Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sułowice. Józef Bochenek, poseł z „miasta tysiąca kowali”

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Józef Bochenek
Józef Bochenek Fot. Archiwum prywatne
W tym tygodniu minęła setna rocznica wyborów parlamentarnych w niepodległej Polsce. W ławach sejmowych tej kadencji zasiadł Józef Bochenek rodem z Sułkowic

Za kilka dni - 10 lutego przypada setna rocznica pierwszego posiedzenia Sejmu Ustawodawczego, który niedługo później, bo 20 lutego uchwalił m.in. Małą Konstytucję.

Józef Bochenek nie był jedyny posłem ziemi myślenickiej, który zasiadł wtedy w sejmowych ławach. Wybrany został również Andrzej Średniawski z Myślenic, a dokładnie z Górnej Wsi (włączonej później w granice miasta). Tak samo jak Bochenek należał do PSL, przy czym Średniawski do jego prawego skrzydła (PSL „Piast”), a Bochenek - do lewego (PSL Lewica, PSL „Wyzwolenie”).

Józef Bochenek urodził się w „mieście tysiąca kowali” w 1886 roku jako najmłodszy syn Jana Bochenka, wójta, a później naczelnika i długoletniego prezesa sułkowickiej Spółki Kowalskiej. Od małego, biorąc przykład z niego, angażował się społecznie. Najpierw na szczeblu lokalnym, a z czasem na coraz większą skalę. Po ukończeniu szkoły rolniczej, zdał na Akademię Handlową w Krakowie. Studiował również w Wiedniu.

Mając ledwie skończone 20 lat przejął prowadzenie rodzinnego gospodarstwa po tym, jak zmarł ojciec, a następnie niespodziewanie brat Franciszek, który miał zająć się gospodarką. Trzeci i najstarszy z braci - Stanisław mieszkał już wówczas we Lwowie, gdzie był sędzią. Józef zajął się więc gospodarstwem, na które składała się nie tylko ziemia, ale też gospoda, młyn, cegielnia, tartak i wytwórnia drewnianych domów.

- Dziadek był politykiem z urodzenia. Jako najmłodszy syn nie zajmował się gospodarką, ale szedł w ślady ojca i angażował się w działalność społeczno-polityczną. Został gospodarzem, bo życie tak się ułożyło. Jednak, mimo wielu obowiązków związanych z prowadzeniem gospodarstwa, nie zaprzestał swej działalności społecznej i patriotycznej. Zarządzana przez niego gospoda była czymś w rodzaju dzisiejszego klubu. Spotykano się tam, aby rozmawiać nie tylko na tematy osobiste i rodzinne, ale również o ważnych sprawach politycznych, gminnych i gospodarczych, często z udziałem przywódców PSL, m.in. Jana Stapińskiego i Józefa Putka. W gospodzie odbywały się też prawybory do miejscowych władz samorządowych, tu omawiano i krytykowano kandydatów do Sejmu galicyjskiego oraz do Rady Państwa. Dochodziło też do zawierania aktów kupna i sprzedaży nieruchomości, sporządzania aktów ostatniej woli, tu też kojarzono przyszłe pary małżeńskie - mówi Aleksandra Korpal, wnuczka Józefa i dodaje: - Przyjaciółmi dziadka i całej rodziny byli też państwo Hallerowie. Oni również bywali w Sułkowicach. Dziadek w 1912 roku założył tu drużynę strzelecką złożoną z sułkowian, wyposażył ją i skierował do gen. Hallera, u którego walczyła jako część Legionów.

Działał w lokalnym samorządzie gminnym i powiatowym, był prezesem kółka rolniczego oraz członkiem wydziału Towarzystwa Okręgowego Rolniczego w Myślenicach. Nie dziwi więc, że swoje miejsce w polityce znalazł wśród ludowców, w Polskim Stronnictwie Ludowym.

Zaangażowanie w politykę przy jednoczesnym prowadzeniu gospodarstwa nie byłoby możliwe, gdyby nie miał wielkiego wsparcia z żonie. Janina (z domy Lisikiewicz), która była nauczycielką, przejęła na siebie obowiązki związane z prowadzeniem gospodarstwa, zwłaszcza odkąd mąż został posłem, a stało się to w roku 1919, wkrótce po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.

- Jako członek klubów PSL pracował w sejmowych komisjach: konstytucyjnej, ochrony pracy i przemysłowo-handlowej - mówi wnuczka. - Jako poseł dużo dobrego zdziałał dla Sułkowic, a szczególnie dla Spółki Kowalskiej i Państwowej Szkoły Przemysłu Żelaznego w Sułkowicach, w zakresie rozbudowy i modernizacji parku maszynowego, co wpłynęło na poprawę jakości produkowanych przez sułkowickich kowali wyrobów.

Zmarł młodo, bo mając zaledwie 38 lat na zapalenie płuc. Osierocił czworo dzieci: Krystynę, Marię (mama pani Aleksandry), Jana i Bogusia. Spoczywa na miejscowym cmentarzu.

- Dziadka nie poznałam. Gdy zmarł moja mamusia miała 10 lat. Niestety niewiele pamiątek zachowało się po moich przodkach - Bochenkach, ponieważ w styczniu 1945 roku Niemcy bronili w Sułkowicach odwrotu swych wojsk w kierunku Wadowic, właśnie na terenie gospodarstwa moich dziadków i z premedytacją podpalili dom mieszkalny i zabudowania gospodarcze. Wszystko doszczętnie spłonęło nad głowami moich rodziców i innych członków rodziny, którzy cudem przeżyli tę pożogę. Szczęściem sprawozdania sejmowe i odznakę poselską ojca wyniosła z domu moja mamusia. A po latach, przy porządkowaniu pogorzeliska, w grudzie stopionej kasy pancernej znalazła medal poselski ojca z napisem „Dobro Rzeczypospolitej Najwyższym Prawem”.

Co ciekawe, wśród pamiątek, które dla pani Aleksandry są niczym relikwie, są też trzy zeszyty zawierające karykatury polityków sejmowych. - Jest tam cały gabinet Witosa, dr Józef Putek, Andrzej Średniawski, tylko dziadka wśród nich nie ma. Wiem, że jest czwarty zeszyt, ale w nim również go nie ma. Być może jest w piątym, który gdzieś istnieje - mówi pani Aleksandra.

Poseł Józef Bochenek jeszcze w okresie PRL został patronem jednej z ulic w Sułkowicach. - Była to ulica na os. Zielona (pierwsza przecznica przed ośrodkiem zdrowia), nieprzypadkowo właśnie tam, bo grunty te kiedyś należały do Józefa Bochenka - mówi jego wnuczka. - Za nadaniem tej nazwy nie poszła jednak zmiana w dokumentach. Mieszkańcy nadal mieli adres „osiedlowy”. W latach 90. zniknęła gdzieś ostatnia tabliczka z nazwą ulicy a wkrótce potem i sama nazwa. W kolejnych planach miasta ulica Posła Józefa Bochenka już się nie pojawiała. Moja mama pisała, aby ją przywrócić, ale to się nie stało. Ostatnio pisałam ja, otrzymałam odpowiedź, że sprawa zostanie rozważona, kiedy w mieście powstanie jakaś nowa ulica - mówi pani Aleksandra i dodaje, że liczy, iż stanie się to teraz, kiedy miasto świętować będzie 50-lecie nadania mu praw miejskich.

- To, że Sułkowice są miastem zawdzięczają w dużej mierze Bochenkom. Mój pradziadek już w 1905 roku występował o prawa miejskie dla Sułkowic, które wtedy, u progu XX wieku, bardziej przypominały miasteczko niż wieś, miały bowiem w centrum Rynek - na dodatek oświetlony nocą, działały tu szkoła, poczta, straż pożarna i posterunek żandarmerii, odbywały się jarmarki, na które ludzie zjeżdżali z okolicy po całkiem niezłych - jak na owe czasy - drogach. Przez niektórych pradziadek był już nawet tytułowany burmistrzem. Potem, w latach 50. XX wieku wywłaszczono rodzinne tereny Bochenków: kilka hektarów zielonych terenów, na których powstało osiedle Zielona. Wybudowano na nich bloki, które były warunkiem nadania praw miejskich. Co więcej, mój pradziadek już pod koniec XIX wieku był współzałożycielem szkoły kowalskiej, a posiadanie szkoły średniej również było jednym z wymogów stawianych miejscowościom aspirującym w drugiej połowie XX wieku, do tego, aby stać się miastem. Dziadek Józef, jak już wspomniałam, również miał niemałe zasługi dla tej szkoły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski