– Jest Pan rodowitym krakowianinem?
– Urodziłem się w Kielcach, ale po dwóch miesiącach rodzice dostali mieszkanie na Kurdwanowie i przenieśli się do Krakowa. Kiedy weszli oglądać mieszkanie, w którym spędziłem potem resztę swojej młodości, jedynym miejscem, w którym mogli mnie położyć w beciku, był... zlew. Ale spodobało im się na Kurdwanowie i przenieśli się tam.
– Pan z kolei przeprowadził się z Krakowa do Wieliczki. Dlaczego?
– To całkowicie dorosły wybór. Kiedy wyprowadziłem się z Kurdwanowa, zamieszkałem z żoną na Krowodrzy. Cały czas marzyliśmy jednak, by mieć własny dom w jakimś spokojniejszym miejscu, gdzie czas płynie wolniej. I podjęliśmy decyzję. Ta Wieliczka przyszła bardzo naturalnie.
– Jak się Pan tam czuje?
– Jak w domu. Jest tam cicho, spokojnie i przyjemnie. Uwielbiamy z żoną nocne spacery po mieście z piersiówką w kieszeni. Miasto jest wtedy puste i całkowicie bezpieczne. Wspaniała kopalnia, piękny rynek, uroczy kościół św. Sebastiana. Ze wzgórza, na którym stoi, można zobaczyć cały Kraków. Raz tylko spotkaliśmy jakiegoś wesołego studenta, z którym zamieniliśmy dwa zdania.
– Miejscowi nie traktują Was tam trochę jak ekscentryków?
– Nie. Wieliczka bardzo dobrze nas przyjęła. Ja poczułem się wieliczaninem podczas ostatniej Barbórki. Grałem z Moniką Węgiel i orkiestrą Obligato w dużym centrum sportowym specjalny koncert „Imagine” dla górników i mieszkańców miasta. I na zakończenie została mi przypięta do klapy marynarki wstążka górnicza. Wtedy pomyślałem: „Tak, jestem tu u siebie, w miejscu, które mogę współtworzyć”.
– Teledysk do piosenki „Hallelujah”, promującej Pana nową płytę, został zrealizowany w Wieliczce. To w pewnym sensie promocja tego miasta.
– To prawda. Kiedy wydawca namówił mnie, aby drugim singlem promującym nową płytę był utwór „Hallelujah”, zasugerowałem, by zdjęcia zrobić w Wieliczce. Dwa dni później zadzwonił do mnie kierownik produkcji – i mówi, że jutro o siódmej kręcimy w kopalni, w komorach Michałowice i Weimar. Obejrzeli wcześniej moje zdjęcia, które im wysłałem, przyjechali i ich „wgniotło”. Dzisiaj wiem, że ta ekipa z Poznania wróci do Wieliczki jeszcze nie raz, aby tam pracować.
– Dlaczego postanowił Pan nagrać płytę z piosenkami Leonarda Cohena?
– Już od dawna, od czasu do czasu wykonywałem na koncertach jego piosenki. I sprawiało mi to wielką przyjemność. Wręcz terapeutyczną, bo po ich zaśpiewaniu czułem się jak skąpany – proszę wybaczyć metaforę – w prysznicu łez. Zawsze po tych koncertach byłem lżejszy i czystszy. Dlatego dwa lata temu zasugerowałem przyjacielowi Michałowi Kuźmińskiemu, z którym znam się od czasów liceum i korzystam od pewnego momentu z jego poetyckich talentów, żeby dokonał nowych przekładów tekstów Cohena.
– Jego wersje są bardzo intymne. Odpowiada Panu tak głęboka uczuciowość?
– Wydaje mi się, że Michałowi udało się uchwycić w tych przekładach prawdziwego Cohena. Przekonują nas o tym sygnały z zagranicy. Nasz projekt trafił bowiem na stronę internetową zrzeszającą fanów Cohena z całego świata. Polacy, którzy mieszkają na Zachodzie od wielu lat i znają te piosenki w oryginale twierdzą, że udało nam się oddać to, co oni odbierali, słuchając tych piosenek po angielsku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?