MKTG SR - pasek na kartach artykułów

The Pineapple Thief: "Someone Here Is Missing"

Redakcja
Od zawsze uwielbiam ananasy. W czasach komuny, te w puszkach (inne były niedostępne), po powrocie do grona krajów demokratycznych, te surowe (z czubem na głowie), a w ostatnich kilku latach, te do słuchania (w tym ostatnim przypadku to oczywiście tylko skrót myślowy, bo w nazwie The Pineapple Thief nie chodzi o same owoce, lecz... ich złodzieja!)

Jerzy Skarżyński "Radio Kraków": MOJE CD

The Pineapple Thief to zespół, który trochę przypomina swojego starszego i słynniejszego brata - Porcupine Tree. Po pierwsze dlatego, że podobnie jak Jeżozwierz powstał poprzez pączkowanie. Najpierw, a było to w 1999 r., pod nazwą Złodziej Ananasów zafunkcjonował solowy projekt Anglika Bruce'a Soorda. Ów wokalista i gitarzysta jeszcze w ubiegłym tysiącleciu zdążył wydać swoją pierwszą płytę - "Abducting The Unicorn". A ponieważ debiut się spodobał, to zabrał się do pracy nad jego kontynuacją i w 2001 dał Wyspiarzom album "137". Także załapał.

Wtedy też (podobnie jak kiedyś lider Pocupine - Steven Wilson) zdecydował się na zmienienie swojej jednoosobowej orkiestry w prawdziwą bandę. Idea stała się ciałami, gdy kolejno dołączyli do niego Jon Sykes (bas), Wayne Higgins (gitara), Matt O'Leary (klawisze) i Keith Harrison (bębny). Z czasem O'Leary opuścił kierowaną przez Soorda grupę, a zastąpił go Steve Kitch. Dodam tu jeszcze, że ten związek przestępczy do dziś wydał w sumie osiem długograjów i że drugim elementem wyraźnie łączącym go formacją Wilsona jest wykonywana przez niego muzyka. Otóż oba zespoły tworzą i świetnie grają nowoczesnego rocka progresywnego (fachowo zwanego: neoprogresywnym). I ostatnia informacja biograficzna, otóż kilka dni temu Złodzieje ofiarowali wielbicielom (i może przyszłym fanom) nowy album - "Someone Here Is Missing".

Słuchanko. 450minutowy i 9-elementowy "Someone Here Is Missing" zaczyna zaskakująco utwór "Nothing At Best". Zaczyna zaskakująco, bo bazą tej, chwilami mocnej, kompozycji jest powtarzający się dźwięk syntezatora, który może się komuś skojarzyć z techno czy housem. Ale po chwili okazuje się, że to coś jakoś naturalnie wtapia się we wcale nie dyskotekową całość. Potem, w dwójce, w "Wake Up The Dead", przez chwilę znów jest podejrzanie rytmicznie, ale gdy odzywają się prawdziwe (żywe) bębny, wszystko wraca do normy. Do normy, bo kolejnych siedem tematów jest, jak się później przekonujemy, świetnych. A na koniec dodam, że to co dzieje się na końcu "Someone Here Is Missing", w finałowym, ośmiominutowym - "So We Row", może doprowadzić do ekstazy każdego prog-fana. Pycho-pychota! Idę sobie szybko zjeść ananasa (zanim mi go ukradną)!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski