Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoła bez lekcji, ocen i nauczycieli. Tu nie kształcą "korposzczurów"

Anna Kolet-Iciek
Agata Kluczewska, współzałożycielka szkoły
Agata Kluczewska, współzałożycielka szkoły Archiwum szkoły
Edukacja. W Krakowie od września działa pierwsza szkoła demokratyczna. Autorem pomysłu na tworzenie tego typu placówek był Alexander Sutherland-Neill, który mawiał, że "lepiej być szczęśliwym zamiataczem ulic niż nieszczęśliwym profesorem uniwersytetu"

Szkoła założona przez Stowarzyszenie Edukacja Demokratyczna w Krakowie tylko z nazwy przypomina normalną szkołę. Tak naprawdę nie ma tu lekcji, ocen, dzwonków, ławek, kartkówek i z góry ustalonego planu zajęć. Nikt nie zadaje też zadań domowych, a uczniowie mówią do swoich nauczycieli po imieniu. A nie, przepraszam, nauczycieli też tu nie ma.

Zamiast tego jest niemal całkowita wolność. Co rano uczniowie sami podejmują decyzję, co chcą robić - rozwiązywać zadania matematyczne, bawić się, czytać… Czasem mają ochotę na wycieczkę, a czasem na gry komputerowe. I nikt im tego nie broni. Dorośli, zwani tu mentorami, pełnią jedynie rolę moderatorów takich spotkań.

Nietypowa lekcja o wietrzeniu skał
Maleńka kluboksięgarnia w kamienicy w centrum Krakowa. To tu raz w tygodniu spotykają się uczniowie szkoły demokratycznej. Stąd mają blisko do większości krakowskich muzeów i innych kulturalnych miejsc. Resztę tygodnia spędzają w wynajętym niedawno domu z ogrodem przy ul. Dekerta.

Gdy wchodzę do kluboksięgarni, 11-letni Tomek siedzi w fotelu i z apetytem zajada bułkę z ogórkiem. W tym czasie sześcioletni Rodrigo pilnie rozwiązuje zadania z książki z dziecięcymi łamigłówkami. Idzie mu naprawdę dobrze. Potrafi już pisać i czytać. Widać, że dobrze się przy tym bawi.

Tomek i Rodrigo to dziś jedyni uczniowie tej "lotnej" szkoły.

Agata Kluczewska, współzałożycielka szkoły, która w piątki pełni rolę mentora, chwilę wcześniej pomogła dzieciom przygotować hallowenową dynię. Wspólnie wycieli oczy i usta, a do środka włożyli zapaloną świeczkę. Ta zabawa stała się pretekstem do przeprowadzenia krótkiej lekcji o bezpieczeństwie. Za chwilę nadarza się kolejna okazja, by dowiedzieć się czegoś ciekawego. Rodrigo zauważa, że ze spoin w starej ceglanej ścianie kruszy się piasek.

Mentorka Agata od razu wyjaśnia, co może być tego przyczyną. Tłumaczy, jak powstaje beton i że prawdopodobnie robotnicy budując kiedyś tę kamienicę, wsypali do zaprawy zbyt dużo piasku, który teraz pod wpływem zmian temperatury zaczyna się wykruszać.

- Tak samo jest na pustyni - kontynuuje Agata. - Kiedyś Sahara składała się ze skał, ale ponieważ w tym rejonie są duże wahania temperatury: w dzień jest bardzo gorąco, a w nocy zimno, skały zaczęły się kruszyć i tak powstała pustynia.
To się nazywa wietrzenie skał.

I już mamy lekcję geologii, choć dzieci nawet nie zauważyły, że właśnie czegoś się nauczyły. - To na co teraz macie ochotę? - pyta mentorka.

Po krótkiej naradzie wspólnie decydują, że odwiedzą księgarnię. Za chwilę wszyscy są już gotowi do drogi. Rodrigo otwiera drzwi i wychodzi przed budynek. - Nie wychodź sam - krzyczę za nim odruchowo. Agata spokojnie tłumaczy: - Jeśli chcesz tam stać, to stój, ale zaczekaj na nas.

W końcu wszyscy wychodzimy. Tomek pędzi z przodu na hulajnodze, Rodrigo wlecze się gdzieś z tyłu. Obaj wyglądają na szczęśliwych, ale ruch na ulicy w centrum miasta jest spory, więc ja znów drżę z niepokoju o jednego i drugiego. Agata daje im wolną rękę.

Szkoła, która nie jest szkołą
Do krakowskiej szkoły demokratycznej zapisanych jest obecnie trzech uczniów. Oprócz Tomka i Rodrigo, od czasu do czasu wstępuje tu również 18-letni Max, tegoroczny maturzysta.

Chłopak dużo pracuje samodzielnie, a do szkoły wpada jedynie, żeby podzielić się swoją wiedzą z młodszymi uczniami. - Uczenie innych to według neurodydaktyki jedna z najskuteczniejszych metod utrwalania wiedzy - mówi mentorka Agata.
Oprócz niej w szkole są jeszcze dwie inne "nauczycielki".
- Wszystkie posiadamy dość szeroką wiedzę ogólną. Ja jestem lepsza z przedmiotów ścisłych, a druga Agata z języków, Kasia także jest bardziej humanistką, do tego wulkanem energii, więc się uzupełniamy. A kiedy natrafiamy na zagadnienie, którego nie jesteśmy w stanie same wytłumaczyć, wówczas prosimy o pomoc zaprzyjaźnionych nauczycieli przedmiotowców lub osoby, które zajmują się profesjonalnie lub hobbystycznie danym zagadnieniem - mówi Agata Kluczewska.

To ważne, bo uczniów szkoły demokratycznej obowiązuje taka sama podstawa programowa, jak wszystkich innych. Dodatkowo każdego roku muszą zaliczyć egzamin ze wszystkich szkolnych przedmiotów. Jeśli tego nie zrobią, władze oświatowe każą im wrócić do normalnej szkoły.

Bo ta demokratyczna tak naprawdę nie jest szkołą w rozumieniu polskiego prawa. Jej uczniowie formalnie zapisani są do innych normalnych placówek, ale swój obowiązek szkolny spełniają poza szkołą. Czyli identycznie, jak uczniowie objęci tzw. edukacją domową.

W Małopolskim Kuratorium Oświaty niewiele wiedzą na temat idei szkoły demokratycznej. - W polskim systemie edukacji nie ma czegoś takiego jak szkoła demokratyczna, a my nie zajmujemy się czymś, co nie jest szkołą - wyjaśnia Artur Pasek z KO.

System klasowo-lekcyjny to przeżytek
Idea szkół demokratycznych ma na świecie bogatą tradycję. Istnieją m.in. w Anglii, Niemczech, Japonii, Stanach Zjednoczonych i w Izraelu. Najstarsza z nich (brytyjska) działa od ponad 90 lat.

W naszym kraju jest już kilka takich placówek: w Warszawie, Trójmieście, Łodzi, Poznaniu, Wrocławiu i właśnie w Krakowie. W Gdańsku szkoły oparte o ideę edukacji demo-kratycznej założyła była minister edukacji Katarzyna Hall. Ta sama, która będąc w rządzie, uparcie forsowała pomysł posadzenia w szkolnych ławkach sześcioletnich dzieci.

Dziś była minister przekonuje, że system klasowo-lekcyjny z klasycznym ocenianiem, jakie obowiązuje w masowej edukacji, wkrótce wyczerpie swoją skuteczność, a powstawanie szkół opartych o idee edukacji demokratycznej, to nic innego, jak próba poszukiwań bardziej efektywnych metod nauczania.

Impulsem do powstania w Polsce tych szkół stało się założenie Fundacji Edukacji Demokratycznej, którą dwa lata temu powołał m.in. Michał Jankowski, przedsiębiorca z Poznania, tata trojga dzieci w wieku 7, 9 i 13 lat.

- Zaczęło się od tego, że nasz najstarszy syn źle czuł się w tradycyjnej szkole - opowiada Michał Jankowski. - Wtedy pokazaliśmy mu, jak działają szkoły demokratyczne, a kiedy miał 10 lat, wyjechał do Anglii, do szkoły demokratycznej Summerhill. Spędził tam półtorej roku i wrócił bardzo odmieniony. Widząc pozytywną zmianę jaka w nim zaszła, postanowiliśmy doprowadzić do uruchomienia w Polsce takiej placówki.

Tak powstała Poznańska Trampolina, a w ślad za nią kolejne. Michał Jankowski przyznaje, że pierwsze dni w szkole demokratycznej to dla większości dzieci prawdziwy szok. Na początku zachłystują się wolnością, rzadko chcą brać udział w zajęciach. - Prawo do wolności, to również prawo do nicnierobienia - przekonuje.

Tylko jak przekonać dziecko, by w końcu zaczęło się uczyć, skoro wcale nie musi? - Dzieci mają z reguły bardzo silną motywację do nauki i wcale nie trzeba ich do niczego zmuszać - tłumaczy Agata Kluczewska. - Gorzej jest z uczniami, którzy wcześniej chodzili do tradycyjnej szkoły. Zwykle nabyli już ogromną awersję do nauki, a wyleczenie tego to jak leczenie stresu pourazowego i bywa, że trwa nawet pół roku.

11-letni Tomek jest zachwycony swoją nową szkołą. - Nie miałem jeszcze takiego dnia, żeby nie chciało mi się tu przyjść, a w poprzedniej szkole miałem tak codziennie - mówi Tomek. - Tu sam decyduję, co będę robił. Jak chcę, to zaglądam do książek, czasem uczę się matematyki, czasem Agata w czymś mi pomaga, a czasem gram na komputerze w Minecrafta.
Dla Tomka tradycyjna szkoła stała się problemem, gdy zdał do czwartej klasy. Zaczęła się prawdziwa nauka i prawdziwe oceny. - Tomek z dnia na dzień był coraz bardziej sfrustrowany. Każdej niedzieli rozpaczał, że na drugi dzień trzeba iść do szkoły - wspomina Agnieszka Weinar, mama chłopca.

Rodzice zaczęli szukać dla niego alternatywy i tak trafili na krakowską szkołę demokratyczną. - Tomek odżył, w końcu z radością chodzi do szkoły, a oprócz tego ma więcej chęci na uczenie się nowych rzeczy - cieszy się pani Agnieszka.
Szkoły demokratyczne w Polsce są dość drogie. To dlatego, że nie dostają z budżetu państwa ani złotówki. W Warszawie za miesiąc nauki trzeba zapłacić aż 1200 zł, we Wrocławiu szkoła kosztuje 1000 zł miesięcznie, w Gdańsku 800, a w Krakowie 850.

- Pieniądze przeznaczamy na wynajem siedziby, zapewnienie materiałów dydaktycznych oraz zapłacenie pensji jednej osobie, która na co dzień opiekuje się dziećmi, pozostałe osoby pracują w szkole za darmo - tłumaczy Agata Kluczewska.

Twórcą idei szkół wolnościowych jest Alexander Sutherland Neill, który mawiał, że ,,lepiej być szczęśliwym zamiataczem ulic niż nieszczęśliwym profesorem uniwersytetu".

Prof. Bogusław Śliwerski, przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN od lat obserwuje szkoły demokratyczne działające na świecie. - Są to szkoły bardzo głębokiej niszy i nie ma szans, by w społeczeństwach wysoko rozwiniętych, gdzie trzeba walczyć o jak najlepsze wykształcenie, takie szkoły stały się czymś więcej niż tylko wyspami oporu przeciw wychowywaniu "korposzczurów". Te szkoły nie muszą nic gwarantować, a i rodzice tego nie oczekują, że wychowankowie poradzą sobie kiedyś na rynku pracy.

Mimo to absolwenci tych szkół mają się bardzo dobrze. W zdecydowanej większości to przedstawiciele wolnych zawodów. Najwięcej jest wśród nich artystów, grafików, dziennikarzy, ale także naukowców reprezentujących nauki przyrodnicze oraz osób wykonujących zawody służby publicznej: pracowników socjalnych, pielęgniarek, nauczycieli, streetworkerów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski