Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sonik na wysokościach. Krakowianin Rafał Sonik jest jedynym polskim kierowcą, który wygrał Dakar

Rozmawiał Marek Długopolski
Rafał Sonik jedzie po drugie zwycięstwo w dakarowym supermaratonie
Rafał Sonik jedzie po drugie zwycięstwo w dakarowym supermaratonie fot. Michał Gąciarz
- 250 - to dla Pana szczęśliwy numer?

- Mam nadzieję, że tak. To numer zwycięzcy Dakaru, najtrudniejszego rajdu świata. Niesamowite wyróżnienie, ale i wielkie zobowiązanie. Oznacza nie tylko triumf, ale także ból, potworne zmęczenie oraz nadludzki wysiłek. Jestem więc bardzo dumny, że po raz drugi będę miał go na quadzie.

- Za pierwszym razem szczęścia Panu nie przyniósł…

- To prawda ale, któż mógł przewidzieć, że wybuchnie silnik w moim quadzie?

- Trudno było pogodzić się z odpadnięciem z Dakaru?

- Czułem że to będzie „mój” Dakar. A tu, mimo miesięcy przygotowań i wyrzeczeń, taki pech. Nie ukrywam, bardzo bolało. Po jakimś czasie przyszła jednak refleksja, że nie byłoby fair oczekiwać od życia, że wszystko mi się uda. Od 2011 roku, a więc od pięciu sezonów, nie miałem awarii, która wyeliminowałaby mnie z walki. Sytuacja taka musiała się więc kiedyś wydarzyć. Szkoda tylko, że w Ameryce Południowej. Z lekcji oczywiście wyciągnęliśmy wnioski. Dakar jest jednak nieprzewidywalny.

- Trzeba było odbudować morale zespołu?

- Tak. Od razu postawiliśmy sobie nowe cele - zdobycie kolejnego Pucharu Świata. Zaczęliśmy od zwycięstwa na piaskach Abu Dhabi… Potem szło nam równie dobrze. Jeden rajd przed końcem sezonu zespół mógł już cieszyć się nie z jednego, a z dwóch Pucharów Świata. To był świetny sezon.

- Jest Pan przesądny?

- Jestem, ale nie aż tak, by przestraszyć się „250” na quadzie. Mam nadzieję, że Opatrzność wciąż czuwa nade mną, a limit pecha już wyczerpałem. Skoro więc organizatorzy Dakaru dali mi drugą szansę i „250” na quadzie, zrobię wszystko, aby przywieźć do Polski kolejnego Beduina.

- Podczas Dakaru 2017 zabraknie braci Patronelli. Będzie więc Panu łatwiej?

- Raczej nie. Wielki apetyt na zwycięstwo ma świetny Chilijczyk Ignacio Casale. „El Perro” („Pies”), jak zwą go kibice, już próbował wydrzeć mi Puchar Świata. W Abu Dhabi był drugi, a w Katarze wygrał. Poddał się dopiero po nieudanym rajdzie Sardynii, a jechał wtedy jak szalony. Południowoamerykańskie bezdroża to jednak jego świat, jego ziemia, ścieżki i drogi. Zna tu każdą piędź ziemi. Casale jest jednak nerwowy, jeśli mu idzie, to jedzie jak natchniony, a jak nie idzie, to zaczyna się denerwować. Muszę więc spokojnie poczekać, aż się zacznie denerwować. Nie gorzej tereny te zna Paragwajczyk Nelson Sanabria. Na dakarowe trasy powraca też pięciokrotny zwycięzca rajdu na quadzie, Czech Josef Machacek. Łatwo więc nie będzie.

- Podczas Pucharu Świata lwi pazur pokazał też Francuz Sebastien Souday, pokonując Pana choćby na Sardynii…

- Na Sardynii, nie ukrywam, byłem nieco zawiedziony swoim miejscem. Parę razy przecież tam wygrałem. Kocham te ścieżki, pokręcone, wąskie, usiane głazami, trudne technicznie, wymagające perfekcyjnej nawigacji. Sebastien miał też gigantyczne szczęście. Oczywiście mogłem postawić wszystko na jedną kartę, ale nie chciałem nadmiernie ryzykować. Walka o Puchar Świata była dla mnie ważniejsza niż pojedyncze zwycięstwo, nawet na Sardynii.

- Rękawicę rzucił Panu również Siergiej Karjakin, czwarty zawodnik tegorocznego Dakaru…

- To prawda. Kto wie, czy nie będzie to najgroźniejszy rywal. Rosjanin dakarowe ścieżki ma już przetarte, jest świetnie przygotowany i twardy, a będzie dysponował kosmicznym quadem…

- Kosmicznym?

- Tak, kosmicznym. Nie ma w tym ani grama przesady. Rosjanin doszedł do wniosku, że normalny quad nie wytrzyma potworności, jakie czekają na niego na południowoamerykańskich wertepach. Prędzej czy później coś musi się zepsuć. Innej opcji nie ma. Swojego czterokołowca oddał więc w ręce speców od techniki lotniczej i kosmicznej. Postawił im jednak parę warunków - gdy odbierze quada, musi być wytrzymały, lekki i szybki.

- I jest taki?

- Karjakin twierdzi, że tak. Ostatnio opowiadał mi, że maszyna została najpierw rozebrana na najdrobniejsze elementy. Potem każdą część dokładnie sprawdzono. Po badaniach Rosjanom wyszło, że quad może być niezawodny, pod warunkiem, że wszystkie jego elementy zostaną wykonane od nowa, z superlekkich i wytrzymałych materiałów. Tak oto z japońskiej maszyny powstał rosyjski superquad - lżejszy od swoich braci o około 20 kg.

- Silnik też jest „kosmiczny”?

- Tego nie wiem, ale na pewno jest podrasowany. Ma być mocniejszy o jakieś 10-20 KM. Rosjanin będzie więc fruwał.

- Może to element wojny psychologicznej?

- Nie jest to wykluczone. Mam jednak mocną psychikę. Nie tak łatwo wytrącić mnie z równowagi.

- Jeżeli jednak quad Rosjanina będzie tak dobry jak mówi, jeśli się nie rozsypie…

- …to następnego „Japończyka” kupię w Rosji.

- Będzie Pan startował z Kamilem Wiśniewskim, trzecim zawodnikiem Pucharu Świata w 2015 r.? Buduje Pan zespół rajdowy?

- Kamil to bardzo obiecujący zawodnik. Startowaliśmy w kilku rajdach zaliczanych do Pucharu Świata. Ma cechy, które sprawiają, że w przyszłości może być świetnym zawodnikiem. Jedziemy razem. Jeśli będą odpowiednie warunki, to będziemy sobie pomagali, tak jak bracia Patronelli. Wyruszę lżejszą Yamahą Raptor, Kamil cięższym Can-Amem. Mam nadzieję, że obydwaj staniemy na mecie w Buenos Aires.

- Dlaczego znowu jedzie Pan na Dakar, skoro osiągnął już szczyt, uściskał wymarzonego Beduina?

- Bo to najlepszy sposób, aby przypomnieć sobie, jak trudno go zdobyć, jak potwornie ciężko jest w tym rajdzie zwyciężyć. Gdy stanę na starcie, to pewnie z taką ostrością uświadomię sobie, ja pier..., co trzeba zrobić, żeby go znowu wygrać?

- Jaki będzie ten Dakar?

- Bardziej wymagający niż wcześniejsze edycje. Utrudniona będzie nawigacja - GPS wyznaczy tylko kierunek jazdy, a pozostałe funkcje zostaną ograniczone. Aż sześć etapów będzie miało powyżej 400 km.

- Kondycyjnie jest Pan przygotowany. Nie osłabła motywacja do ciężkiego codziennego treningu...

- Nie, ani trochę. Jestem gotowy - tak psychicznie, jak i fizycznie. Cały sezon solidnie przepracowałem, zdobywając po drodze dwa Puchary Świata. Trochę też odpocząłem. Teraz zasuwam w górach. Z Hintertuksu uczyniłem bazę górskich przygotowań, codziennie pokonuję około 2000 m różnicy poziomów - w górę i w dół. Wybiorę się jeszcze do Dubaju, aby potrenować na wydmach. Dopóki jednak nie stanę w ringu, dopóty nie będę wiedział jak jestem mocny, i jak mocni są rywale.

- A jak syn, pozostał w Krakowie?

- Ależ nie. Gniewko razem ze mną „trenuje”.

- Pięciomiesięczny maluch?

- Tak, tak, już pięciomiesięczny. Idę w góry w rakach, on zaś raczkuje po pokoju. Poświęcam mu każdą wolną chwilę.

- W Dakarze można postawić wszystko na jedną szalę.

- Można, ale nie warto tego robić. Wcześniej czy później skończy się to źle.

- Czy przed startem czuje Pan strach, lęk?

- Boję się jak każdy. Lęk mnie jednak nie paraliżuje, ale pozwala na maksymalne skupienie, wyzwala dodatkową energię.

- Zrobi Pan wszystko, aby wygrać Dakar?

- Nie. Dla wyniku nie zamierzam się zabić. Rajd mogę, ale nie muszę wygrać. Mam przecież dla kogo walczyć i dalej żyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski