MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Stół okrągły inaczej

Redakcja
W marcu 1985 r. nowym sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego został Michaił Gorbaczow. Najmłodszy z ówczesnych działaczy sowieckiej "kompartii" był już wówczas świadom, że jego imperium nieuchronnie zmierza do katastrofy. Gospodarka, głupcze

Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski" przypominają

W marcu 1985 r. nowym sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego został Michaił Gorbaczow. Najmłodszy z ówczesnych działaczy sowieckiej "kompartii" był już wówczas świadom, że jego imperium nieuchronnie zmierza do katastrofy.

Gospodarka, głupcze

Komunistyczna gospodarka, zarówno w samych Sowietach, jak w krajach satelickich, od lat 50. wstrząsana była kolejnymi kryzysami gospodarczymi. Niewydolna, zacofana i źle zarządzana stawała się podstawowym problemem imperium, zdecydowanie je osłabiając. Cenę za indolencję władzy płaciły społeczeństwa zamknięte za "żelazną kurtyną", żyjące na krawędzi ubóstwa i wykorzystywane do niewolniczej pracy. Stan zadłużenia bloku wschodniego na Zachodzie przekraczał już w tym czasie realne możliwości spłaty - choć zaciąganie pożyczek pozwalało przynajmniej na krótkie poprawy koniunktury i przedłużenie trwania komunistycznej dyktatury. Gorbaczow zdawał sobie sprawę, że sytuacja wymaga działań radykalnych. Dlatego rozpoczął pierestrojkę - czyli przebudowę, dodajmy gospodarczą. Komunistom łatwiej było wprowadzić elementy gospodarki wolnorynkowej i własności prywatnej niż pogodzić się z wizją utraty władzy.
PRL od początku lat 80. przeżywał kolejne fazy gospodarczego załamania. Nie powstrzymały ich propagandowe zaklęcia ekipy Jaruzelskiego, ogłaszającej kolejne etapy "reformy gospodarczej". W 1986 r. Polska była winna krajom demokratycznym 33,5 mld dolarów, a krajom bloku sowieckiego 6,5 mld tzw. rubli transferowych. Konsekwencje niewydolności gospodarki spadały na społeczeństwo - od 1981 do 1986 r. przeciętna płaca realna obniżyła się o 14 proc. Wpatrzeni w wytyczne Kremla kacykowie z PZPR dojrzewali do decyzji o "liberalizacji" sfery gospodarczej - nie zamierzali jednak wypuszczać z rąk cugli władzy politycznej. Pozorne zmiany miały uspokoić rosnącą społeczną frustrację.
Głównym przeciwnikiem stawały się niekontrolowalne masy społeczne. Solidarność złamana stanem wojennym i doświadczana kolejnymi aresztowaniami nie miała już znaczącej siły mobilizacyjnej. Ludzie rozpoczynający wówczas swą antyrządową aktywność na scenie publicznej znacznie częściej wiązali się z innymi strukturami, nie wierząc już w możliwość powrotu związku do siły sprzed 13 grudnia 1981 r. (na przełomie 1980 i 1981 r. liczebność "Solidarności" szacowano na ponad 9 mln osób, w 1989 r. - tylko na 79 tys.).

Terror i manipulacja

W ekipie Jaruzelskiego działał - przygotowujący rozmaite scenariusze rozwiązania problemów dyktatury - tzw. zespół trzech, do którego weszli Stanisław Ciosek (członek Biura Politycznego KC PZPR), gen. Władysław Pożoga (wiceminister spraw wewnętrznych, a wcześniej szef pionu kontrwywiadu w SB) i Jerzy Urban (rzecznik prasowy rządu PRL). Poza nimi znaczącą rolę przy Jaruzelskim odgrywali nadzorujący SB minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak oraz Mieczysław Rakowski. Coraz istotniejszą rolę w PZPR odgrywało z kolei tzw. Pokolenie '84 - grupa młodych aparatczyków, wśród nich Aleksander Kwaśniewski, Sławomir Wiatr czy Leszek Miller.
Ekipa Jaruzelskiego rozważała kilka projektów wybrnięcia z kryzysu. Jednym z nich było wprowadzenie swoistego absolutyzmu oświeconego, czyli systemu prezydenckiego, w którym głową państwa byłby Jaruzelski, ale na scenę polityczną dopuszczono by poza PZPR i jej satelitami także część sił niezależnych od komunistycznej władzy. Jednocześnie rozważano możliwość utrzymania systemu politycznego przy kooptacji do władzy części opozycji. Wreszcie brano pod uwagę ponowne wprowadzenie stanu wojennego.
Wiosną 1988 r. podlegli Kiszczakowi funkcjonariusze SB raportowali jednak: "Użycie siły na większą skalę groziłoby gwałtownym zaostrzeniem sytuacji, a być może również przelewem krwi (…) Pamięć o stanie wojennym nie działa już powstrzymująco".
W tak złożonej sytuacji rozgrywającym w ekipie władzy został Kiszczak, który od 1981 r. był w PRL człowiekiem nr 2 po Jaruzelskim. Podlegli mu esbecy mieli przygotować grunt pod modyfikację systemu, przewidującą zliberalizowanie sfery gospodarczej, przy utrzymaniu władzy politycznej. Nakazywano im zatem: "SB może i powinna kreować różne stowarzyszenia, kluby czy nawet partie polityczne oraz głęboko infiltrować istniejące. Gremia kierownicze tych organizacji, na szczeblu centralnym i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki". Do rozgrywki z udziałem części opozycji skłaniały komunistów raporty SB, która - już w 1987 r. - uznawała, że w pełni kontroluje 10 proc. struktur opozycyjnych, częściowo - 84 proc., a jedynie 6 proc. pozostaje poza jej "opieką".

Casting

W dużym uproszczeniu można przyjąć, że w tym czasie w opozycji dominowały dwa nurty. Jeden uznawał, że system jest na tyle silny, że obalić się go nie da. Tym samym - zgodnie z tym poglądem - jedyną możliwością pozostającą przed opozycją jest próba zmiany systemu przez dołączenie do niego. Ten nurt reprezentowała część działaczy "Solidarności" z Lechem Wałęsą i jego doradcami oraz tzw. środowiska łagodnej opozycji. Drugi z dominujących w opozycji nurtów zajmował stanowisko przeciwstawne. Jego zwolennicy uznawali, że stan wojenny był oznaką słabości systemu. Biorąc pod uwagę potęgujące się kłopoty gospodarcze, działacze ci twierdzili, że system stoi na krawędzi upadku, nie należy zatem wchodzić z nim w żadne negocjacje, ale poczekać aż się załamie. Taki punkt widzenia prezentowała część - niechętnych Wałęsie - działaczy "Solidarności", Solidarność Walcząca, Federacja Młodzieży Walczącej, Konfederacja Polski Niepodległej, Niezależne Zrzeszenie Studentów, Ruch Społeczeństwa Alternatywnego czy Wolność i Pokój.
Tym samym próby politycznej penetracji opozycji przez władzę komunistyczną - podjęte na początku 1988 r. - były odmiennie traktowane. Nurt skupiony wokół Wałęsy dostrzegł w nich "dziejową szansę" na modyfikację systemu. Pozostali działacze opozycji uznali je za kolejny dowód słabości komunistów - w myśl francuskiej maksymy, że twierdza, która wysyła negocjatorów, jest już w połowie zdobyta. Przeciwstawiali się zatem jakimkolwiek porozumieniom z komunistami.
Co oczywiste z punktu widzenia władzy, to grupa skłonna do negocjacji stała się naturalnym partnerem. W tej grze karty rozdawał Kiszczak - zgodnie z założeniami rozmów, mogli w nich wziąć udział tylko reprezentanci "konstruktywnej" opozycji. To szef MSW decydował o tym, który z opozycjonistów jest, a który nie jest konstruktywny. Klucz doboru jest dość czytelny, komuniści starali się doprowadzić do sytuacji, w której po stronie opozycyjnej znalazłaby się możliwie największa grupa osób dążących do kompromisu. Zatem godzili się na udział osób, które kiedyś należały do PZPR (Stefan Bratkowski, Bronisław Geremek), były w przeszłości związane z marksizmem (Jacek Kuroń, Adam Michnik), działały w środowiskach tzw. łagodnej opozycji, a więc stosowały z założenia taktykę "małych kroczków" (Tadeusz Mazowiecki, Stanisław Stomma, Jerzy Turowicz).
Dla tych osób, całościowe zakwestionowanie PRL byłoby równoznaczne z zakwestionowaniem przynajmniej części swego życiorysu. Stąd, jak kalkulowała bezpieka, powinna wynikać ich większa skłonność do kompromisu.
Istotnym elementem, branym pod uwagę przez Kiszczaka, z pewnością pozostawał fakt, że niektórzy z uczestników obrad byli w przeszłości zarejestrowani jako współpracownicy bezpieki.

Okrągłe kanty

Choć sam mebel nie miał kantów, to jednak w zamierzeniu ekipy Jaruzelskiego same rozmowy okrągłego stołu miały być wielkim "kantem". Równocześnie z próbami nakłonienia części opozycji do podjęcia negocjacji, komuniści rozpętali kampanię propagandową, która miała kreować nowy wizerunek partyjnych aparatczyków. Mieli się oni jawić społeczeństwu jako otwarci, liberalni - choć tylko gospodarczo, zatroskani o losy kraju i społeczeństwa mężowie stanu. Wizja okrągłego stołu jako mechanizmu przejścia od totalitaryzmu do demokracji, czyli podzielenia się władzą - to wytwór propagandy pookrągłostołowej. Przed rozpoczęciem rozmów działacze PZPR-u mówili o osiągnięciu porozumienia narodowego i consensusu w sprawach przyszłego modelu struktur oraz form funkcjonowania państwa i życia publicznego w Polsce, uwzględniającego zasady socjalistycznego pluralizmu. Podkreślali także, iż dążą do przeprowadzenia niekonfrontacyjnych wyborów. Pluralizm socjalistyczny miał oznaczać ni mniej, ni więcej tylko utrzymanie władzy przez komunistów, przy szerszej niż dotąd reprezentacji środowisk niezależnych w Sejmie. Szerszej, niemniej na tyle skromnej, by nie zagrażała prymatowi PZPR. Niekonfrontacyjne wybory z kolei, których termin chciano jak najbardziej przyspieszyć, miały gwarantować komunistom spokojną kampanię wyborczą, która nie byłaby plebiscytem pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami dyktatury, ale miałką papką nasyconą frazesami o konieczności wspólnego działania dla dalszej normalizacji sytuacji w kraju.
Rozmowy okrągłego stołu - przygotowywane przez wcześniejsze spotkania w podwarszawskiej Magdalence z udziałem m.in. Czesława Kiszczaka i Lecha Wałęsy - rozpoczęły się 6 lutego 1989 r. Gdy część opozycji negocjowała z komunistami swój udział we władzy, ZOMO tłumiło manifestacje i strajki organizowane przez przeciwników ugody z czerwoną dyktaturą, m.in. w Krakowie. Rozmowy toczono w trzech zespołach: gospodarki i polityki społecznej, pluralizmu związkowego oraz reform gospodarczych, dodatkowo bardziej szczegółowymi zagadnieniami zajmowało się dziewięć podzespołów i trzy grupy robocze. Porozumienie okrągłego stołu podpisano 5 kwietnia 1989 r. Było ono sukcesem komunistów, którzy osiągnęli zakładane przez siebie cele strategiczne: zgodę na zmiany gospodarcze i warunki do utrzymania prymatu w sferze politycznej. Zapowiedź utworzenia czysto dekoracyjnego Senatu nie miała bowiem znaczenia. Zmiana ordynacji wyborczej powodowała, że jedynie 35 proc. miejsc w Sejmie miało pochodzić z wolnego wyboru, a 65 proc. mieli obsadzić PZPR-owcy i ich satelici. Dodatkowym zabezpieczeniem miała być funkcja prezydenta, przewidziana dla Jaruzelskiego.

Wybierzmy przyszłość

Inicjatywę z rąk komunistów wytrąciła dopiero ich druzgocąca klęska w czerwcowych wyborach. Już w pierwszej turze strona solidarnościowa zdobyła w nich 160 na 161 poddanych demokratycznemu wyborowi miejsc w Sejmie i 99 na 100 w Senacie. Takiego wyniku wyborów nie spodziewali się ani komuniści, ani opozycja. Choć dotychczasowy obóz władzy dysponował w parlamencie bezpieczną przewagą, klęska spowodowała panikę w partyjnych "dołach", nie do końca pojmujących plan ekipy Jaruzelskiego. W kolejnych miesiącach partyjni kacykowie odzyskali jednak wigor opierając swą przyszłość na zabezpieczeniu gospodarczym - sprywatyzowanym wcześniej majątku państwowym. Ustabilizowaniu się ich sytuacji i przygotowaniu "miękkiego lądowania" w nowej rzeczywistości służyło utrzymanie znacznych wpływów w rządzie Mazowieckiego, odwleczenie - o kolejne dwa lata - prawdziwie demokratycznych wyborów parlamentarnych i skuteczne przeciwdziałanie poważnemu potraktowaniu idei dekomunizacji.
FILIP MUSIAŁ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski