Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Taki piękny wiersz...

Redakcja
Raz na trzy miesiące jedzie na tygodniową przepustkę do żony i 9-letniej córki, a potem wraca do więzienia i mozolnie zdobywa popularność

Raz na trzy miesiące jedzie na tygodniową przepustkę do żony i 9-letniej córki, a potem wraca do więzienia i mozolnie zdobywa popularność

   Poeta Piotr Bogdanowicz odsiaduje w Zakładzie Karnym we Włocławku 25-letni wyrok pozbawienia wolności za potrójne zabójstwo. Za półtora roku będzie mógł ubiegać się o warunkowe zwolnienie. Ostatnio, po kilkunastu latach ciszy, znów zrobiło się o nim głośno. Bogdanowicz domaga się odszkodowania od Michała Wiśniewskiego, lidera zespołu Ich Troje, twierdząc, że z fragmentów jego wierszy i aforyzmów Wiśniewski ułożył tekst piosenki "Jenny of the story".
   Wciągu kilku ostatnich lat Bogdanowicz zdobył uznanie jako więzienny poeta (ostatnio zajmuje się też prozą). Jest filarem Więziennego Klubu Literackiego "Bartnicka 10". Otrzymał kilkadziesiąt nagród i wyróżnień w przeglądach sztuki więziennej, ale też w otwartych konkursach. Jego utwory znalazły się w czterech książkach. W ciągu roku wraz z członkami "Bartnickiej 10" odbywa kilkadziesiąt spotkań autorskich poza murami zakładu karnego: recytuje wiersze, opowiada o więzieniu, o swoim życiu.
   Teraz mozolnie zdobywa popularność. Sporo miejsca poświęcił mu tygodnik "Polityka". Kiedy Piotr Bogdanowicz, który zastrzelił trzech ludzi, opowiada o więziennej celi - cztery metry na dwa - i o bezmiarze czasu: 23 godziny na dobę spędzone w klatce, sala mu współczuje. A kiedy mówi, że więzienie działa na człowieka jak wsteczny bieg, zapomina się zapachu wolności, a nawet znaczenia znanych słów, sala tym bardziej docenia kunszt jego wierszy - zanotował reporter "Polityki".
   "Gazeta Pomorska" poświęciła Bogdanowiczowi cały reportaż. Tekst opowiada o człowieku niesprawiedliwie potraktowanym przez sąd (25 lat więzienia za zabójstwo w obronie własnej), o uporczywej walce, by nie przesiąknąć kryminałem, o pasji tworzenia. Wierzę Piotrowi, bo jak nie wierzyć komuś, kto mógł coś takiego napisać - deklaruje na zakończenie reporter i przytacza fragment wiersza "Z nie wysłanego listu":
   wiem
   przyjdzie taki dzień
   kiedy chyłkiem
   śladami pierwszych modlitw
   powrócę do Ciebie Matko Boska Częstochowska
   (...) powrócę do Ciebie chyłkiem
   jak syn marnotrawny stanę na progu
   spuszczę głowę
   zacznę się jąkać
   a Ty podejdziesz
   i bez słowa
   wyjmiesz mi z kieszeni procę
   i siedem kamiennych grzechów głównych
   którymi strzelałem w okna nieba
   - Problem w tym, że to jest mój wiersz - mówi Józef Baran, krakowianin, według znawców literatury jeden z najwybitniejszych i najoryginalniejszych polskich poetów przełomu wieków. Wiersz Barana drukowany był po raz pierwszy w latach 70. w "Tygodniku Powszechnym" oraz w tomiku "Na tyłach świata". Później znalazł się w wielu wyborach wierszy poety, przetłumaczony na niemiecki przez samego Karla Dedeciusa.
   W styczniu bieżącego roku wiersz Barana został opublikowany pod niezmienionym tytułem pośród utworów Piotra Bogdanowicza w książce "Ryszard i (nie)przyjaciele", wydanej przez Więzienny Klub Literacki "Bartnicka 10". Można go też przeczytać na internetowych stronach klubu.

\*

   - Próbowałem pisać właściwie od zawsze - opowiada Bogdanowicz. W szkole udzielał się w kołach literackim i recytatorskim. Na pisanie starał się nawet znajdować czas w przerwach między forsownymi treningami i licznymi obowiązkami podczas kilkuletniej służby w elitarnej kompanii specjalnej Grupy Operacyjno-Rozpoznawczej Sztabu Generalnego. Z wojska odszedł, gdy okazało się, że zarabia mniej od żony. Zatrudnił się w firmie ochroniarskiej.
   We wrześniu 1990 roku był na delegacji w Gdańsku. Wymienił w kantorze półtora tysiąca dolarów, odwiedził matkę. Gdy wychodził z jej mieszkania, wepchnęło go do środka trzech napastników. Mieli noże w rękach. Sięgnął po pistolet (miał zezwolenie na broń). Najpierw strzelał w podłogę, później do nich. Kilka sekund, sześć strzałów, trzy trupy (każdy z przestrzelonym sercem i głową). Czy nie mógł strzelać w nogi, tak by ranić, a nie zabić? - To był odruch - mówi. - Walczyłem o swoje życie. W wojsku byłem szkolony do zabijania.
   Sam zgłosił się na policję. Trafił do aresztu. Proces ciągnął się wyjątkowo długo - 7,5 roku. Sąd pierwszej instancji skazał go na dziesięć lat więzienia za przekroczenie granic obrony koniecznej. Sąd drugiej instancji zaostrzył karę do 25 lat, uznając, że to było zabójstwo.
   Bogdanowicz, choć zabił, nie czuje się mordercą. Nie kryje żalu do sądu. - Przegrałem z sądem, nie chcę przegrać z życiem. Każdego dnia walczę o to, by nie przesiąknąć kryminałem. Zmagam się z więzienną rzeczywistością, nie akceptuję jej, bo normalny świat jest za tymi murami, a nie wewnątrz.
   Porucznik Ryszard Seroczyński, starszy wychowawca na etacie w bibliotece we włocławskim zakładzie karnym, poeta, często zastanawia się nad rolą przypadku albo niezwykle niekorzystnego zbiegu okoliczności w ludzkim życiu. - Dla większości zabójców zbrodnia nie jest naturalną konsekwencją stylu życia. To często wrażliwi chłopcy z dobrych domów, bardzo inteligentni, spokojni - zauważa. - Zabili, bo byli w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu.
   Większość z podopiecznych Seroczyńskiego, członków Więziennego Klubu Literackiego, odsiaduje 25-letnie wyroki. Skrupulatnie liczą upływający czas: Bogdanowicz rozwija teorię o 23 wolnych godzinach, a Sławomir Sikora (jego historię opowiedział w filmie "Dług" Ryszard Krauze) - o znaczeniu mijającego kwadransa, bo minut nawet się nie zauważa. Nie gniją jednak w łóżkach. Pracują w bibliotece i więziennym radiowęźle. Piszą, malują, komponują. Przygotowują wystawy, jeżdżą na spotkania autorskie, biorą udział w sesjach naukowych, organizują w więzieniu spotkania z ciekawymi ludźmi, wydają wiezienną gazetę i książki, przygotowują się do cyklu spotkań z młodzieżą na temat agresji w szkołach. - To pierwsza taka inicjatywa w Polsce - podkreśla Seroczyński. - Skazani wystąpią w roli terapeutów.
   Porucznik - podobnie jak współpracująca z nim siostra Karolina Łyskawka z Bractwa Więziennego - wierzy, że resocjalizacja poprzez obcowanie ze sztuką ma sens. Od 1993 roku wyprowadzał osadzonych poza więzienne mury ponad 250 razy (od dawna, by było taniej, korzystają z komunikacji publicznej) i nigdy nie zdarzyło się, by ktoś uciekł. - Raz nawet wróciło nas do więzienia więcej niż wyszło - żartuje.

   - Czy zdarzyło się, że osadzeni przepisywali wiersze znanych poetów, by wejść do tego elitarnego klubu, korzystać z przywilejów, łatwiej przejść przez więzienie?
   - Nie, nigdy. My zresztą nikogo nie odrzucamy. Nie wszystkie próby literackie są udane, ale pisanie wymaga dyscypliny, zmusza do pracy nad sobą. A poza tym nie można mówić o przywilejach. To są osadzeni i obowiązuje ich więzienny regulamin.
   - Poeta jest postrzegany przez współwięźniów jak bezjajowiec - wyjaśnia Bogdanowicz. - Czasem trzeba być brutalnym, by wywalczyć sobie prawo do okazywania wrażliwości, do własnego świata.

\*

   Poeta Józef Baran, który podobnie jak Sławomir Mrożek pochodzi z Borzęcina, ciężko pracował na swój sukces. Przeszło 30 lat pracy twórczej, ponad 25 książek (do ostatniej - "Wyprawa po złote runo" - wiersze Barana wybrała Anna Dymna), mnóstwo poetyckich laurów i nagród (m.in. Nagroda Andrzeja Bursy, Nagroda Fundacji im. Kościelskich, Nagroda Stanisława Piętaka, Nagroda PEN West w Los Angeles). Jego utwory weszły do podręczników szkolnych, były tłumaczone na kilkanaście języków, w tym arabski i hebrajski. Od kilku lat w Borzęcinie odbywa się powiatowy konkurs recytatorski poezji Józefa Barana.
   - Wiersz piszę pięć minut i całe życie - lubi mawiać artysta, który wykuwa swe strofy wolno i z wielkim mozołem. - Każda strofa, by była lekka, zgrabna i rytmiczna, wymaga wielkiej pracy.
   Bywało, że pracował nad jednym utworem przez kilkanaście lat, bo wciąż brakowało mu właściwego słowa albo puenty. Sporo zmienia, skreśla, przestawia. Choć nigdy nie rozstaje się z notesem, by uchwycić tak przecież ulotne myśli i emocje, zawsze pracuje w domu. To tam zapiski poety otrzymują ostateczną formę.
   - Nigdy nie słyszałem, by ktoś przypisał sobie autorstwo mojego wiersza - podkreśla poeta. Jego zdaniem to praktyka naganna i niegodna. Kiedyś, przed laty jeden z pieśniarzy przysłał mu swoją kasetę. Szkielet wszystkich tekstów piosenek stanowiły wiersze Barana, ale poprzerabiane przez muzyka. - Ten człowiek dokonał zmian w dobrej wierze, jakby nie zdawał sobie sprawy, że nie można tak robić. Nie podpisałem mu zgody do ZAiKS-u.

\*

   Poeta Piotr Bogdanowicz ma lekkie pióro, pisanie przychodzi mu z łatwością: - Wiersz to kwestia nastroju, emocji, chwili. Może narodzić się w głowie zawsze i wszędzie. Zapisanie go na kartce jest już tylko czynnością techniczną. Inaczej jest z prozą. Proza wymaga dyscypliny, systematyczności.
   Pisze w celi. Ponieważ w czteroosobowej klitce rezyduje sześciu osadzonych (trzech zawsze musi być na łóżkach, by nieustannie nie wpadali na siebie), trudno znaleźć cichy kąt. Spokojnie robi się dopiero po dziesiątej wieczór, gdy gaszą światło. Wtedy Bogdanowicz maszeruje do kibla, bo tylko tam jest niezależne oświetlenie, siada na muszli klozetowej i skrobie do pierwszej w nocy. Pisze właściwie na czysto, sporadycznie tylko wprowadza jakieś poprawki.
   Choć zapewnia, że będzie pisał, nie wiąże z pisarstwem swej przyszłości. Nie spodziewa się literackich sukcesów, ani że uda mu się z tego żyć. Nie zarobił na swoich pracach nawet złotówki. Przez lata pisał po prostu "do szuflady". Mniej ceni poetyckie laury od tego, że wciąż ma żonę i córkę (Spotkałem może dwóch więźniów z wysokimi wyrokami, których nie porzuciły żony). Za swój największy sukces uznaje fakt, że choć siedzi w kryminale, nie czuje się kryminalistą, że po 14 latach odsiadki przesiąknął kryminałem o wiele mniej niż zdecydowana większość osadzonych już po roku. Sukcesem będzie, jeśli wyjdzie z więzienia lepszym a nie gorszym, jeśli znajdzie pracę i będzie potrafił normalnie żyć.
   W jego utworach nie ma więzienia. Nawet pisząc, ucieka za mur.

\*

   Poeta Józef Baran może mieć powody do satysfakcji, bo otrzymał kolejny dowód na to, że jego twórczość jest znana i wywiera wielkie wrażenie na odbiorcach. Kilka tygodni temu dostał przesyłkę od pracownicy Wydawnictwa Arka, która w utworze przytoczonym w opowieści o Bogdanowiczu rozpoznała Baranowe pióro. Poeta dokładnie przeczytał reportaż z "Gazety Pomorskiej" i stwierdził, że jego tekst przywłaszczył sobie bohater artykułu. Nawet nie był zły; raczej zaskoczony i zaciekawiony. Zadzwonił do reportera i usłyszał, że wiersz "Z nie wysłanego listu" bardzo głęboko dziennikarza wzruszył. Dowiedział się też o stronie internetowej "Bartnickiej 10". Tam znalazł między innymi kilkanaście utworów Bogdanowicza, a wśród nich kolejny swój wiersz "Wieczność".
   Przeczytał uważnie wszystkie wiersze. I choć nie chce wyciągać daleko idących wniosków, może ocenić ten zestaw utworów jako absolutnie niespójny, jakby to były wiersze nie jednego autora, ale kilku poetów. - Są tam utwory bardzo dobre i bardzo złe, wręcz grafomańskie - zauważa krakowski poeta. - W niektórych pobrzemiewają tony skamandrytów, Broniewskiego, Gałczyńskiego... Zwraca uwagę wielość poetyk, nawet w jednym wierszu. To zastanawiające.
   Zdaniem Józefa Barana, ktoś, kto pisze bardzo dobre wiersze, nie potrafi napisać wierszy bardzo złych. - Ktoś, kto ma wyczucie poezji, nie wypuści spod swego pióra wiersza, w którym świetna strofa sąsiaduje z beznadziejną. To jest niemożliwe - podkreśla.
   Poeta Baran chce mieć nadzieję, że poeta Bogdanowicz nie otrzymał poetyckich laurów za przepisane z jego tomików utwory, bo to byłoby bardzo niesmaczne.

\*

   To było dwa lata temu. Poeta Bogdanowicz wrócił na obiad do celi, kiedy w radiu puścili nową piosenkę Ich Troje. Już pierwsze słowa wydały mu się znajome. - To były moje teksty, pocięte i skompilowane przez Wiśniewskiego - mówi. Najpierw odczuł zadowolenie, ale zaraz potem przykrość, że nic nie wiedział o tym przedsięwzięciu, że nikt się z nim nie konsultował. Próbował skontaktować się z liderem zespołu. Wielokrotnie dzwonił, wysłał trzy listy polecone. Bez odpowiedzi. Po jakimś czasie zdobył płytę, z której dowiedział się, że nie on jest autorem tekstu do piosenki "Jenny of the story", ale Michał Wiśniewski. - Piosenka miała trzy różne wersje i jakiś upiorny wydźwięk, zupełnie inny niż moje teksty. Zrobiono do niej teledysk, wydano płytę, DVD i kasetę. Po pewnym czasie prawnicy Wiśniewskiego zaproponowali mi 10 tysięcy złotych, ale nie w formie zapłaty, lecz pomocy dla rodziny osadzonego. Nie zgodziłem się na te warunki - oburza się Bogdanowicz. ("Dziennikowi", niestety, nie udało się skontaktować z agentem Michała Wiśniewskiego, by zweryfikować wersję poety).
   Skąd Wiśniewski miał teksty Bogdanowicza? - W 1998 roku grupa Ich Troje wystąpiła w Zakładzie Karnym w Potulicach. Pomagałem przygotowywać koncert. Rozmawiałem chwilę z żoną Jacka Łągwy (przez jakiś czas mieszkaliśmy w tej samej łódzkiej kamienicy), a później z liderem Ich Troje o twórczości. I wtedy przekazałem mu plik swoich utworów.
   Pozew Bogdanowicza wpłynął już do Wydziału Cywilnego Sądu Okręgowego w Łodzi. Niebawem ma się odbyć pierwsza rozprawa. Poeta domaga się od piosenkarza prawie 100 tysięcy złotych i jest pewny, że sprawę wygra. - To przecież nie jest dla niego dużo, a mojej rodzinie te pieniądze bardzo pomogą - mówi. Zastanawia się też nad założeniem Wiśniewskiemu sprawy z kodeksu karnego. - Nie jestem mściwy - tłumaczy spokojnie. - Ale to, że siedzę w więzieniu, nie oznacza, że nie jestem człowiekiem i że można się zupełnie ze mną nie liczyć.

\*

   Trzeba przejść przez kilka okratowanych bram, by dostać się do biblioteki w Zakładzie Karnym we Włocławku. Literaci z "Bartnickiej 10" przygotowują się do cyklu spotkań z młodzieżą. Poeta Bogdanowicz przez kilka godzin opowiada o sobie. Sprawia wrażenie silnego psychicznie, opanowanego. Jest powściągliwy w gestach, ale bardzo uprzejmy. W zgrabnej opowieści - budowanej pełnymi, kształtnymi zdaniami - powtarzanej po wielokroć na spotkaniach autorskich, pojawiają co chwilę świeże spostrzeżenia. To opowieść o nieustannej walce, by nie zatracić wrażliwości, wolnościowych nawyków, trzeźwej oceny rzeczywistości, umiejętności rozróżniania dobra i zła. Raz na trzy miesiące jedzie na tygodniową przepustkę do żony i 9-letniej córki, a potem wraca do więzienia i ucieka w świat sztuki.
   - Poeta Józef Baran rozpoznał jako swój wiersz "Z nie wysłanego listu" - reporter wyjmuje z teczki wiersz, na którym krakowski artysta zaznaczył 3 kosmetyczne zmiany wprowadzone przez Bogdanowicza. Poeta Bogdanowicz z trudem ukrywa zaskoczenie i zdenerwowanie. Długo wpatruje się w kartkę. - Nie, to mój wiersz - oznajmia. - Stanowczo mój.
   - Nie przepisał go pan?
   - Nie, absolutnie. Niczego nie przepisywałem.
   - Więc w jakich okolicznościach go pan napisał?
   - Chyba w 1997 roku. W Gdańsku. Byłem w szpitalu. Podsumowałem swoje życie - wyrzuca z siebie i zaczyna recytować.
   - Wiersz "Wieczność" też nie jest pańskiego autorstwa...
   - Mój, mój, na pewno mój - powtarza jak zaklęcie.

\*

   W posłowiu do książki "Ryszard i (nie)przyjaciele" poeta Ryszard Seroczyński, porucznik służby więziennej, który po raz pierwszy umieścił swoje teksty obok prac osadzonych, napisał: Książka, którą przeczytałeś, to zapis pewnej rzeczywistości. Powstawała w miejscach, które nie kojarzą się z kulturą, pracą intelektualną, pozytywnymi emocjami. Ludzie, którzy zamieścili w niej swoje, mniej lub bardziej udane utwory, próbują wyrwać się z więziennej szarzyzny. Szukają nowych, czystych, pięknych światów w sobie, ponieważ nie dostrzegają ich wokół. Nie jest to łatwe, ale żeby nie przegrać całkowicie i z kretesem, trzeba niejednokrotnie płynąć pod prąd, bo jak mówi przysłowie - z prądem płyną tylko śmieci.

\*

   Poeta Józef Baran nie pozwie przed sąd poety Bogdanowicza: - On przecież odbywa swoją straszną karę, na pewno dość wycierpiał.
   Stara się go zrozumieć, próbuje usprawiedliwić: - Może on tak bardzo utożsamił się z moim wierszem, że uznał go za swój? Może nie znalazł lepszych słów? Może próbuje wytapetować sobie to więzienne piekło czymś pięknym, wzniosłym, szlachetnym...
   Poeta Józef Baran ma też zmartwienie. Ceni pracę resocjalizacyjną poety Seroczyńskiego. Szanuje wielki wysiłek tych skazańców, którzy opierają się więziennej magmie. Wie, jak piękny i szlachetny jest akt twórczy, ale wie też, że kradzież intelektualna piękna nie jest i powinna być napiętnowana. Dlatego nie może milczeć.
BOGDAN WASZTYL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski