekuje więc motywów godnych dreszczowca. Tymczasem film zaczyna się od kontemplacyjnego ujęcia kobiecej sylwetki, a fabuła rozwija się w tempie sjesty, jakby rozleniwiona iberyjskim słońcem.

To bowiem dreszczowiec fałszywy. Pedro wprowadza pewne elementy grozy, ale nie po to, by kogokolwiek przestraszyć, lecz spointować, jak ogromnie fascynuje nas cielesność. Pokazują to choćby kadry Jose Luisa Alcaine, które na długie momenty zawisają nad skórą bohaterów, kontemplując w ciszy skomplikowaną a zarazem misterną fakturę skóry. Opętanie fizycznością i dążenie do osiągnięcia jej doskonałości przeradza się w obsesję. A ta prowadzi bohatera na skraj załamania nerwowego – i dotyka kolejnego ulubionego tematu reżysera.

Almodovar zbudował frapujący film, który jednak nie omija raf. Fabuła przypomina hiszpański temperament, pełen wzlotów i upadków. Po słabszym, pozbawionym emocji początku, rozwija się w psychodramę, by w dość oczywisty sposób – zwłaszcza dla Almodovara – zakończyć się. Mistrz przepływa kolejny ocean opowieści, by dotrzeć do tego samego co zawsze lądu. Lądu atrakcyjnego i fascynującego, lecz dość dobrze już poznanego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski