Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smutne dzieje dzieciństwa

Włodzimierz Knap
Pieter Bruegel, Zabawy dziecięce
Pieter Bruegel, Zabawy dziecięce FOT. ARCHIWUM
DZIEŃ DZIECKA. Przez tysiąclecia dzieci znajdowały się na marginesie życia dorosłych. W średniowieczu kilkulatki były traktowane jak dorośli. Obraz Bruegla pokazuje, że później też nie miały łatwo.

Sancho Pansa, wierny giermek Don Kichota z Man­czy, nie wiedział dokładnie, ile lat ma jego córka, którą skądinąd bardzo kochał. „Około piętnastu, a może o dwa lata mniej lub więcej” – czytamy w genialnej powieści Miguela Cervantesa.

Ten fragment doskonale pokazuje stosunek, jaki do dziecka miała spora część dorosłych przez tysiące lat. Nie chodzi o dokładny rok urodzenia, bo o tym nie pamiętano jeszcze i dużo później.

Rzecz w tym, że nawet ci dorośli, którzy niewątpliwie kochali swoje pociechy, najczęściej nie tylko nie angażowali się w ich wychowanie, lecz wręcz na co dzień nie zaprzątali sobie nimi głowy. Przyczyn takiego stanu rzeczy było sporo, w tym tak prozaiczna, lecz szalenie istotna, że nie wypadało; taki był obyczaj i obowiązujące reguły postępowania wobec dzieci.

W starożytnej Grecji i Rzymie sytuacja ekonomiczna często zmuszała dorosłych do uśmiercania swoich dzieci.

W średniowieczu już kilkuletnie dziecko odstawiano od rodziców i traktowano jak dorosłego.

Na kłopoty, jakie miało dziecko jeszcze w epoce nowożytnej, snop światła rzuca obraz Bruegla „Zabawy dziecięce” z 1560 r. Widać plac miejski, bawiące i bijące się dzieci. Na pierwszy rzut jest to beztroska dzieciństwa, nieokiełzana chęć zabawy.

Ale przyjrzyjmy się dokładniej. Chłopcy i dziewczynki mają nie tylko ubiory, ale i twarze dorosłych, są niemal małpio brzydkie. I czy tak naprawdę bawią się? Owszem, toczą obręcze, ale na ich twarzach maluje się bezgraniczny smutek.

***
Istotę myślenia o dzieciństwie przez dorosłego pięknie ujął Adam Mickiewicz: „Polały się łzy me czyste, rzęsiste, na me dzieciństwo sielskie, anielskie, na moją młodość górną i durną”.

Prześledzenie natomiast dziejów tego okresu życia człowieka jest szalenie trudne.

Nie tylko z powodu niedostatku źródeł w przypadku wcześniejszych stuleci, a raczej tysiącleci. Wielką przeszkodą jest też to, że nie potrafimy na historię mentalności patrzeć inaczej niż przez współczesne okulary. Łatwiej jest historykowi odtworzyć wnętrze pałacu czy przebieg bitwy, niż wniknąć w dusze ludzkie.

Dotyczy to szczególnie historii dzieciństwa w dawnych wiekach, choćby z tej przyczyny, że sami „zainteresowani” nie pozostawili nam dowodów swojego myślenia, przeżywania.

Nieludzka starożytność

Niemal każdy słyszał o surowym spartańskim wychowaniu. I takie zapewne było. System tamtejszy miał na celu wyprodukowanie mężczyzny gotowego do walki i oddania życia za ojczyznę. By taki ideał osiągnąć, młodzi chłopcy od siódmego roku życia poddani byli żelaznemu rygorowi wojskowemu. Kto nie podołał trudom, był wyszydzany, pogardzano nim, zmuszano go do noszenia płaszcza z kolorowymi łatami i golenia jednej połowy brody.

Trzeba jednak pamiętać, że na temat funkcjonowania Sparty rzeczy pewnych wiemy niewiele, a panujący w niej system był idealizowany przez zwolenników zachowawczego sposobu życia, począwszy od Platona. XX-wieczne reżimy totalitarne, nazistowski i komunistyczny, miały też sporo uznania dla spartańskich reguł wychowywania.

Faktem jest, że Sparta była jedynym greckim państwem, w którym na zabijanie niemowląt płci męskiej istniało przyzwolenie ze strony państwa. To jego urzędnicy decydowali, które dziecko może przeżyć, a które należy zrzucić ze skały Tajgetu, bo nie będzie z niego dobrego żołnierza.

Dzieciobójstwo było jednak czymś naturalnym w innych państwach miastach greckich. Różnica polegała na tym, że w Sparcie o pozostawieniu przy życiu decydowało państwo, gdzie indziej: ojciec. Szczególnie marny był los dziewczynek, które nagminnie porzucano. Tej praktyki nie potępiały ani prawo, ani religia, ani filozofia. Podobnie było w starożytnym Rzymie, niemal do końca jego istnienia.

Panowie życia i śmierci

Antyczni Grecy ograniczali liczbę dzieci do dwojga, nieliczne były rodziny z trojgiem, a wielką rzadkością z dwiema córkami. Wiemy, że w IV w. w 61 rodzinach ateńskich, o których dysponujemy czymś w rodzaju wiedzy statystycznej, było 87 synów i 44 córki. W Milecie natomiast 32 rodziny miały po jednym dziecku, a 31 po dwoje.

W starożytnym Rzymie władza ojcowska w stosunku do dzieci była nieograniczona. Był panem ich życia i śmierci. Od niego też zależało, czy noworodek zostanie przyjęty do rodziny. Pamięta się powszechnie o uśmiercaniu słabowitych noworodków w Sparcie, a na ogół zapomina, że prawo XII tablic z około 450 r. p.n.e. nakazywało zabijanie dzieci słabych i chorych. Zniesiono je po przeszło ośmiu wiekach, gdy w 365 r. cesarz Walentynian zakazał uśmiercania dzieci. Z początków II w., za panowania Trajana, mamy inskrypcję mówiącą, że na 181 noworodków obu płci, tylko 35 dziewczynek żywiono.

Dodajmy, że dzieciobójstwo było tolerowane jeszcze w początkach XVIII stulecia w Europie. Taka była praktyka, choć prawo surowo karało zabijanie dzieci. Rodzice kładli się jednak obok niechcianych i dusili je w czasie snu. Ten zwyczaj był tolerowany. Można powiedzieć, że jeszcze dwa wieki temu życie dziecka traktowane było podobnie jak dziś życie embriona.

Nigdy dość apelować, byśmy na poprzednie epoki nie patrzyli dzisiejszymi kategoriami myślowymi. Weźmy przykład stosunku do zmarłych dzieci w starożytnym Rzymie w okresie cesarstwa (I–V wiek). Dzieciobójstwo było tam zgodne z prawem, porzucanie dzieci, zwłaszcza dziewczynek, czymś normalnym, a jednak ani wcześniej, ani później, przynajmniej do drugiej połowy XX w., nie stawiano tak licznych pomników zmarłym dzieciom i swój ból wyrażano na nagrobkach, jak wtedy.

Inny przykład: średniowieczna Europa była wyłącznie chrześcijańska, a zatem ten sakrament powinien być bezwzględnie przestrzegany. Tymczasem tak nie było. Nie prowadzono wtedy ksiąg parafialnych ani świadectw urodzenia. Rodzice z chrztem swoich pociech często ociągali się, nieraz chrzcili je, gdy dziecko miało kilka lat, a bywało, że o tym zapominali. Dopiero zakony żebracze ograniczyły taką trwającą kilka stuleci praktykę.
Akuszerki były zobowiązane ochrzcić niedonoszone noworodki w łonie matki. Na marginesie dorzućmy, że pierwsza komunia wielkim wydarzeniem dla dzieci i dorosłych stała się w XVIII w. W niektórych miejscach następowała po bierzmowaniu. Od połowy XVIII stulecia upamiętnia się ją przez wręczanie obrazka, a w XIX w. doszedł specjalny komunijny strój.

Dziecko czy dorosły?

W wiekach średnich dzieciństwo było zwykle krótkie. Dzieci, kiedy tylko zaczynały dorastać, wciągano w świat dorosłych. Były wysyłane na terminowanie, które zmuszało je do życia w świecie obcych ludzi, przekazujących im wiedzę zawodową i życiową. Prostą konsekwencją takiego stanu rzeczy było to, że rodzice nie mieli dużych możliwości kształtowania swoich pociech. Tak było do przełomu XVII i XVIII w., gdy terminowanie powoli zastępować zaczęła szkoła. Dopiero wówczas dzieci przestały uczyć się życia niemal wyłącznie od dorosłych.

W średniowieczu stosunek do dzieci był na ogół obojętny – tak twierdzą znawcy obyczajów tej epoki, choć podkreślają, że z braku źródeł trzeba zdać się w dużej mierze na domniemania. Nie ulega wątpliwości, że dzieci w dokumentach ówczesnych występują rzadko. Sztuka średniowieczna przedstawiała dziecko jako zminiaturyzowanego dorosłego, a do XII w. to w ogóle je ignorowała.

W 1375 r. kard. de La Grange, biskup Amiens, kazał umieścić na katedrze wizerunki dwóch swoich książęcych wychowanków:
7- i 10-latka. Wcześniej nikomu nie przyszło do głowy, by uwiecznić obraz dziecka. Wychodzono z założenia, że nie ma sensu się nimi zajmować. Uważano, że jeżeli przeżyje, to dzieciństwo jest okresem nieistotnym w perspektywie dorosłości. Jeśli zaś umrze, to widać taki los był mu przeznaczony.

Umieralność

Płodzono dzieci w twardym przekonaniu, że tylko nieliczne przeżyją. Nawet Montaigne, XVI-wieczny francuski filozof i humanista, a także o wiek późniejszy Molier, autor „Świętoszka”, nie widzą powodu, by smucić się nadto po śmierci dziecka. Najtęższe ówczesne umysły wychodziły z założenia dominującego po oświecenie, że nie ma sensu trapić się nadto śmiercią dziecka. Takie myślenie było efektem wysokiej ich umieralności. Była tak duża, że śmierć dzieci przyjmowano jako coś normalnego. Co trzecie umierało przed ukończeniem roku, a do wieku rozrodczego (12–15 lat) przeżywało najwyżej co trzecie.

Dopiero od końca XVIII w. utratę dziecka w świecie elit zaczęto odbierać, generalizując, jako stratę. Zmianę wywołała teoria Malthusa, głosząca, że przyrost ludności jest tak szybki, że nie nadąża za nim produkcja żywności. Ta teoria trzymała się jeszcze w początkach lat 20. XX w. Jej skutkiem było upowszechnienie praktyk antykoncepcyjnych.

Dziwny to był świat

Za coś oczywistego uznajemy, że dzieci ubierają się po swojemu. Trudno uwierzyć, ale dopiero w wieku XIV pojawił się odrębny strój dziecięcy i to w mocno ograniczonym zakresie. Dotyczył tylko chłopców ze szlacheckich i mieszczańskich domów. Dziewczynki i chłopcy z ludu oraz synowie rzemieślników długo jeszcze ubrani byli tak samo jak dorośli.

Dzieci zawsze bawiły się zabawkami. Były to drewniane koniki, wiatraczki, ptaszki, lalki, którymi bawili się też chłopcy, no bo aut nie było. Takimi zabawkami zabawiały się dzieci najmłodsze. Starsze goniły za piłką, przypominającą dzisiejszą nożną, oraz ręczną, ale też pozwalano im grać w karty, kości i inne gry hazardowe, i to na pieniądze. Było tak dlatego, że gry hazardowe długo nie spotykały się z moralnym potępieniem. Dorośli zabawiali się natomiast grami, które dzisiaj zajmują dzieci, np. rzucali w siebie śnieżkami czy bawili się w ciuciubabkę, co pokazują kalendarze czy różnego rodzaju ilustracje oraz obrazy.

W dawnym społeczeństwie praca nie zabierała ludziom tyle czasu co teraz. Przypisywano jej mniejszą wartość, miała inny sens. Znacznie więcej za to bawiono się i to wspólnie: dzieci z dorosłymi. Dzięki temu zacieśniana była więź społeczna. Wspólnych zabaw było sporo, ale to osobne zagadnienie.

Nie sposób pojąć dawne czasy bez uzmysłowienia sobie roli tańca i śpiewu w życiu codziennym. Taniec i śpiew był tą dziedziną, która pochłaniała wszystkich: od żebraków po władców. Dzieci, z wszystkich stanów, bardzo wcześnie zaczynały grać i śpiewać. Skrzypce uchodziły za instrument ludowy. Fachowcy zwrócili uwagę, że na płótnach starych mistrzów ilustrujących koncerty, regułą są dzieci grające na różnego rodzaju instrumentach. Często malarze przedstawiali same dzieci z instrumentami w ręku.

Od dawna normą jest oddzielanie dzieci od spraw dotyczących erotyki, płci. Kiedyś było i na tym polu inaczej. Przy kilkuletnich dzieciach dorośli bez przeszkód rozmawiali o seksie, opowiadali pieprzne kawały. W obecności dzieci pozwalano sobie dosłownie na wszystko: dosadne słowa, gorszące gesty. W XVI w. uczniowie uczyli się czytać na podręcznikach, w których były takie fragmenty: „która część jest bardziej wstydliwa, –ta z przodu (a jednak dyskrecja – red.) czy dziura w zadku?”

Taka obyczajowość wynikała z tego, że wychodzono z założenia, iż dziecku sprawy płci są najzupełniej obce i obojętne. Tym samym wszystkie gesty i aluzje, na które sobie przy nim pozwalano, nie miały dla naszych przodków charakteru seksualnego. Ponadto, nie istniało wtedy myślenie, że istnieje coś takiego jak niewinność dziecięca. Ale przecież dziewczynki od 12. roku życia wychodziły za mąż, a małżeństwa 13-latek były na porządku dziennym. Jeszcze w XVI w. 14-letni chłopcy dość często zostawali mężami. Diametralna zmiana obyczajów nastąpiła w XVII w., gdy do głosu doszli religijni moralizatorzy.

Na kwestię praw dziecka zaczęto zwracać uwagę dopiero pod koniec XVIII stulecia.

Książki

Philippe Aries „Historia dzieciństwa. Dziecko i rodzina w dawnych czasach”.
Aries pozostawił po sobie (zmarł w 1984 r.) wielkie dzieła, przede wszystkim: „Człowiek i śmierć” oraz „Czas historii”. Również „Historię dzieciństwa” należy postawić obok nich. Jeżeli ktoś pisze o postawach wobec dziecka w dawnych wiekach, ten sięga obficie po ustalenia i przemyślenia Ariesa. Czytając tę jego książkę poznajemy świat zasadniczo odmienny od dzisiejszego. Wydawnictwo Marabut.

Norbert Elias „O procesie cywilizacji”.
Książka nie koncentruje się na dzieciach, choć dość sporo miejsca w niej zajmują. Bez niej trudno jednak zrozumieć mentalność naszych przodków sprzed kilkustuleci. Tłumaczy m.in., dlaczego w lekturach dla dzieci śmiało poruszany był temat prostytutek i domów publicznych, np. w pismach Erazma. Krótko mówiąc, książka szwajcarskiego uczonego – urodzonego we Wrocławiu – jest wspaniałą panoramą myślenia i zachowania od późnego średniowiecza po XIX w. Wydawnictwo WAB.

Lidia Winniczuk „Ludzie, zwyczaje i obyczaje starożytnej Grecji i Rzymu”.
Bez przesady można powiedzieć, że tak jak Aries przybliżył nam stosunek do śmierci i dzieciństwa ludzi żyjących od średniowiecza po oświecenie, tak prof. Winniczuk zrobiła to samo (czasami w duecie z prof. Oktawiuszem Jurewiczem) w przypadku starożytnych Greków i Rzymian. Czytając jej prace antyczni przodkowie stają się nam znacznie bliżsi. Dotyczy to również motywów, jakie nimi kierowały, gdy porzucając dzieci po urodzeniu, skazywali je najczęściej na śmierć. Państwowe Wydawnictwo Naukowe.

„Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych”.
Praca zbiorowa uczonych z UJ (pod redakcją prof. Andrzeja Chwalby). Napisana jasno, zwięźle, lecz zawiera podstawowe informacje. Wydawnictwo Naukowe PWN.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski