Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Święta w moim mieście

Redakcja
Miasto, którego już nie ma, wymazane z drogowskazów, opuszczone i samotne. Nie mogłem urodzić się w tym mieście, widziałem je po raz pierwszy, gdy miałem czterdzieści lat.

Ryszard Terlecki: WSZYSTKO JEST POLITYKĄ

Jako dziecku nie pozwolono mi bawić się tam w parku, ani biec na poranną mszę do św. Elżbiety, nie karmiłem gołębi, siadających na balkonie, ani nie kłaniałem się uczniowską czapką stróżowi, stojącemu przed piekarnią na rogu. Ale słuchałem opowiadań o tym mieście i potrafiłem wymienić nazwy ulic, którymi dochodzi się do dworca.

Kiedy poszedłem do szkoły, koledzy przedrzeźniali mój akcent, a ja myślałem, że pochodzę z kraju, do którego będę mógł wrócić dopiero, gdy dorosnę.

Moja Mama i Babcia wyjechały stamtąd wiosną 1940 roku i odtąd zatrzasnęły się wszystkie bramy do świata ich młodości. Zostało trochę żółtawych fotografii i akwarele, które malował brat mojego Dziadka. Z wieczornych rozmów w pokoju, który nazywano jadalnią, znałem to miasto lepiej niż Kraków, w którym się urodziłem i mieszkałem.

Gdy tam pojechałem po raz pierwszy, myślałem o tych wszystkich, którzy wiosną i latem 1945 roku ociągali się z wyjazdem. Pamiętali przecież poprzednią wiosnę, gdy młodzi chłopcy w niemieckich hełmach i biało-czerwonych opaskach wchodzili do miasta wśród radości tłumu wybiegającego na ulice. Pamiętali cztery flagi: polską, amerykańską, brytyjską i sowiecką, zatknięte na ratuszu, z których po paru godzinach została tylko jedna, gdy tą samą drogą, z chrzęstem gąsienic i rykiem silników, wjechały do miasta rosyjskie czołgi. Tak zaczął się koniec naszego świata.

Zdradzone miasto umierało, pozostawione za linią kordonu. Przepełnione pociągi jechały na zachód, dzwoniły dzwony, na peronach błyszczały bagnety skośnookich sołdatów. Strach czaił się wśród walizek i tobołków, nie starczało czasu na pożegnania i łzy, gwizd lokomotywy oznaczał rozstanie na zawsze. Tym razem miasto nie doczekało się swoich obrońców.

A Europa odżywała po udrękach wojny, żołnierze wracali do domów, kobiety w kolorowych sukienkach rzucały kwiaty, grały orkiestry. W tysiącach miast świętowano odzyskaną wolność. W moim mieście nocami skomlały porzucone psy, ci co jeszcze zostali, zasłaniali szczelnie okna i powtarzali sobie szeptem: przecież to niemożliwe, nie zostawią nas tutaj na pastwę wschodniej dziczy. Potem mijały lata i coraz trudniej było spotkać kogoś, kto pamiętał tu Polskę.

Kiedy przychodzą święta, myślę o moim mieście. Moje dzieci niewiele o nim wiedzą, teraz zresztą w tym miejscu jest już inne miasto, inni ludzie wypełniają je swoim gwarem. Może nie warto rozpamiętywać krzywd, żałować wspomnień, zaciskać pięści.

Ale może na Janowskim Cmentarzu biała figura Matki Bożej wciąż jeszcze składa ręce na grobie mojej Prababci, jakby obiecywała, że nic nie jest utracone na zawsze i kiedyś, gdy sobie na to zasłużę, zobaczę to samo miasto, za którym zawsze tęskniłem.

We Lwowie pada śnieg.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski