Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słowa padają w ciemności

Paweł Głowacki
Tym razem w salonie czytano wiersze obozowe
Tym razem w salonie czytano wiersze obozowe Fot. Wacław Klag
Salony. Siedemdziesiąt jeden lat temu, siedemdziesiąt dwa, może siedemdziesiąt trzy, w oflagu, Stanisław Czerny ułożył wiersz, w którym wyznał: „wszystko zabrali”. Otóż – jednak nie wszystko. To i owo zostało. Na pewno kartka jakaś, kartka i ołówek. Na pewno słowa.

Można było w ciemnościach tworzyć i zapisywać rymy, obrazy, intonacyjne subtelności. W ciemnościach dnia, w ciemnościach nocy, w ciemnościach poranków i zmierzchów. To jednak zdumiewające jest: czerń wszędzie, czerń wprost i nie wprost, nadzieja wątlejsza od zwęglonej zapałki, w gardle gorycz jak kamień – a człowiek wiersze układa. Jak Czerny i inni. Na ostatnim Salonie Poezji Marcin Kuźmiński i Grzegorz Łukawski czytali je. Dorota Imiełowska na wiolonczeli, Sławomir Cierpik na fortepianie oraz Paweł Krauzowicz na klarnecie – grali między słowami. Różne nuty, także „Kwartetu na koniec czasu” Oliviera Messiaena, więźnia jak oni wszyscy.

Czerny i Zdzisław Nardelli, Aleksander Bem i Władysław Grudziński, Jan Milian i Henryk Rostworowski, Konstanty Ildefons Gałczyński i Antoni Paprocki, Kazimierz Orzeł i Andrzej Nowicki, jeszcze Leon Kruczkowski, jeszcze Juliusz Stażyński, jeszcze Tadeusz Sułkowski i Franciszek Dończyk. Ich wiersze pisane w ciemnościach. O chlebie, o Bogu, do żony, do syna, o gwiazdach, do oczu jedynej. Piosenka o wszach wiernych, najwierniejszych. Rymowanie słowa „repeta” w żartownej liryce o repecie zupy.

Kuźmiński i Łukawski czytali to wszystko, rzekłbym, poza dobrem i złem. Taktownie, prawie na biało, z pochylonymi głowami, ale jednak bez przesady w pokorze. Jakby nie szło o sztukę, o dzierganie aktorskiego artyzmu. Bo istotnie – nie o to chodziło. I grubą niezręcznością byłoby teraz cenzurki wierszom tym stawiać, wydziwiać, że za dużo lub za mało w nich metafor udanych, że przesłodzone lub zbytnio załzawione, że pensjonarskie bądź pretensjonalnie męskie, że dojmujące lub papierowe, słowem – że dobre lub złe. Niech wystarczą dwa odwieczne banały. Po pierwsze: od zawsze i na zawsze – różnie bywa, raz wychodzi, innym razem nie wychodzi. Po drugie, istotniejsze: nie było, nie ma i nigdy nie będzie żadnej prostej zależności między jakością życia człowieka piszącego a smakiem układanych przezeń zdań.

Nie wystarczy cierpieć, by pisać jak Aleksander Wat, ani, o nic się nie martwiąc, latami leżeć pod pierzyną, by dać światu siedem tomów „W poszukiwaniu straconego czasu”. Ba, pewne nie jest nawet to, po co właściwie więźniowie oflagów pisali wiersze. Żeby lżej było? Czy na odwrót – by wyraźniej czuć ból narastający?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski