18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To przecież ziemia przodków

Redakcja
Prof. Jan Włodek w mieszkaniu w rodzinnej kamienicy w Krakowie Fot. Paweł Stachnik
Prof. Jan Włodek w mieszkaniu w rodzinnej kamienicy w Krakowie Fot. Paweł Stachnik
Ród Włodków herbu Sulima wywodzi się ze wsi Włodki na Podlasiu. Z końcem XVIII w. pierwszy Włodek - Walenty, przyjechał do Krakowa na studia prawnicze i został w Małopolsce. Odtąd rodzina na stałe związała się z tym regionem - Krakowem, Wieliczką, Dąbrowicą.

Prof. Jan Włodek w mieszkaniu w rodzinnej kamienicy w Krakowie Fot. Paweł Stachnik

SYLWETKA. Prof. Jan Marian Włodek na emeryturze zajmuje się genealogią i historią swojej rodziny

Ojciec profesora, Jan Włodek senior, ożenił się z Zofią z Goetzów Okocimskich, córką właściciela słynnego browaru. Dąbrowicki dwór i grunty były siedzibą przodków Jana seniora od 1539 r. Po wybuchu I wojny światowej Włodek senior wstąpił do Legionów Polskich jako ochotnik automobilowy z własnym pojazdem. Służył przy Naczelnym Komitecie Narodowym i na froncie wołyńskim, później działał w przedstawicielstwie dyplomatycznym NKN w Holandii. Po zakończeniu wojny był tam reprezentantem odrodzonej Rzeczypospolitej. Po powrocie do kraju wrócił do pracy naukowej na UJ, gdzie przeszedł kolejne szczeble kariery w dziedzinie rolnictwa. Aresztowany w Sonderaktion Krakau 6 listopada 1939 r. był więziony w obozie w Sachsenhausen. Do domu wrócił w lutym 1940 r. chory na zapalenie płuc. Wycieńczony i osłabiony zmarł kilka dni po powrocie.

Jego syn, Jan Marian Włodek, urodził się w Krakowie 26 stycznia 1924 r. Dzieciństwo upłynęło mu w rodzinnej kamienicy przy ul. Wróblewskiego i dąbrowickim majątku. - Byłem dość chorowity, opuszczałem często szkołę, potem musiałem zdawać dodatkowe egzaminy - wspomina. Szczęśliwe życie przerwał wybuch wojny. Podczas okupacji Jan kształcił się w tolerowanej przez Niemców szkole handlowej, jednocześnie zdał konspiracyjną maturę i pracował jako praktykant w firmie drzewnej Spiss i Wasung. Przedsiębiorstwo mieściło się przy ul. Sławkowskiej w Krakowie, a niewielki tartak prowadziło na Grzegórzkach. - Po pewnym czasie przyszła do nas złożona z mówiących po polsku Ukraińców kontrola z niemieckiego Arbeitsamtu, wybierająca kandydatów na roboty do Niemiec. Padło oczywiście na mnie, jako najmłodszego. Na szczęście matka znalazła dojście do urzędników i wykupiła mnie - opowiada profesor. Schronił się w Dąbrowicy, gdzie przebywał jako "praktykant leśny".

W 1943 r. rozpoczął naukę na tajnym uniwersytecie. Jako doskonale stenografujący, wyspecjalizował się w przepisywaniu wykładów i podręczników, których wtedy brakowało i z których korzystali koledzy. W lutym 1944 r. wstąpił do konspiracji. Namówił go do tego znajomy rodziny, inż. Ostrowski, który udzielał mu korepetycji z geometrii wykreślnej. Zadaniem Jana było odbieranie poczty przywożonej przez kurierów z Warszawy. Razem z kolegą ze szkoły handlowej "Tadkiem" (pseudonim Benedykta Łubieńskiego), w dwóch konspiracyjnych mieszkaniach oczekiwali na wysłanników Warszawy, od których po wymianie haseł odbierali paczki i listy z korespondencją.

- Miałem słabe papiery. Praktykant leśny gdzieś w powiecie bocheńskim - to nie było dobre. Mój poprzednik w tej służbie został zamordowany przez Niemców w KL Auschwitz - wspomina profesor. 7 sierpnia 1944 r. cudem przetrwał słynną "czarną niedzielę" w Krakowie. Niemcy urządzili wtedy gigantyczną akcję aresztowań na ulicach i w domach, podczas której uwięzili kilka tysięcy mężczyzn. Niemcy sprawdzali papiery zatrzymanych w tej generalnej łapance w płaszowskinm obozie koncentracyjnym zwanym "Liban". Kto nie miał dobrych papierów, mógł bardzo łatwo trafić do Auschwitz. Jan Włodek ukrył się w komórce w ogrodzie ciotki Marii Komornickiej na Dębnikach. Patrol, który przeszukiwał dom i ogród, nie miał psów i na komórkę nie trafił. Po kilku dniach udało mu się wydostać z Krakowa i prze-dostać do Dąbrowicy. Mniej szczęścia miał Tadek, który wyszedł z konspiracyjnego mieszkania na ul. Sobieskiego i z miejsca został aresztowany...
W kamienicy przy ul. Wróblewskiego matka profesora ukrywała żydowską dziewczynkę, udostępniała lokale na spotkania studentów tajnego nauczania na Wydziale Rolniczym UJ i na konspiracyjne koncerty muzyki polskiej. W dworze w Dąbrowicy współpracowała z organizacją ziemian "Uprawa-Tarcza", która niosła pomoc materialną oddziałom Armii Krajowej.

Koniec wojny nie przyniósł rodzinie Włodków spokoju. 20 stycznia do Dąbrowicy weszły oddziały sowieckie, które doszczętnie obrabowały dom i gospodarstwo. Jakiś czas później zjawili się tam funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej z nakazem aresztowania właściciela - prof. Włodka. Gdy wyjaśniono im, że profesor nie żyje od 1940 r., chcieli zaraz zaaresztować wdowę po nim i syna, ale że ich nie zastali, aresztowali zarządcę majątku...

Jan Włodek junior po powrocie do Krakowa kontynuował studia na UJ. Po ich ukończeniu chciał się zająć ekonomią rolnictwa, ale zgodnie z duchem nowych czasów ekonomia (nawet rolnicza) znalazła się całkowicie we władaniu ideologii. Zwrócił się wobec tego ku statystyce, którą interesował się od dawna. Zaczął się specjalizować w statystyce biologicznej i biometrii. Wykładał na Wydziale Rolniczym Uniwersytetu Jagiellońskiego, potem w Wyższej Szkole Rolniczej, Akademii Ekonomicznej. Z pracy w UJ usunięto go jednak w 1949 r. za działalność w organizacji studenckiej Caritas Academica, pomagającej ubogim żakom. Po bezskutecznym poszukiwaniu pracy ("wilczy bilet") udało mu się zdobyć godziny zlecone w placówce miejskiego wydziału zdrowia w charakterze referendarza statystycznego. - Nie mając obowiązków na uczelni, zająłem się pisaniem doktoratu. Zrobiłem doktorat ze statystyki, z nowoczesnej wówczas tzw. algebry krakowianowej. Po obronie doktoratu pozwolono mi zatrudnić się w istniejącej jeszcze wtedy Polskiej Akademii Umiejętności (która nie była instytucją państwową), w stworzonym tam zakładzie biologiczno-rolniczym. Rok później PAU została przejęta przez Polską Akademię Nauk, a ja wraz z nią. Po zmianach 1956 r. proponowano mi powrót na uniwersytet, lecz odmówiłem. Myślę, że to była dobra decyzja, na uczelniach nacisk polityczny był znacznie większy niż w PAN-ie - mówi profesor.

Mimo większej swobody panującej w PAN w oczekiwaniu na kolejne mianowania i stopnie naukowe bił wszelkie rekordy: siedem lat czekał na docenturę, a kolejne siedem na tytuł profesora nadzwyczajnego. Dopiero, gdy dyrektorem Instytutu Biologii Wód PAN został prof. W. Grodziński, jedna rozmowa wystarczyła, by za pół roku pojawiła się nominacja Włodka na profesora zwyczajnego. Naukowo prof. Włodek zajmował się hodowlą ryb, którą prowadził w zakładach doświadczalnych Instytutu na Śląsku Cieszyńskim. Wprowadził nową rasę karpia - karpie niebieskie. W latach 70. i 80. badał rybią faunę w rzekach południowej Polski. Na emeryturę przeszedł w 1995 r., w wieku 71 lat.

Czas emerytury poświęcił na zajęcie się historią i genealogią swojej rodziny. Napisał wydaną niedawno przez krakowskie Małe Wydawnictwo książkę poświęconą ojcu zatytułowaną "Jan Włodek. Legionista, dyplomata, uczony". Teraz pracuje nad książką opisującą całość dziejów rodu. Inne jego hobby to wycieczki górskie. Wraz z grupą znajomych wędrował po Karpatach. Schodził je od przełęczy Użockiej po Góry Izerskie.
- Jeśli nie przeszedłem na wakacjach pieszo stu kilometrów, uważałem, że wakacje nie były udane - uśmiecha się. Wiele też fotografował, podtrzymując tradycje swojego ojca, świetnego fotografa-amatora, pioniera fotografii kolorowej. W tym roku uczestniczył w otwarciu wystawy legionowych zdjęć swojego ojca prezentowanej w krakowskim Muzeum Historii Fotografii.

Wraz z siostrą Zofią (profesorem filozofii) starał się o odzyskanie rodzinnego majątku w Dąbrowicy. Dwór, grunty i gospodarstwo przejęło po wojnie państwo, urządzając tam szkołę rolniczą. Dopiero po wielu latach szkoła otrzymała imię Jana Włodka seniora. Zofia i Jan Marian Włodkowie odsłonili wtedy w Dąbrowicy tablicę i pomnik swojego ojca. Później za własne pieniądze odkupili część dawnych gruntów majątku wystawionych na sprzedaż przez Agencję Nieruchomości Rolnych. - Sprawa zwrotu jakoś się przeciągała. Mieliśmy do wyboru: albo odkupić tereny, albo je stracić. A to przecież ziemia przodków... - mówi profesor.

PAWEŁ STACHNIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski