MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sztanga nie lubi frajerów. Jest przyjaciółką, zawsze z nią trenuję

Redakcja
WYWIAD WEEKENDU. Adrian Zieliński o poświęceniu, konfliktach i dziewczynie, a także o... zmianie obywatelstwa

- Jak się spało ze złotem?

- Położyłem się późną nocą na łóżku i patrzyłem w sufit, bo obok spali brat i Arsen Kasabijew, mający w sobotę start. Musiałem więc czekać, aż mnie zmuli, by zasnąć, a w tym oczekiwaniu odpisywałem na SMS-y. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak emocjonalnie do tego podejdę. Adrenalina, stres i emocje dały jednak o sobie znać. Zasnąłem dopiero wtedy, gdy zrobiło się już jasno.

- Pewnie też prezes PZPC Zygmunt Wasiela zechce wyjaśnić z Panem kilka spraw.

- Przydałoby się. Jak widać, poszedłem chyba dobrą drogą. Jest jeszcze nade mną komisja dyscyplinarna, która chce mnie ukarać. Chyba za złoty medal. Być może w ten sposób związek nagradza swoich zawodników.

- Dlaczego zdecydował się Pan trenować do igrzysk w dalekiej Osetii Południowej?

- Bo jestem osobą dorosłą i wiem, czego chcę od życia. Nie mogłem zatańczyć tak, jak mi zagrają. Związek się na ten wyjazd nie zgodził, ale postanowiłem postawić na swoim i wyjechać za własne pieniądze, pokryć koszty zgrupowań i podróży. Do swojego domu zaprosił nas tam Arsen Kasabijew, a ja - będąc członkiem Klubu Polska Londyn 2012 - mam ograniczone środki na wyjazdy. Początkowo zanosiło się jedynie na trzytygodniowe zgrupowanie, takie jak każde inne, np. w Chorwacji, dokąd jeździmy. Związek się nawet zgodził, ale to było rano, a po południu prezes zmienił zdanie. Napisaliśmy więc pismo, że zamierzamy wyjechać, poparliśmy to sensownymi argumentami, lecz związek uznał, że za mało merytorycznie. To napisaliśmy pismo, że lecimy na własny koszt, rezygnując z wszelkich udogodnień, jakie nam oferuje. I tyle. A przedłużyłem wyjazd do dwóch miesięcy po to, by zrobić związkowi na złość.

- I jakie poniósł Pan te koszty?

- Łącznie na trzymiesięczne przygotowania moje, Arsena i pobyt mojego trenera poszło około 50 tysięcy złotych. To nie jest dużo, ale tu chodzi o sam fakt i gest.

- Teraz koszty podróży winny się jednak zwrócić. Przed igrzyskami dostał Pan konkretną ofertę sponsorską, lecz ją odrzucił, licząc, że po Londynie cena pójdzie w górę. I poszła. Może Pan zdradzić, co to za firma się zgłosiła?

- Nie, nie mogę zdradzić.

- Jak wyglądały te przygotowania w Osetii?

- Gruzja się po wojnach rozwija, a my przebywaliśmy tam na wysokości 2 tysięcy metrów. Podobnie jest w Zakopanem, lecz ciut za nisko, dlatego zamienię je być może w przyszłości na Batumi. Jeśli chodzi o organizację, Arsen stanął na wysokości zadania, wszystko było na tip-top. No i tam sportowiec jest na innym poziomie społecznym, zalicza się do elity. Społeczeństwo go docenia, czuje się kimś.

- W Mroczy jest chyba podobnie. Chcą nazwać ulicę Pańskim imieniem, postawić pomnik?

- No nie, bez przesady, ja jeszcze żyję. Może po śmierci, ale nie teraz. Choć na pewno, znając mieszkańców Mroczy, będzie huczne przywitanie, jak po moim złocie MŚ w Antalyi (2010). Dawno temu nie mieliśmy tu żadnego zaplecza, pożyczaliśmy sprzęt od zaprzyjaźnionych klubów. Koszt zakupu kompletnej sztangi to przecież około 15 tys. zł. Dziś jest już u nas bardzo dobrze, chociaż warto hartować ciało i umysł. Im cięższe warunki, tym lepsze później wyniki. Gdybym od początku miał dobre warunki, być może nie byłbym dzisiaj w tym miejscu. A tak nic mnie już nigdzie nie zaskoczy. Tym bardziej że ciężkie chwile przeżywałem też wtedy, gdy zmarł mój trener Ireneusz Chełmowski [w lipcu 2011 roku, wieku 38 lat - WoK]. Odbiło się to na mojej psychice, długo się zbierałem po tym.
- Pan zawsze podkreśla zasługi trenera Chełmowskiego. Jak na siebie trafiliście?

- Najpierw odbywał staż w Gimnazjum w Mroczy, później zaczął tam uczyć, a przy okazji rozpoczął pracę w naszym klubie. Był moment, że myślałem o rzuceniu treningów i pójściu na studia lub do pracy, bo wiadomo, że taka jest kolej rzeczy. Po wakacjach pod okiem trenera, po ciężkiej pracy, bardzo się jednak poprawiłem. Czułem, że jeśli oddam się w jego ręce, może coś z tego być. No i w miarę jedzenia rósł apetyt. Trener mówił, że zdobędziemy złoto w Londynie i taki będzie finał czterolecia. A później medal w Rio i następny. Sportowcy są niepokorni, ale trzeba mieć w życiu jakiś autorytet. Ja słuchałem trenera Chełmowskiego.

- Ile ton przerzucał Pan w okresie przygotowawczym?

- Po 25 ton dziennie, a więc 100-120 tygodniowo. To dużo. Przyznam, że nabawiłem się kilku urazów w trakcie przygotowań. Organizm wyeksploatowany, więc mięśnie nie wytrzymały. Na szczęście stawy mam zdrowe, ale naciągnięcia i naderwania mięśni zaczęły mi dokuczać. Najlepszy na coś takiego jest odpoczynek.

- Myśli Pan wobec tego o jakichś luźniejszych poolimpijskich sezonach, by z całą mocą zaatakować znów w Rio de Janeiro?

- Nie, cały czas będę trenował. W przyszłym roku są przecież w Warszawie MŚ, chciałbym pokazać się z jak najlepszej strony i mam nadzieję, że publiczność nas poniesie.

- Ma Pan niesamowitą skuteczność udanych prób. Skąd się to bierze?

- Rzeczywiście. Od grudniowych przygotowań niemal do samego wyjazdu nie spadło mi żadne podejście. Żadne pewnie z kilku tysięcy. Zdarzały się jednak takie dni, że zaczęła mi się zbierać woda w kolanie i nie było wiadomo, czy ono wytrzyma. Wtedy cztery próby nie wyszły mi na jednym treningu, byłem załamany, mówiłem nawet do trenera, po co my na te igrzyska jedziemy. Bo miałem takie wewnętrzne założenie, że do Londynu ma nie spaść żadne podejście. Zresztą ta woda wciąż się zbiera, gdy się obudziłem rano po zawodach, znów było jej więcej. Wiadomo - przeciążenia. Dźwigam praktycznie na jednej nodze, więc zaczął się też pojawiać ból prawego biodra i lewego barku, co jest wynikiem odciążania kolana. Teraz jednak odpocznę, zrobię badania, być może dostanę jakieś komórki macierzyste. Raz już je dostałem w kolana i bark, to bolesny zabieg, bo wstrzykują ci 50 mililitrów płynu. Mocno rozpycha i nawet pod znieczuleniem bardzo boli. Aha, pamiętam, że liczyłem te próby przed MŚ w Turcji (2011). Wyszło wtedy, że na 6 tysięcy spadło mi sześć. A więc jedna na tysiąc.

- Pierwszy Pański podrzut uznano za niedociśnięty i nie zaliczono go. Podtrzymuje Pan zdanie, że należy zmienić przepisy, bo nieważne jak, byleby sztanga znalazła się w górze?

- Tak, podtrzymuję. Zawodnicy przygotowują się do igrzysk cztery lata i muszą te cztery lata przekuć w sześć podejść. Nieraz wygląda to tak, że osoba, która jest na medal, werdyktem jury czy sędziów tego medalu nie ma. Najważniejsze moim zdaniem jest to, aby sztanga była w górze, bo odzwierciedla faktyczny stan rzeczy. Czy ktoś jest mocny czy nie. Nieraz sędziowie jednogłośnie uznają podejście za czyste, ale zbiera się jury i tę decyzję przekreśla. Dla mnie to nie do pomyślenia.
- Sztanga to tylko kupa żelastwa?

- Nie, dla mnie jest przyjaciółką. Trzeba ją szanować, zresztą u nas na siłowni mówi się, że sztanga nie lubi frajerów. My się musimy z tą sztangą dobrze czuć. Cały czas z nią trenujemy, nie zmieniamy treningu jak np. lekkoatleci, którzy czasem są na stadionie, ale czasem na siłowni.

- Ma Pan czas na jakieś hobby?

- Ostatnio tak się poświęciłem przygotowaniom, że zerwałem kontakt ze wszystkimi znajomymi.

- Pewnie teraz te osoby się jednak odezwą.

- No, już się odzywają i zapraszają na różne rzeczy. Myślę, że zasłużyłem na chwilę odpoczynku, bo bardzo się przez ostatnie cztery lata poświęciłem. Starałem się robić wszystko, by być jak najzdrowszym i by wszystko wytrzymało. Od zbijania wagi, beztłuszczowego jedzenia mam bardzo wysuszone stawy, dlatego muszę się zająć zdrowiem. O 4 w nocy poszedłem jeszcze, pierwszy raz w tym roku, do McDonalda, bardzo mi smakowało, ale organizm jest w takiej potrzebie, że w ogóle tego nie odczułem. A popiłem to colą, też pierwszy raz od pół roku.

- Wygrał Pan złoto lżejszą wagą ciała. Parametry przeciwników są wam przed rywalizacją znane?

- Ważenie jest dwie godziny przed startem, więc zaraz po tym szybko jesz. Coś, co doda ci energii i szybko da się jeszcze przed startem strawić. Nie wiemy, ile ważą rywale, ponieważ kartki są zasłonięte innymi, jest więc loteria. Marcin Dołęga przegrał w Pekinie brąz wagą ciała, tu ja wygrałem. Ale gdybym nie poszedł przed startem do łazienki, to mógłbym teraz nie mieć tego złota, bo byłbym cięższy. Są zawodnicy, którzy depilują też całe swoje ciało, by te kilka gramów jeszcze zyskać. Ja nie miałem ostatnio problemów ze zbijaniem wagi, bo jadłem tylko to, co na posiłkach, nie dojadałem w pokoju, ewentualnie tylko jakieś owoce czy orzechy.

- To prawda, że ktoś proponował Panu przed igrzyskami zmianę obywatelstwa?

- Nie tylko przed igrzyskami, teraz też różne federacje robią różne ruchy. Jak będzie, zobaczymy.

- Jak to rozumieć?

- Zobaczymy, czy polski związek stanie na wysokości zadania i zacznie w końcu coś robić, aby ta dyscyplina była medialna. Sukcesy mamy, a jedynym zmartwieniem działaczy jest chyba tylko to, że... mamy te sukcesy. Mówiłem, że jeśli będę walczył na igrzyskach w Londynie, to nie dla pieniędzy, ale dla spełnienia swoich marzeń, ambicji i z pasji. Dla udowodnienia sobie, że jestem wartościowym zawodnikiem. Ale teraz niech się dzieje wola nieba. W kolejnych latach trzeba zacząć powoli zarabiać pieniądze.

- Czyli zakłada Pan taki czarny scenariusz, że jeśli w Polsce będzie bardzo źle, to zastanowi się nad zmianą obywatelstwa?

- Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Chciałbym startować dla Polski i wydaje mi się, że tak będzie. Na razie jest jednak coraz gorzej. Są jakieś cięcia w ministerstwie, ale dotyczą chyba wszystkich dyscyplin.
- Czym się zajmuje Pańska dziewczyna?

- Magda mnie dopinguje. Robi tak, bym miał jak najlepiej. Gdy jestem już na diecie, to mi gotuje, odciąża w pewnych sprawach, dba, bym wypoczywał. Jak w każdej sportowej rodzinie. Razem też studiujemy, nawet ostatnio przenosiła obronę pracy licencjackiej, by mi było raźniej i byśmy wspólnie przez to przechodzili. No i prowadzi zajęcia z dzieciakami na siłowni, pomaga w naszym klubie prezesowi szukać nowych talentów.

Wojciech Koerber, Londyn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski