MKTG SR - pasek na kartach artykułów

To sobie poświętujemy

Redakcja
Ciężka była walka, ale sprawiedliwość w końcu zwyciężyła. Odebraliśmy, co nam komunistyczna przemoc wzięła. Z powrotem mamy Trzech Króli. Nareszcie będziemy mogli to wielkie święto obchodzić w skupieniu, bez konieczności zrywania się skoro świt do pracy. Przybędzie nam bogactwa duchowego. Ubędzie pieniędzy, ale temu akurat można prosto zaradzić. Wystarczy wynająć autokary, kupić flagi, przyjechać do Warszawy i zapalić kilka opon przed urzędem premiera.

Tadeusz Jacewicz: Z BLISKA

Szef rządu wydaje się zresztą przekonany. Następnego dnia po uchwaleniu przez Sejm święta Trzech Króli zapowiedział, że nie zrobi reform, po których ludzie nie będą mieli co do garnka włożyć. Mądre założenie. Tyle tylko, że im więcej będzie dni wolnych od pracy, tym bardziej postnie będzie w tym garnku. Jak się odpoczywa, to się nie produkuje. Jak się nie produkuje, to produkt narodowy brutto nie rośnie. Prywatnie i państwowo mamy w kieszeniach mniej. Proste, chociaż nie dla wszystkich zrozumiałe.

Każdy dodatkowy dzień wolny od pracy to, lekko licząc, pięć miliardów złotych we wspólnej kasie mniej. Przy najnowszej hojnej decyzji władz (pachnie mi ona kiełbasą wyborczą) dodatkowe święto obrośnie wianuszkiem wielu dni wolnych lub przepracowanych na pół gwizdka. Słono za to zapłacimy.

Wystarczy przyjrzeć się kalendarzowi. W tym roku nie jest zbyt uprzejmy, ale też da się sporo utargować. Zaczynamy święta w Wigilię, czyli w piątek. Nie wyobrażam sobie takiego grubianina - szefa, który każe w taki dzień pracować. Nawet jeśli, to i tak czas zleci na życzeniach, dzwonieniach, wyskakiwaniu na ostatnie zakupy. Pierwszy dzień świąt jest w sobotę, zgodnie z prawem trzeba je oddać. Najlogiczniej w poniedziałek, 27 grudnia. Zostają potem trzy dni robocze, no i sylwester, dzień specjalny.

Nowy Rok, trzy dni robocze i Trzech Króli, nareszcie wolne. Siódmego jest piątek, jakoś przeżyjemy, potem we-ekend. Trochę zmęczeni przydługimi wakacjami, runiemy do roboty dziesiątego stycznia. Nawet jeśli trzeba będzie wziąć zwolnienie lekarskie na dni między świętami (a to czas trudny dla zdrowia), w sumie będzie ponad dwa tygodnie okolicznościowego urlopu. Przy lepszym układzie kalendarza dojdziemy do trzech tygodni.

Imponuje nasza eksterytorialność myślowa. Był czy raczej jest, kryzys ekonomiczny. Chwieją się państwa, trzeszczą potężne do niedawna gospodarki. Wszyscy już wiedzą, że trzeba przedłużać wiek emerytalny, obcinać zasiłki i pomoc socjalną, rezygnować z podwyżek. Związki zawodowe w Niemczech, Szwecji, Danii, USA wspólnie z rządami i przedsiębiorcami pracują nad operacjami ratunkowymi. Nie ma cudownych rozwiązań: trzeba pracować więcej, zarabiać tyle samo lub mniej.

My się tym nie przejmujemy. Utkwiło nam w pamięci, że jesteśmy "zieloną wyspą" (już zresztą nie, inni są bardziej zieloni). Kłopoty nas nie dotyczą.

Lubimy poprotestować, oflagować fabrykę czy tramwaje, zawyć syrenami, zapalić opony. Mamy głęboko ugruntowaną wiedzę ekonomiczną. Pieniądze ma rząd i jak się go przyciśnie, to zawsze coś kapnie. Łączności między tym, ile i jak pracujemy oraz dobrobytem nie dostrzegamy. Pracę trzeba odwalić, jak najmniej włożyć w nią wysiłku, jak najwięcej dostać w kasie. Mamy niby gospodarkę rynkową, ale PRL trzyma się mocno. Nie tylko u starych. Młodzi też potrafią myśleć socjalistycznie.

Stąd powszechne poparcie dla mnożenia wolnych dni, umiłowanie wszelkich zwolnień, wcześniejszej emerytury i - ogólnie - zasady nieprzemęczania się. Na swoim pracujemy jak mróweczki, nie liczymy godzin ani nie kombinujemy z kalendarzem. U kogoś - to zupełnie inna historia. Często, na papierze, chorujemy, zwalniamy się w różnych ważnych sprawach, chętnie przychodzimy później, wychodzimy wcześniej. Nie mamy ani amerykańskiej energii, ani niemieckiej dokładności. Ich standardu życia też nie.

Bez sensu jest decyzja w sprawie Trzech Króli. Nie przepuszczono jej przez filtr zdrowego rozsądku. Święto 6 stycznia to nie tylko kolejny wolny od pracy dzień. To przedłużenie bardzo długiego okresu świątecznego wypoczynku o tydzień lub dłużej. Dotychczas do pracy wracaliśmy 2-3 stycznia, teraz, jak w przyszłym roku, wrócimy dziesiątego stycznia.

Mamy przerażającą dziurę w budżecie, rosnące zadłużenie, wielkie obszary biedy. Są wszelkie szanse, żeby szybko iść do przodu, takich szans nie było od stuleci. Wolimy jednak odpoczywać, narzekać i liczyć na cud. Budowanie dobrobytu postrzegamy jako cwaniactwo. Wyciskamy "brukselkę", wyduszamy pieniądze z rządu i ustępstwa ze strony inwestorów zagranicznych. Wszystko oczywiście w czasie wolnym od długiego wypoczywania.

Martwi mnie to święto. Za dużo zań zapłacimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski