Lata 60. ubiegłego wieku, praca w obserwatorium Zdjęcie z archiwum Apoloniusza Rajwy
Kasprowy Wierch
Stanisław Pieron, urodzony w 1928 roku, całe swoje dorosłe życie przepracował "na kolejce", a jako dziecko przyglądał się jej budowie. - Szło się na borówki na Turnie Myślenickie, albo do Goryczkowej. Obserwowaliśmy jako dzieci, jak ci ludzie budowali fundamenty na górze. Na dolny odcinek to było jeszcze jakieś dojście, ale górny - tutaj żleb, tu skały. Jak? Cement na plecy! - wspomina. Pracę na kolejce rozpoczął na przełomie lat 1947/48 jako informator w kasie na stacji w Kuźnicach. W roku 1949 został powołany na 3 lata do służby wojskowej w lotnictwie, a po jej zakończeniu powrócił na Kasprowy i pracował tu nieprzerwanie aż do pójścia na emeryturę w 1988 roku, jako zastępca kierownika kolejki, później jako kierownik. - Praca była specyficzna, wymagająca. Dziś maszyna przecina linę. Sekunda, bzyk - i lina przecięta. A myśmy nieraz, jak trzeba było linę skracać, tośmy ją całą noc przecinali taką ręczną piłeczką, w której ząbeczki były maluteńkie, a lina stalowa, twarda... i tak pomalutku. Dawniej, to były zupełnie inne czasy - mówi. Czasy, gdy po Kasprowym nie jeździły ratraki.
- Trasy dla narciarzy ubijali deptacze. Szefem deptaczy był Zdzisiek Motyka. Miał grupę ok. 40 ludzi. Myśmy też jako chłopcy deptali. Wyjeżdżało się na Kasprowy kolejką i pan Zdzisiu mówił: chłopcy, deptamy! Ubijało się narta przy narcie. Cały kocioł trzeba było ubić, aż do mety na dole - wspomina.
Na kolejce różnie bywało. - W starym wagonie było urządzenie do ewakuacji: takie spodnie z uprzężą. Wkładało się w nie pasażera, zapinało się szelki, na lince spuszczało się pasażera na dół. Raz ewakuowano wycieczkę rosyjską. Byli bardzo zdyscyplinowani. Mieli szczęście, bo stało się to przed samą podporą nr 3. Nie musieli wisieć wysoko, wśród urwisk... Wagon dociągnął do środka podpory, a tam jest drabinka do schodzenia na dół. To się im udało. Poschodzili na dół z pomocą pracowników - opowiada.
Skok przez drzwi
Józef Uznański, toprowiec, przy okazji wywiadów najczęściej pytany jest o swój najsłynniejszy wyskok... z kolejki na nartach, podczas ucieczki przed gestapo zimą 1944 roku.
- Okazało się, że kolejka była obstawiona przez Niemców. Nie miałem jak zawrócić. W wagoniku kolega konduktor podpowiedział mi, że nie ma mowy o tym, bym przeszedł na Kasprowy, tak Niemcy pilnowali. Właściwie on mi podpowiedział, że jak będziemy dojeżdżać do Kasprowego, to prawe drzwi odsunie. Normalnie powinien otworzyć drzwi po lewej stronie. Po wszystkim jego chyba potem miesiąc trzymali, przesłuchiwali. Kolejne szczęście, że jechało tylko dwóch narciarzy: ja i starszy pan, Niemiec albo Austriak. Dlatego pozwolono nam zabrać narty do wagonika. Normalnie trzeba było je umieścić w koszu na zewnątrz wagonika. Położyłem na podłodze w wagoniku narty, i udawałem, że coś sobie poprawiam przy wiązaniach. Gdy wagonik zwolnił przed Kasprowym, kolega konduktor odsunął drzwi. I wtedy zeskoczyłem. Kilka metrów mogło być. Ale to było po dużych opadach śniegu, było bezpiecznie. I ja znałem ten zjazd Żlebem po Palcem, z 1938 roku, gdy byłem w kadrze narodowej i jako 14-letni chłopak trenowałem do mistrzostw świata. I tam zjeżdżaliśmy w czasie treningu z Bronkiem Czechem.
Niemcy stali na baczność
Jan Krupski, ratownik TOPR, przewodnik tatrzański, 86 lat: - Największa heca była na sylwestra w 1944 roku. Kolejka na Kasprowy normalnie kursowała. Ale myśmy się zabawili. Była już 23.30. Księżyc wyszedł jak bania, pięknie góry oświetlał. Józek Uznański mówi: zobaczymy, jak się bawią w Murowańcu. Zjechaliśmy z Kasprowego tam na nartach, było za 10 minut północ. Narty zostawiliśmy na murze, wchodzimy. Restauracja była pełna Niemców. Mnie coś piknęło. Gdy wybiła 12, zaczęliśmy śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła". Oni zgłupieli. Było nas trzech. Ja, Józek Uznański i Józek Świerk. Niemcy się przerazili, jak również trzej pracownicy: Rząsa, Wójcik i jeszcze trzeci, już nie pamiętam nazwiska. Gdyśmy śpiewali, jeden mówi: - co wy robicie, przecież nas wszystkich wystrzelają! No to skończyliśmy na dwóch zwrotkach. Niemcy nic nie mówili, na baczność stali. Przerazili się, że schronisko jest otoczone przez partyzantów.
Raj dla alpejki
Barbara Grocholska Kurkowiak urodziła się 24 sierpnia 1927 roku w Warszawie. Walczyła w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie przyjechała w Tatry, z którymi związała swoje życie. - Zaraz po powstaniu przyjechaliśmy całą rodziną jakimś wagonem towarowym. Mieszkaliśmy w Kościelisku. Później wyjechaliśmy i byłam chyba w Laskach. Z tych Lasek znów wróciłam do Zakopanego. Byłam zachwycona tymi górami, wszystkim wokół. To było dosłownie jakbym się do raju dostała (...) Pamiętam, że podczas pierwszych zjazdów do Gąsienicowej, to ze 20 razy mnie tam prasło.
Później przestało ją "praskać" - została jedną z najwybitniejszych alpejek w historii polskiego narciarstwa. Na koncie ma 24 złote medale mistrzostw Polski, dwie olimpiady (Oslo 1952 i Cortina d' Ampezzo 1956), tytuł akademickiej mistrzyni świata. Startowała 20 lat. Kasprowy był poligonem jej treningów, a nawet - przez pewien czas - miejscem zamieszkania. Pracowała tam u Ludwika Ziemblica w bufecie, w wolnym czasie jeździła na nartach, biegała po górach, wspinała się. - Mieszkanie na Kasprowym z widokiem na mój ukochany Krywań i pierwsze górskie wiersze... - wspomina. Po zakończeniu kariery sportowej jako trenerka wychowywała przyszłych kadrowiczów. Gdzie? Oczywiście na Kasprowym. - Gdy startowałam, nie było jeszcze tak źle, bo pracownicy kolejki, z którymi grałam w siatkówkę, puszczali mnie bokiem. Gdy byłam trenerem, czasem na dwunastkę dzieci dawali mi 8 biletów, i koniec, i cześć! I tylko raz można wyjechać na górę. Nie pamiętam, jak sobie radziliśmy. Wojtek Gajewski raz mi powiedział, że na starych biletach był ten sam numer, tylko nieaktualna data. Ponoć gryźliśmy zębami po tej dacie... i wchodziliśmy, wpuszczali nas... - wspomina.
Księżyce gołym okiem
Apoloniusz Rajwa, dla znajomych - Poldek, Kasprowy zna jak własną kieszeń. Urodzony w 1934 roku, z wykształcenia geograf i meteorolog, z pasji speleolog, ratownik TOPR, przewodnik tatrzański, publicysta, 12 lat przepracował w Wysokogórskim Obserwatorium Meteorologicznym na Kasprowym Wierchu. Był świadkiem niezwykłym zjawisk meteorologicznych. - Za moich czasów prof. Kordylewski sfotografował w obserwatorium na Kasprowym tzw. pyłowe księżyce Ziemi, zwane dziś księżycami Kordylewskiego. Powiedział mi: jeśli chce pan zobaczyć je gołym okiem, proszę położyć się na wznak na tarasie, i kręcąc powoli głową obserwować nieboskłon strefa po strefie. Po chwili zauważyłem miejsca ciemniejsze. Powiedział:, że tam są właśnie pyłowe księżyce Ziemi, i że można zobaczyć je gołym okiem, jeśli dokładnie obserwuje się niebo i wie się, w którym miejscu się znajdują.
Z reguły do pracy wyjeżdżał pierwszą kolejką, przed turystami. A gdy kolejka nie kursowała, szło się pieszo, bez względu na pogodę. Ma w sumie 235 wyjść pieszo do pracy z Kuźnic.
- Nie każdy wie, że na Kasprowym znajduje się grób. Tu pochowany jest Pimek, pies Orliczów (długoletnich kierowników obserwatorium - przyp. red.). To był mały kundelek, oni bardzo się nim cieszyli. Pimek z Orliczem zawsze chodził na obserwacje, nawet daleko, np. na Żółtą Turnię, na pomiary tzw. totalizatorów, baniaków, które wykazywały, ile opadów spadło w ciągu miesiąca. Orlicz zawsze brał cukierki, takie pomadki wedlowskie. Gdy byli na górze, dawał Pimkowi, żeby sobie podjadł. W pewnym momencie powiedział do towarzyszącego mu Jurka Mitkiewicza: panie magistrze, niech się pan poczęstuje, bo Pimek już nie chce.
Siła przyciągania
Od kilku lat miłośników Kasprowego Wierchu integruje Rafał Sonik, narciarz, przedsiębiorca, zdobywca pierwszego miejsca dla Polski w terenowym rajdzie Dakar. Na Kasprowym jeździ od dziecka. Z jego inicjatywy Seniorzy - Ludzie Kasprowego - spotykają się kilka razy w roku na Kasprowym lub w małym gościnnym schronisku na Hali Kondratowej. Jest ich kilkudziesięciu. W minionym roku odszedł Jan Gąsienica Ciaptak, wielka indywidualność, wybitny narciarz. Archiwizowane są zdjęcia, wywiady, filmy. - Kasprowy stworzył rodzinę. Nawet osoby, które kiedyś wypychały nas z kolejki, nie zostawiły w nas złych wspomnień. Należą do rodziny - mówi Rafał Sonik. Niemały udział w integracji tego środowiska ma także Marek Gajewski, który na Kasprowym przejeździł pół życia.
Dziś Kasprowy nadal przyciąga indywidualności. Na kolejce, w toprówce tuż pod szczytem czy w obserwatorium meteorologicznym pracują ludzie w różnym wieku, także bardzo młodzi. Młodych, i tych, którzy swój Kasprowy już przeżyli, łączy coś, co trudno zdefiniować, pojąć ludziom z miasta, spędzającym życie za biurkiem. Zrozumieją jednak, gdy dotrą na Kasprowy - na nogach lub kolejką, i znajdą się nagle w sercu gór.
Agnieszka Szymaszek
Barbara Grocholska Kurkowiak
ZAKOŃCZENIE
Są dwie możliwości
zakończenia tej śnieżnej przygody
jaka w życiu mi przypadła
albo
ucieknie mi spod nóg obrotem
ziemska kula
i linią prostą przetnę przyciągnie
szybując w międzygwiezdną przestrzeń
albo
krawędzią wibrującą narty
natrafię na przeszkodę
której pokonać już nie zdołam
ze stokiem zderzę się
rozsypię
w tysiąc kawałków niesionych rozpędem
jakby kurz po drodze
w milion okruchów koziołkujących
w których mienić się i skrzyć będą
śnieg góry i słońce
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?