Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Taktyka i determinacja

Rozmawiał Jerzy Zaborski
Mateusz Adamus (z lewej) zdobył gola na 6:2. Maciej Szewczyk (z prawej) strzelił trzecią bramkę.
Mateusz Adamus (z lewej) zdobył gola na 6:2. Maciej Szewczyk (z prawej) strzelił trzecią bramkę. Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z MATEUSZEM ADAMUSEM, napastnikiem Unii, który pogrążył GKS Tychy

– Czy przed meczem wierzyliście w to, że można pokonać mistrza Polski. Wszak w Oświęcimiu mówi się o tyskim kompleksie?

– Kiedyś z tego kompleksu trzeba się w końcu wyleczyć. Mam nadzieję, że zrobiliśmy ku temu pierwszy krok. Zapadły nam w sercach słowa trenera wypowiedziane przed sezonem, żeby Unia grała tak, żeby każdy zespół przyjeżdżający do Oświęcimia czuł respekt.

– Mecz dobrze się wam ułożył. Czasem bywa tak, że szybko strzelony gol może zdenerwować bardziej renomowanego rywala...

– Pewnie, że jeden strzelony gol niczego jeszcze nie przesądza, ale na pewno dodał nam wiary we własne możliwości, pokazując jednocześnie, że mistrz Polski wcale nie jest poza zasięgiem. Przynajmniej tego dnia. Z każdą bramką rosły nam skrzydła, ale red-bulla nie piliśmy (śmiech). Nie przypominam sobie, kiedy Tychy przegrywały już 0:5 po dwóch tercjach, jak to było w Oświęcimiu.

– Wiadomo, że mecze przeciwko Tychom wywołują wśród zawodników dodatkową motywację. Tym razem było podobnie?

– Dzień przed meczem najbardziej zmotywował nas prezes Ryszard Skórka, podkreślając, że jeśli pokonamy mistrza, nazajutrz wypłaci nam wszystkie zaległości, choćby miał dołożyć z własnej kieszeni. Nie będę może ujawniał, jakie są te zaległości. Powiem tylko tyle, że są spore. Trzymamy zatem prezesa za słowo. Swoją robotę wykonaliśmy znakomicie.

– W trzeciej tercji jednak tyszanie zagrali na swoim poziomie. Strzelili dwie bramki i wydawało się, że siłą rozpędu mogą doprowadzić do dogrywki.

– Wydaje mi się, że problem tyskiej nawałnicy miał swoje podłoże w naszych głowach. Prowadząc 5:0 cofnęliśmy się zbyt głęboko, żeby bronić korzystnego wyniku. Czy mogli nas złamać? Wydaje mi się, że takie cuda zdarzają się raz na sto lat. Kiedyś, na początku lat 90. minionego stulecia to Unia była zdolna do takich czynów. Do historii oświęcimskiego hokeja przeszedł mecz z Podhalem, kiedy w 45 minucie, od stanu 1:4, udało się odwrócić mecz na 5:4.

– Przypadło Panu w udziale postawienie pieczęci na sukcesie Unii kosztem mistrza. Były siły, żeby w końcówce meczu wepchnąć krążek do siatki?

– Trener zawsze powtarza, żeby do końca jechać na bramkę. Tak też zrobiłem. Po akcji Sebastiana Kowalówki pozostało mi tylko skutecznie dobić krążek. To był koniec nadziei dla GKS.

– Strzelenie sześciu bramek mistrzowi Polski musi robić wrażenie...

– Wydaje mi się, że strzelaniem goli jakoś nie mamy problemu. Trzy, może cztery gole na mecz jakoś potrafimy zdobyć. Kluczem była skuteczna obrona i dyscyplina taktyczna. Trener ustawił nas systemem 1-2-2. Piękno sportu polega na tym, że czasem zespół środka tabeli, bo za taki uchodzi Unia, potrafi utrzeć nosa faworytowi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski