MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Stłuczka, której nie było

Redakcja
Chcąc wyremontować auto na cudzy koszt, wystarczy wskazać "winnego" i znaleźć "świadka" fikcyjnej kolizji. Nie trzeba niczego udowadniać, wystarczy zgłosić stłuczkę "drogówce", skuteczność gwarantowana - pisaliśmy przed kilkoma miesiącami, przedstawiając perypetie ofiar naciągaczy. Kolejną z nich jest Andrzej B., rencista, w grudniu skazany za rzekome piractwo na autostradzie.

PRZESTĘPCZOŚĆ. Stracił zdrowie, pieniądze i wiarę w sprawiedliwość. Padł ofiarą naciągaczy, policyjnych błędów i opieszałości czy zwykłej pomyłki?

Wszystko zaczęło się we wrześniu 2009 r., od wezwania w charakterze świadka na posterunek w Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie mieszka. Policjant najpierw zapytał, co robił 3 czerwca, czyli cztery miesiące wcześniej. Nie pamiętał, więc zaraz potem usłyszał: "Wymusił pan pierwszeństwo przejazdu na autostradzie, spowodował kolizję i uciekł!".

- Oniemiałem. Raz w życiu, przed 20 laty, miałem wypadek i do dzisiaj pamiętam szczegóły. Od tamtej pory nie miałem nawet najdrobniejszej stłuczki. Tłumaczyłem, że w żadnej kolizji nie brałem udziału, a tym bardziej nie uciekłem, bo nie miałem powodu - mam cały pakiet ubezpieczeń, włącznie z polisą autocasco. Prosiłem policjanta, aby zszedł na parking, obejrzał i sfotografował samochód, który rzekomo uczestniczył w tej stłuczce. Ale uznał to za zbyteczne. Do dzisiaj zresztą nikt nie sprawdzał, czy są choćby najmniejsze ślady zadrapań na karoserii, czy też napraw po zderzeniu - opowiada Andrzej B.

Pół roku później został jednak skazany zaocznie w trybie nakazowym przez Sąd Rejonowy Katowice-Wschód: za nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu i doprowadzenie do zderzenia z toyotą auris na autostradzie. Sąd stwierdził, że "wina obwinionego nie budzi wątpliwości" i ukarał go 300 zł grzywny. Andrzej B. złożył sprzeciw od tego wyroku.

- Nie chodziło o wysokość kary, ale o zasadę - mówi. - Nie mogłem pojąć, jak łatwo kogoś oskarżyć i skazać bez żadnych dowodów. Bardzo to przeżyłem. Dostałem udaru mózgu. Potem był szpital i rehabilitacja. Musiałem przejść na rentę.

W tym czasie sprawa kolizji zaczęła się toczyć w katowickim sądzie w zwykłym trybie. Z akt sprawy wynika, że B. został skazany na podstawie zeznań kierowcy toyoty auris oraz wskazanego przez niego świadka. Do kolizji miało dojść na autostradzie, na wysokości kopalni "Wieczorek" w Katowicach w miejscu, w którym z powodu robót drogowych, jezdnia zwężała się do jednego pasa. - Dojeżdżając do tego zwężenia, zmieniłem pas ruchu z lewego na prawy i zauważyłem, że kierujący volkswagenem passatem wyprzedza mnie, a następnie - mimo braku miejsca - wykonuje manewr zmiany pasa, uderzając bokiem w mój przedni zderzak i lewe nadkole. Staliśmy w zatorze drogowym i widziałem twarz kierującego, byłbym w stanie go rozpoznać. Pokazywałem mu wyraźnymi gestami ręki, abyśmy zjechali na pobocze i wyjaśnili całą sytuację. Kierowca oddalił się jednak z dużą prędkością w kierunku Wrocławia - tak relacjonował to zdarzenie kilka godzin później na policji kierowca toyoty auris. Po kilkunastu miesiącach podał więcej szczegółów. Dodał, że po zderzeniu drogowy pirat wysiadł z auta, coś do niego krzyczał, a później szybko odjechał. W jaki sposób uciekł, skoro stali w korku? Nikt już nie wyjaśniał.

Andrzej B. tego dnia rzeczywiście przejeżdżał autostradą A4. Jechał razem z bratem do Gliwic na szkolenie. Tyle że nie podróżowali passatem, a volkswagenem bora. Z tej pomyłki kierowca toyoty łatwo jednak wytłumaczył się w sądzie: - Różnica między pasatem a bora jest niewielka, wyglądają podobnie. Najważniejsze było to, że spisałem rejestrację.
Dane właściciela samochodu śląska drogówka ustaliła już w dniu zgłoszenia stłuczki. - Skoro znali mój adres, dlaczego od razu nie sprawdzili auta? Można to było zrobić natychmiast i sprawa by się wyjaśniła. Nie byłoby procesu, kosztów, stresu - irytuje się pan Andrzej.

Ale policja się nie śpieszyła. W aktach sprawy znajduje się notatka urzędowa sporządzona 30 czerwca, czyli prawie miesiąc po zgłoszeniu stłuczki, w której dochodzeniowiec stwierdza, że tego dnia dokonał... "rozpoznania miejsca zdarzenia". Podaje, że nie stwierdził, aby teren był objęty monitoringiem i nie ustalił żadnych świadków. Na koniec pisze: "Zebrany materiał nie pozwolił na ustalenie sprawcy tego wykroczenia".

Pierwsza informacja o tym, że był jednak świadek stłuczki pojawiła się dopiero po blisko trzech miesiącach w kolejnej notatce urzędowej. Policjant podaje, że "w trakcie czynności służbowych" ustalił numer jego telefonu, ale nie był w stanie się skontaktować. Ostatecznie do pierwszego przesłuchania świadka w komisariacie doszło dopiero pół roku po zdarzeniu, a do kolejnego w sądzie - po przeszło roku. I choć jego relacja w wielu szczegółach była sprzeczna z zeznaniami poszkodowanego, uznano ją za wiarygodną.

- Ten świadek raz twierdził, że zatrzymałem się po zderzeniu, a innym razem, że od razu uciekłem. Raz mówił, że jechał z tyłu, a zaraz potem, że obserwował, całe zdarzenie we wstecznych lusterkach. Sąd przyjął za pewnik, że jechał bezpośrednio za poszkodowanym i po stłuczce obydwaj się zatrzymali, blokując na chwilę ruch. Ale dlaczego w takim razie obydwaj twierdzą, że skontaktowali się dopiero przez CB radio? - pyta Andrzej B.

Wniosek o powołanie biegłego ds. rekonstrukcji wypadków oraz dokładne oględziny samochodu Andrzeja B. sąd odrzucił, argumentując: "wobec upływu czasu, jak i możliwości usunięcia ewentualnych uszkodzeń, obecne przeprowadzania takiego dowodu należy ocenić jako zbędne". Zakwestionował też wiarygodność zapewnień brata Andrzeja B., że feralnego dnia nie uczestniczyli w żadnej kolizji. Wyrok brzmiał: winny.

Rzekomy pirat drogowy nie pogodził się z nim. Składa apelację i zapowiada, że mimo wszystko dalej będzie walczył o sprawiedliwość.

EWA KOPCIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski