Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szumowska: Nie chcę już robić filmów,w których wszyscy cierpią

Rozmawia Urszula Wolak
Zapewnia, że drzemiąca w niej rebeliantka wcale nie łagodnieje. Wciąż jest daleka od taniego sentymentalizmu, ceni surowość i czarny humor. Tyle że coraz częściej Małgorzata Szumowska ma potrzebę uwierzenia w coś lub kogoś. I nie wstydzi się szukać oparcia.

– W autobusie miejsce obok mnie zajęła pani, która usadziła między nami swojego pudla. Nawet nie spytała, czy nie mam nic przeciwko temu. W tym momencie powrócił do mnie obraz z Twojego nowego filmu „Body/Ciało”. Przecież Anna, jedna z głównych bohaterek, mogłaby zachować się podobnie ze swoim monstrualnym psem Fredkiem.

– A czy ta pani nie była przypadkiem ubrana jak Anna?

– Rzeczywiście ten sam styl – przełom lat 80. i 90. w Polsce. Twoi bohaterowie z nami zostają. Annę, Janusza i Olgę mijamy codziennie na ulicach?

– Oczywiście, szczególnie w Polsce. Moi bohaterowie mają zawsze swoje pierwowzory w rzeczywistości. Takich pań jak Anna spotkałam w swoim życiu wiele. Te, które ubierają się i czeszą jak ona, mijam właściwie codziennie; na ulicy, na przystankach, w sklepach.

– Anna to typowa Polka?

– Zdecydowanie tak i mieszka w Warszawie. Możemy ją spotkać i na Mokotowie, i na Bielanach, i na Woli. Porusza się bardzo szybko, mechanicznie, nawet gdy jest obładowana zakupami.

– I to wszystko z obserwacji jej podobnych?

– Oczywiście. Mieszkałam obok takich kobiet wracających do domu z siatami, chodzących z psami na spacery.

– Śpiących z nimi w łóżkach?

– Mało wiarygodne? Moja mama [Dorota Terakowska, przyp. red.], która miała męża, a więc kogoś, z kim mogła dzielić łóżko, często spała ze swoim ogromnym dogiem. Zamiłowania Anny, tak jak jej wygląd, nie wzięły się z powietrza.

– Skąd zatem?

– Weszłam kiedyś do sklepu z marokańskimi gadżetami, w którym spotkałam kobietę w okularach. Wyglądała jak typowa Polka, ale była owinięta wschodnim szalem. Ta kombinacja wydała mi się ciekawa. W to wszystko postanowiłam później wyposażyć Annę – terapeutkę pracującą w szpitalu z dziewczynami zmagającymi się z anoreksją i bulimią.

– A jak było z Januszem?

– Tak samo. Razem z Januszem Gajosem, który gra bohatera, pełniącego zawód koronera, spotykaliśmy się z prokuratorami, byłymi policjantami. Cały czas staraliśmy się czerpać z rzeczywistości, by stworzyć postaci z krwi i kości.

– Samotnych ludzi. Ta niezwykle zażyła relacja Anny z jej psem tę samotność kobiety obnaża.

– To prawda. Wszyscy bohaterowie „ Body/ Ciało” są samotni. Relacja Anny z psem dodatkowo akcentuje dziwną sytuację erotyczną. Bohaterka zamknęła się na seksualność w wymiarze fizycznym. Odrzuciła cielesność. Jedyne co czyni ze swym ciałem to myje je, zachowując pedantyczną czystość. I ubiera je. To wystarcza. Cała jej uwaga skierowana jest natomiast na ciało astralne – duchowe. Samotność Olgi kanalizuje się natomiast w zachowaniach anorektyczki, później bulimiczki, a Janusz „topi się” w alkoholu.

– Wszyscy wypełniają czymś pustkę?

– Tak. Janusza pochłania też bez reszty praca i ciągłe obcowanie ze śmiercią, na widok której całkowicie się uodpornił. Ta pustka jest zresztą częścią świata, w którym żyjemy. Wiara gdzieś z nas wyparowała. Ludzie wymyślają sobie jakieś zastępcze wierzenia, czyniąc na przykład bożka ze zdrowego odżywiania się. Rzeczywistość stała się w jakimś sensie wynaturzona.

– Czy to znaczy, że pięćdziesiąt czy sześć­dziesiąt lat temu było inaczej?

– Nie sądzę. Zawsze jest jakieś wynaturzenie, tak jak zawsze jest jakaś pustka.

– „Body/Ciało” będzie sporym zaskoczeniem dla widzów. Mnie zadziwiło, bo okazałaś swoim bohaterom, których zwykle nie oszczędzasz, łaskę i czułość.

– Naprawdę? A ja miałam poczucie, że nie obeszłam się z nimi zbyt łagodnie, że traktuję ich w „ Body/Ciele” nad wyraz chłodno.

– Tak jest tylko do pewnego momentu.

– No tak..., ale jednak udaje mi się zachować ironiczno-złośliwą postawę wobec rzeczywistości. W kluczowej, finałowej, scenie jestem daleka od taniego sentymentalizmu. W dużej mierze udało się to osiągnąć kontrastującą z nastrojem patetyczną muzyką – hymnem Liverpoolu, która wzbudza wzruszenie, ale i wywołuje śmiech.

– Dlaczego pozwoliłaś im uwierzyć? Skąd ta łaskawość niepokornej Szu­mowskiej?

– Czułam taką wewnętrzną potrzebę. Myślę też, że każdy z nas czasem tego potrzebuje. Fascynujące jest odzieranie ludzi z ich wszystkich warstw na ekranie, ale w wieku 42 lat orientujesz się, że bez wiary, pewnych iluzji, człowiek nie jest już w stanie funkcjonować. Może to robić, ale tylko w młodości, potem – potrzebuje czegoś więcej.

– Pozwoliłaś im więc uwierzyć w zgodzie ze sobą?

– Tak. Dziś jestem na takim etapie swego życia, że potrzebuję spokoju, szukam ze światem porozumienia, mam potrzebę uwierzenia w coś lub w kogoś.

– Szukasz oparcia?

– Czasem.

– Ta potrzeba to oznaka ludzkiej słabości, klęska racjonalnego myślenia?

– Raczej zwycięstwo racjonalizmu. W trakcie spirytystycznego seansu moi bohaterowie dochodzą do wniosku, że liczy się chwila – „tu i teraz”, nic więcej. Na tej podstawie możemy budować swoje szczęście.

– Dochodzenie do tej prawdy jest instynktowne?

– Tak. Doświadczają tego ludzie zmagający się ze śmiertelną chorobą, dla których każdy moment życia staje się najcenniejszy. Brzmi może banalnie, ale dziś jestem w stanie wczuć się w sytuację ludzi, którzy nagle dostrzegają to, czego wcześniej nie widzieli.

– Czy drzemiąca w Tobie rebeliantka łagodnieje?

– Absolutnie nie, przecież ten film został odebrany w Berlinie jako surowa, czarna komedia, a więc przeciwieństwo łagodności.

– Ten łagodny finał musi jednak o czymś świadczyć.

– Jako jurorka wielu międzynarodowych festiwali, m.in. w San Sebastian czy w Stambule, naoglądałam się mnóstwa artystowskich filmów młodych twórców z zakończeniami w stylu: „nic nie ma sensu”. Po wielu seansach miałam tego serdecznie dość. Te obrazy wychodziły mi dosłownie uszami. Szybko się z podobnych wizji wyleczyłam. Nie chciałam ich w swoim kolejnym filmie. Finał „Body/Ciała” miał dawać pewną wolność. Im człowiek młodszy, tym bardziej widzi świat brutalny, wyostrzony. Mój dziś taki nie jest, ale wciąż nie brakuje mi do niego dystansu, humoru i ironii. Nie chcę już robić filmów, w których wszyscy cierpią non stop.

– Brzmi jak deklaracja.

– Nie składam żadnych deklaracji!

– „Body/Ciało” wygląda jakby powstawało bez niepotrzebnego napinania się. To dobre wrażenie?

– Bardzo dobre. Tak do niego podeszliśmy z Michałem Englertem (operatorem, przyp. red.) od samego początku. Pierwszy raz kręciliśmy film na kompletnym luzie. Nie było atmosfery wiecznej balangi, która często towarzyszyła naszym planom filmowym, czy działania na adrenalinie. Wszystko zniknęło. Pojawiło się za to racjonalne działanie i przewidywalność. Wiedzieliśmy doskonale, czego chcemy. Zrozumieliśmy, że atmosfera haju nam nie służy. Zaczęliśmy patrzeć głębiej, dostrzegać różne mankamenty w filmie, co w nim działa a co nie. To przełożyło się na finalny efekt. „Body/Ciało” jest więc w mojej pracy przełomowe. Zmieniło moje podejście do robienia kina.

– Nie zmieniło się jednak spojrzenie na rzeczywistość. W „Body/Ciele” obnażasz ciemne oblicze Polski. Rano natykamy się na wisielca, po południu znajdujemy noworodka spuszczonego w miejskiej toalecie, obowiązuje „zakaz pedałowania” i z trudem przechodzi nam przez gardło powiedzenie, że Jezus był Żydem.
– A do tego żyjemy w patriarchalnym społeczeństwie. Dopóki żyła żona Janusza, to ona zajmowała się córką, dbała o nią i o dom. Gdy odeszła, mężczyzna z niczym nie potrafi sobie poradzić. Jego rolą było bowiem dotąd chodzenie do pracy i przynoszenie rodzinie pieniędzy.

– Nie za ostry portret Polaków?

– Taką Polskę chcieliśmy ukazać – ze wszystkimi jej mankamentami. Pokazywanie jej wspaniałej, kwitnącej, hipsterskiej nie ma najmniejszego sensu, bo specyfiką naszego kraju pozostają wciąż przywary. Dla filmowca – artysty to najciekawsze zagadnienia.

– Prasa prawicowa może się nad „Body/Ciałem” pastwić. Jesteś na to przygotowana?

– Zastanawianie się nad tym, co na temat filmu napisze prawicowa czy lewicowa prasa nie ma większego sensu. Mam to szczęście, że moje filmy miały premiery na festiwalach zagranicznych, poza krajem. Zawsze wtedy śledzę, jak zostały przyjęte, czytając zarówno recenzje zagraniczne, jak i polskie. Jeśli zauważam, że zachowany jest balans, że większa część lubi i rozumie film – jestem spokojna i już niczym się nie przejmuję. Najgorzej jest pieprznąć kulą w płot i zrobić film, który nikogo nie obchodzi, albo taki, który podoba się wszystkim, ale nic z tego nie wynika.

– Nie muszę podobać się wszystkim – to kredo?

– Tak. Bardzo ważne, a obok tego wzbudzać emocje, podnosić temperaturę dyskusji.

– O Polsce, która w Twoim filmie odrzuca bohaterów, „wypluwa ich”, odbijają się od niej – nieszczęśliwi, niedopasowani, walący głową w mur. Ładnie obrazuje to scena, w której Anna je kolację... zwrócona twarzą do ściany. Samotna.

– Tak jak jedzą kolację miliony Polaków w blokach, siedzący przy stołach przystawionych do ściany. Mój ojciec [Maciej Szumowski] też tak jadał.

– Jakie to pozostawiło w Tobie wspomnienie?

– Nie odczytywałam tego nigdy w kategoriach uwięzienia. Wiedziałam, że jest człowiekiem wyzwolonym. Był to raczej smutny efekt akceptacji warunków, w jakich przyszło mu mieszkać. Dziś, gdyby żyli moi rodzice, pewnie byłoby inaczej. Żałuję, że tego nie doczekali, że nie zasmakowali pełni wolności, kiedy nie musimy już jeść „ze ścianą” typowo polskich flaków czy schabowego.

– Aż trudno uwierzyć, że w dusznej atmosferze blokowisk rodzi się Anna – feministka o kuriozalnym jak na XXI wiek wyglądzie i przyzwyczajeniach, a jednak niezwykle wiarygodna.

– Tak, bo wiarygodna jest w tej roli Maja Ostaszewska, która zbudowała tę postać również na pewnych swoich cechach.

– Ewidentnie różni je wygląd.

– Tak. W naszym filmie piękna aktorka przeobraża się w przeciętną, nieatrakcyjną kobietę. Chcieliśmy odrzeć Maję z tego wizerunku, który stworzyła poniekąd kolorowa prasa, sesje zdjęciowe, które nie mogą obyć się dziś bez ingerencji photoshopa usuwającego nawet najmniejszą zmarszczkę. Chcieliśmy przeciw takiemu stwarzaniu manekinów zaprotestować. Maja gra w „Body/Ciele”, podobnie jak inni aktorzy, bez makijażu. Pozbawiliśmy ją także jednego z najważniejszych kobiecych atrybutów, czyli włosów.

– Zgodziła się bez wahania?

– Tak. Reżyser Darren Aronofsky powiedział mi w Berlinie, że mimo naszych wszelkich starań i tak widać, że bohaterka jest ładna. Intryguje. Zmusza do zastanawiania się, jak wyglądałaby, gdyby zapuściła włosy albo zdjęła okulary i zrobiła makijaż.

– Zniknąłby wtedy walor prawdy.

– Właśnie. Od lat zadaję sobie pytanie, dlaczego reżyserzy godzą się na pacykowanie w garderobach swoich aktorów?

– Tworzysz autorskie kino, w którym króluje Twoja osobista wizja świata, osobliwa metoda pracy z aktorami. Czy niepewność, jakaś podejrzliwość nie wkrada się przypadkiem w Twoje relacje z nimi?

– Oczywiście, że te uczucia się pojawiają, ale nie są one dla mnie żadnym zagrożeniem. Moją mocną stroną jest bowiem umiejętna praca z aktorem. Wiem dokładnie, kogo na co stać. Rolę Anny napisałam specjalnie dla Mai Ostaszewskiej, podobnie było z postacią Janusza, którego skroiłam na miarę Janusza Gajosa. Odwrotnie było tylko z Justyną Suwałą, która zagrała Olgę. Najpierw ją znalazłam w tłumie dziewczyn, a potem stworzyłam jej postać.

– Aktorzy nigdy Cię nie zaskakują?

– Na planie już rzadko, bo lubię ich poznawać także na gruncie prywatnym, obserwuje wtedy ich zachowania, przyglądam im się wnikliwie. Później to wykorzystuję.

– Jak?

– Janusz Gajos jest na przykład osobą zamkniętą. Uwielbia grać minimalistycznie, bo jest szalenie wstydliwy. Tymi cechami obdarzyłam więc granego przez niego w „Body/Ciele” – Janusza. Z Mają Ostaszewską było podobnie. Choć jej wizerunek w filmie jest daleki od rzeczywistego, sposób krojenia marchewki przez Annę czy jej pedantyczność są zaczerpnięte z aktorki.

– Oni wiedzą, że to wykorzystujesz?

– Nie. Nie mówię im tego w trakcie pracy na planie, a gdy mówię później, to na ogół zaprzeczają.

– Czego nie lubisz w aktorach?

– Gdy grają. Są wtedy sztuczni.

– A oni? Czego w Tobie mogą nie lubić?

– Czasem jestem upierdliwa. Jak się na coś uwezmę, to nie ma zmiłuj, muszę to osiągnąć. Najgorsze jednak jest to, że nie potrafię sprecyzować, czego dokładnie szukam. Wiem co to jest, ale nie umiem tego nazwać, co bardzo – na początku – przeszkadzało Januszowi Gajosowi. Cały czas pytał mnie: „Co ja mam tu zagrać i dlaczego?”. Nigdy nie uzyskał odpowiedzi. Na końcu języka miałam tylko: „Po prostu graj, instynkt zrobi swoje”, podpowie nam, w którym kierunku powinniśmy się udać. Później zaakceptował moją metodę, zaufał mi. Gdy negowałam jego sposób gry, nie zadawał już pytań, które doprowadzają mnie na planie do szału. Mówił tylko: „Dobra, zagram to inaczej”. I zagrało.

– Reżyserujesz na czucie?

– Tak. Moja praca opiera się w stu procentach na wyczuciu. Na planie stoję cały czas przed monitorem i oceniam, czy coś jest prawdziwe czy nieprawdziwe. Jedynym kryterium, którym posługuję się w pracy, jest zawsze prawda. Szukam jej do skutku.

– Czerpiesz z rzeczywistości garściami, nieustannie obserwujesz ludzi. Kiedy się wyłączasz, nie myślisz o filmie?

– W dzień – nigdy. Machina pracuje bez ustanku. Zawsze coś notuję, coś mnie zdumiewa, pojawia się pomysł na kolejny obraz. No może jest jednak taki moment – kiedy ćwiczę jogę. Wyłączam się też w nocy, kiedy śpię.

– Śniłaś o tym, że jako pierwsza w historii kobieta sięgniesz po statuetkę Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię?

– To był rzeczywiście wspaniały moment – w moim zawodowym życiu przełomowy. Poważnie zastanawiam się nad kolejnym filmowym krokiem, by nie zmarnować tej szansy.

– Wychodzisz w Berlinie na mównicę i wygłaszasz manifest, że jesteś nie tylko reżyserką, ale i kobietą, a to doskonałe połączenie. To deklaracja wciąż konieczna w XXI wieku?

– Oczywiście. Niewiele jest wciąż kobiet – reżyserek, kobiet u władzy, zasada równouprawnienia nie doczekała się jeszcze pełnej realizacji.

– Miałaś z tego powodu pod górę?

– Uświadomiły mi to dwa ostatnie lata w tym zawodzie. Mężczyznę – reżysera w moim wieku, z takim dorobkiem, traktowano by znacznie bardziej serio, mnie wciąż traktuje się niepoważnie, z pobłażaniem. Jako kobieta nie wzbudzam zaufania.

– Pełniona dodatkowo rola żony, matki nie pomaga?

– Żona, matka, reżyserka – to przecież nieporozumienie.

***

Małgorzata Szumowska urodziła się w 1973 roku w Krakowie; reżyserka, scenarzystka, producentka.

Jest córką pisarki – Doroty Terakow­skiej i dziennikarza Macieja Szumo­wskiego. Ma na swoim koncie liczne nagrody: Srebrnego Niedźwiedzia za „Body/Ciało”, Nagroda Teddy, Złote i Srebrne Lwy („W imię”), Orły („33 sceny z życia”), nominacje za „Ono” do European Film Award i konkursu głównego Sundance. Jej najmocniejszą stroną jest umiejętna praca z aktorami. Na planie zaskakują już rzadko.

– Bo lubię ich poznawać także na gruncie prywatnym, obserwuję wtedy ich zachowania, przyglądam im się wnikliwie. Później to wykorzystuję. Janusz Gajos jest na przykład osobą zamkniętą. Uwielbia grać minimalistycznie, bo jest szalenie wstydliwy. Tymi cechami obdarzyłam więc granego przez niego w „Body/Ciele” – Janusza. Z Mają Ostaszewską było podobnie. Choć jej wizerunek w filmie jest daleki od rzeczywistego, sposób krojenia marchewki przez Annę czy jej pedantyczność są zaczerpnięte z aktorki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski