MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Spod lady

Redakcja
Na IO w Londynie trwa polskie polowanie. Kibice polują na bilety, a dziennikarze, na naszych sportowców. Czasem z tym samym skutkiem.

Krzysztof Kawa: LONDYŃSKIM OKIEM

Polaków jest w stolicy Wielkiej Brytanii ponad sto tysięcy. Wielu ma świra na punkcie sportu i chce obejrzeć naszych w akcji, bo to jedyna okazja w życiu, gdy to nie oni muszą wybierać się na igrzyska, ale igrzyska przyjechały do nich. Najwięksi szczęśliwcy zdobyli bilety na występy siatkarzy, inni łapali, co się dało: choćby skoki do wody, dyscyplinę, w której jesteśmy bardzo płytcy. Teoretycznie wejściówek już dawno na nic nie ma, ale okazuje się, że akcja organizatorów igrzysk odzyskiwania miejsc zagrabionych przez sponsorów przynosi skutki. Oto bowiem w systemie sprzedaży co rusz pojawiają się okazje na dodatkowe zakupy. Polscy londyńczycy czuwają więc na okrągło, nie śpiąc po nocach i alarmując się nawzajem telefonicznie, byle tylko nie przegapić momentu, gdy coś rzucą do netu. Za komuny w takim polowaniu byliśmy naprawdę dobrzy, jeśli rzucili mięso do sklepu, to za chwilę całe osiedle o tym wiedziało. Problem w tym, że dziś zakupy załatwia się przez internet. A nowatorski system szwankuje, by nie powiedzieć wprost: coś chowa pod ladą. Zdarza się, że po wejściu na stosowną stronę pojawia się komunikat, iż są dostępne wejściówki na takie a takie zawody, lecz po kliknięciu w stosowną ikonkę wszystko się zawiesza. No cóż, nic nowego, przerabialiśmy to już przy okazji Euro 2012. Igrzyska to jednak igrzyska, tu wszystko jest wyjątkowe. Zdarza się więc, że bilet uda się zamówić, zapłacić za niego i nawet odebrać przez kuriera. Tyle że po nacieszeniu się nim, na drugi dzień dostajesz maila z prośbą o oddanie go. Oczywiście prośbą, która jest rozkazem, bo z informacji wynika, iż ticket właśnie został unieważniony, więc i tak z niego nie skorzystasz. Dlaczego? Bo ktoś inny kupił wejściówkę na to samo miejsce kilka sekund wcześniej. Tyle że system się nie zorientował. To znaczy zorientował się, ale po 24 godzinach. Dobrze, że nie po igrzyskach, bo mogłoby się okazać, że sprzedano trzy razy więcej biletów niż jest wszystkich miejsc razem wziętych.

Sytuacja polskich kibiców jest więc nie do pozazdroszczenia. Ale proszę mi wierzyć - dziennikarzom też nie jest łatwo. Nasi sportowcy walczą jak lwy, ale padają jak muchy. Co oznacza dla nas tyle, iż w ogóle nie mają ochoty na wywiady. Oczywiście są wyjątki, jak Radek Zawrotniak, z którego opowieści o porażce z francuskim Senegalczykiem można by napisać całą książkę. Krakowski szermierz analizuje, fantazjuje, a i przywali komu trzeba. Większość sportowców jednak woli albo wariant judoczki Katarzyny Kłys, czyli "zaraz wrócę" (i nie wraca), albo greps wioślarzy: "spieszymy się, bo za parę minut mamy autobus". Swój własny wariant opracował pływak Paweł Korzeniowski. Po porannej sesji w basenie rzuca dziennikarzowi: "zaraz przyjdę", po czym przychodzi po sesji wieczornej i na widok reportera, zanim ten zdąży o cokolwiek zapytać, wyjaśnia z miną niewiniątka: "sorry, ale zapomniałem, że miałem wrócić". System mu się zawiesił, czy co?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski