Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tam, gdzie nie masz nic, uczysz się korzystać z najdrobniejszych rzeczy

Rozmawia Monika Jagiełło
Małgorzata Olasińska-Chart z Sudanu Południowego wróciła pod koniec lutego.  Udało się jej zrealizować projekt, którego się podjęła
Małgorzata Olasińska-Chart z Sudanu Południowego wróciła pod koniec lutego. Udało się jej zrealizować projekt, którego się podjęła Fot. Archiwum prywatne
Rzuciła pracę w firmie, żeby związać się z Polską Akcją Humanitarną. Do pierwszego wyjazdu na misję w Sudanie Południowym Małgorzata Olasińska-Chart przygotowywała się długo. Dziś ma plan. Chce zostać trenerką pomocy humanitarnej i wrócić do Afryki.

– Pamięta Pani pierwszy dzień na misji?

– Tak. Lot do Dżuby (stolicy Sudanu Południowego) trwał z przesiadką kilkanaście godzin. W hali przylotów, nieklimatyzowanym, ciasnym hangarze kłębiło się mnóstwo ludzi, usiłujących odebrać bagaże. Są wynoszone z samolotów i wyrzucane wprost na podłogę. Trzeba bagaż najpierw namierzyć w stercie walizek innych pasażerów i dać do sprawdzenia obsłudze. Później dosłownie oblepił mnie upał i pył. Ogarnia on nawet tych, którzy go znają, pracując tam całe lata.

– Jak długo pracuje Pani w organizacji pozarządowej?

– W Polskiej Akcji Humanitarnej jestem od 2003 r. Wcześniej pracowałam w dużej firmie, ale już wtedy byłam wolontariuszką PAH. W mojej decyzji jest więc konsekwencja.

– Kiedy pojawił się pomysł wyjazdu?

– Realizowałam projekty w Krakowie, ale dwa lata temu zapragnęłam zmienić zakres obowiązków i przenieść się do działu misji. Nie było to proste, bo mam dużą kotwicę, która trzyma mnie w Krakowie. To rodzina i dom. Szukałam projektów krótszych niż rok. Trudno takie znaleźć. Musiałam przejść wiele szkoleń. Po dwóch latach PAH zaproponował mi projekt, który miał przynieść zmianę w hrabstwach Magwi i Morobo w Sudanie Południowym. Koordynowałam odbudowę studni.

– Jak wyglądały takie szkolenia?

– To twarda wiedza, jak realizować projekt. Brane są pod uwagę warunki: klimatyczne, polityczne, kulturowe. Uczyłam się, jak uzdatniać wodę, nie mając właściwie nic. Tabletek do chlorowania wody, drewna na opał, garnka i dostępu do studni. Bo jeśli studni nie ma, wodę czerpie się wprost z kałuży. Dowiedziałam się, jak budować prowizoryczne latryny na wypadek kataklizmu, jak bezpiecznie planować podróż w warunkach zagrożenia.

– To teoria. Praktyka?

– Szkolenia to też obszerna część praktyczna. Rozwiązujemy problemy oparte na prawdziwych przypadkach, jak podczas trzęsienia ziemi w Pakistanie. Na przykład: jak przetransportować kontenery z wodą przy podmokłym terenie, zniszczonych drogach asfaltowych. Musimy wodę przechować, opracować jej dystrybucję, utrzymać kontakt radiowy między konwojem aut. Wiedza ze szkoleń ma nas nauczyć podjęcia szybkiej, racjonalnej i bezpiecznej dla wszystkich decyzji. Nie możemy dać sie zaskoczyć okolicznościom.

– Czy miała Pani taką sytuację?

– Raz uzbrojony żołnierz zatrzymał nasze auto i chciał, żebyśmy podwieźli jego kolegę do Dżuby. Musiałam odmówić. Nie wolno nam brać pasażerów. Absolutnie zabronione jest przyjmowanie kogokolwiek z bronią. Trzeba odmówić tak, żeby nie wywiązała się przepychanka. Wtedy często korzystamy z pomocy naszych lokalnych pracowników.

– Co było najtrudniejsze w nowym miejscu?

– Poczucie zamknięcia. Sudan jest niestabilny politycznie. Wieczorem wychodzi się zawsze w grupie. Samochody nie mogą opuszczać bazy po godz. 19. PAH ma wyznaczoną „godzinę policyjną” na 22. Nie da się wyjść na spacer wieczorem. Nie tylko dlatego, że nie można, ale nie ma dokąd pójść. Nie ma parków, alejek. To coś, co uwielbiam w Krakowie.

– Wielu wydaje się, że praca wolontariusza to ucieczka od korporacji.

– Wyjaśnijmy. Na misje nie jeżdżą wolontariusze. Mówimy o pracowniku humanitarnym zatrudnionym na umowę. Zależności są tu jednak inne niż w korporacji. Jeśli chodzi o pracę z dokumentacją, to rzeczywiście obowiązują nas ściślejsze obostrzenia. Za założeniami mojego projektu też stały konkretne liczby. Musiałam odnowić 80 studni, wykształcić 50 mechaników pomp, 30 promotorów higieny i zrobić minimum 150 spotkań z mieszkańcami. Wszystko mogło mi przeszkodzić, łącznie z zamieszkami i ulewnymi deszczami. Ale się udało. Odnowiłam 110 studni, a spotkań na temat higieny było blisko 600. Wyszkoliliśmy mechaników, którzy będą zajmować się studniami. Jest kilka kobiet.

– W Afryce często to kobiety mają więcej obowiązków niż mężczyźni. Nie oburza to Pani?

– Kobiety wykonują te prace co my: sprzątają, gotują, zajmują się dziećmi, uprawiają ogródki, dbają o dom. Tylko że ugotowanie obiadu u nas trwa godzinę, dwie. Tam samo przyniesienie wody to dwie godziny drogi z ciężkim kanistrem. Później trzeba iść do lasu po drewno, z którego wypala się węgiel drzewny. Podział obowiązków jest tylko pozornie ten sam. My to akceptujemy, nie zmieniamy ich tradycji.

– Jak wyrobić w ludziach prosty, ale ważny nawyk higieniczny?

– To praca na lata. Całe pokolenia nie używały mydła. Choć kosztuje grosze.

– Ale jeśli nie mają mydła, to czy jest jakaś alternatywa?

– Mogą użyć popiołu. Działa dezynfekcyjnie.

– Czy zdarzają się oporni?

– Bywały zabawne sytuacje. Widziałam latryny, w których wylano betonowy podest nad zbiornikiem na fekalia, ale w betonie nie było już dziury nad którą się kuca. Inną kwestią jest brak papieru toaletowego. Liście to już komfort. Ale ludzie używają też kamyków, patyków, tego, co akurat mają pod ręką.

– Łatwo ich urazić? Czuli się pouczani?

– Nie. Kobiety były zaangażowane, zadawały pytania, na które oczekiwały konkretnych odpowiedzi. Pamiętam, jak podczas jednego spotkania kobieta opowiedziała, że ze studni lecą małe czarne główki robaków. Oczywiście nie były to robaki, tylko stara rdza, która spływała z wodą przez pierwsze dni od uruchomienia studni. Ale reagujemy na każdy sygnał.

– Jaka sytuacja z misji utkwiła Pani najbardziej w pamięci?

– Na treningach ludzie są bardzo zaangażowani. Dziękują, na koniec biją brawo. Miałam spotkanie w miejscowości, do której nikt wcześniej z podobnymi warsztatami nie dotarł. To wyjątkowe uczucie.

– Chce Pani wrócić na misję?

– Tak. Chciałabym pojechać do centralnej lub wschodniej Afryki, zdobyć kolejne doświadczenie. W przyszłości chcę zostać trenerką pomocy humanitarnej.

***

POLACY DLA NEPALU. MOŻESZ POMÓC.

25 kwietnia w Nepalu, niecałe 50 km od stolicy, Katmandu, doszło do trzęsienia ziemi o ogromnej sile (7.8 w skali Richtera). Straty są ogromne, szacuje się, że zginęło ponad 3 351 osób a ponad 6 833 osoby zostały ranne. Już 8 milionów osób w 39 powiatach zostało dotkniętych skutkami trzęsienia ziemi, z czego ponad 2 mln osób w 11 powiatach odczuwa je najbardziej. Polska Akcja Humanitarna prowadzi zbiórkę pieniędzy na wparcie dla ofiar tej tragedii. Każdy z nas może włączyć się w pomoc:

1) Wpłać on - line:

www.pah.org.pl

2) Wybierz cel darowizny „Nepal”

3) Wpłać na konto PAH: BPH S.A. 91 1060 0076 0000 3310 0015 4960 z dopiskiem „Nepal”

Numer IBAN : PL91 1060 0076 0000 3310 0015 4960 SWIFT: BPHKPLPK

4) Dołącz do Klubu PAH SOS, by regularnie wspierać działania PAH w krajach dotkniętych kryzysem humanitarnym

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski