Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Toksyczne związki

Redakcja
Pod koniec października dowiedzieliśmy się, że Jan Bury - poseł PSL z województwa podkarpackiego i wiceminister Skarbu Państwa w rządzie Donalda Tuska - przez długie lata prowadził podwójny żywot: posła i biznesmena. Co w tym złego, można zapytać, jeśli osobie tej prokurator nie postawił żadnych zarzutów, a sąd za żadne przestępstwa nie skazał? Czy przedsiębiorcy mają być "wykluczeni" z czynnej polityki przez pozbawienie biernego prawa wyborczego? Czy społeczeństwo nie powinno korzystać z nadzwyczajnej energii i przedsiębiorczości takich osób? Czy demokratyczny świat nie zna przypadków takich jak choćby Michael Bloomberg - wybitny przedsiębiorca, który wszedł do polityki i został burmistrzem Nowego Yorku - w stosunku do których nie ma cienia wątpliwości ani co do motywacji, ani kompetencji?

Kwestia relacji biznesu i polityki jest w wielu demokratycznych państwach świata uznawana za kontrowersyjną i zapalną; wystarczy przecież wskazać na obecnego premiera Włoch Sylwio Berlusconiego, którego wielu obywateli Włoch podejrzewa, że zajął się polityką, aby bronić swojego medialnego imperium. W Polsce kwestia ta powraca w czasie kampanii wyborczych, gdyż nie została dotąd ani porządnie uregulowana, ani chyba nawet dobrze zrozumiana.
Brzemię złych skojarzeń
Polskie rozumienie relacji biznesu i polityki pozostaje pod silnym wpływem doświadczeń gospodarczej transformacji, której pierwsze lata ochrzczone zostały mianem okresu "kapitalizmu politycznego". Chociaż termin ten w świecie akademickim brzmi neutralnie i oznacza, że przekształcenie upaństwowionej gospodarki w prywatną gospodarkę rynkową (w skrócie kapitalizm) nie jest możliwe bez politycznych decyzji co do tempa i kształtu przemian, w tym prywatyzacji, to większości Polaków termin ten kojarzy się ze sprytnym wykorzystaniem stanowisk politycznych do "uwłaszczenia" siebie, swojej rodziny lub swoich partyjnych kumpli. Niestety, częstość, z jaką mogliśmy obserwować przypadki, w których kariera polityczna była "grą o własność", "skokiem na kasę" poszczególnych osób czy całych sieci, sprawia, że w szerokim odczuciu niepopularna staje się każda prywatyzacja, gdyż ludzie obawiają się, że jest ona chytrym planem, okazją do zawłaszczenia państwowego mienia. Wobec takich skojarzeń nie przekonują ludzi argumenty, że własność państwowa to często własność niczyja, własność zaniedbywana lub niewłaściwie wykorzystywana, a co więcej kusząca do nielegalnego uzyskiwania prywatnych korzyści.
Odczucia ludzi zmieniają się i będą zmieniać, jeśli relacja biznesu i polityki zostanie właściwie ukształtowana. Szerokim rzeszom obywateli należy cierpliwie przypominać, że w demokracji rynkowej, którą jest Polska, demokratyczne rządy sprzyjają dobrobytowi, jeśli nie utrudniają prowadzenia działalności gospodarczej, jeśli rozumieją, że to nie biurokracja tworzy bogactwo, lecz przedsiębiorcy i pracujący ludzie, jeśli wymagają, aby administracja państwa była przyjazna dla prowadzących działalność gospodarczą i rozumiała, że jej władza jest władzą służebną, misją ułatwiania życia ludziom, a nie władzą nękania. Nie powinno więc być tak, jak się wciąż zdarza, że przedsiębiorcy ciągani są do urzędów z powodu drobnego błędu w naliczaniu wysokości podatku i traktowani jak pospolici przestępcy.
W gospodarce rynkowej rząd nie może nakazać inwestycji i rozwoju. Rząd tworzy raczej "klimat dla inwestowania", i ukierunkowuje decyzje poprzez przykładowo ogłoszenie, gdzie i kiedy zostaną wybudowane drogi i doprowadzone sieci wodno-energetyczne. Partia, która jak w czasie ubiegłorocznej kampanii parlamentarnej PiS, z jednej strony podsyca nastroje antybiznesowe, a z drugiej wie, że stan gospodarki zależy od biznesowego optymizmu, od nastawień i klimatu, tworzy niezgodność pomiędzy aprobowanym celem a jedyną dostępną metodą jego osiągania.
Co pilnie trzeba zrozumieć
Jeśli zrozumiemy, że skuteczna polityka gospodarcza musi być przyjazna dla biznesu i stanie się to kanonem myślenia i działania partii politycznych, to zniknie znaczna część powodów, dla których gros przedsiębiorców od czasu do czasu flirtuje z myślą, że biznes powinien wziąć sprawy gospodarcze we własne ręce. Oczywiście, większość przedsiębiorców po chwili namysłu myśl o bezpośrednim zaangażowaniu w politykę odrzuci, gdyż jest świadoma kilku prawd fundamentalnych. Wie, że prowadząc firmę tworzy realne bogactwo, które przynosząc prywatne korzyści tworzy korzyści dla innych. Wie, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny i zajmowanie się polityką odbije się na jakości prowadzenia firmy. Wie, że działalność polityczna, to cierpliwe przekonywanie ludzi do własnych pomysłów i szukanie poparcia większości - w życiu publicznym, nie tak, jak we własnej firmie, siła przywódcza napotyka naturalny opór procedur i politycznych oponentów, i sprawia, że przyzwyczajony do dyrygowania boss staje się szybko sfrustrowanym administratorem.
Jak jednak osiągnąć stan, w którym rządy w Polsce nie będą wędrować od wrogo do biznesu nastawionych partii do grup biznesu przebranych za partie? Od osób populistycznie wygrażających biznesmenom "puszczeniem w skarpetkach" do polityków bezpośrednio uwikłanych w biznesowe układy?
Polska, na szczęście, wyszła już z typowej dla państw postkomunistycznych, a w szczególności Rosji, brutalnej fazy wykorzystywania polityki dla celów biznesowych. Wiele kwestii nie zostało jednak w dojrzały sposób rozstrzygniętych. Istnieją wprawdzie wymogi jawności majątkowej i zakaz łączenia stanowisk publicznych z działalnością biznesową, lecz żadne regulacje nie pomogą bez zmiany rozumienia relacji biznesu i polityki w społeczeństwie, wśród liderów partii oraz samych przedsiębiorców.
Wciąż nawet wybitni polscy politycy zdają się nie rozumieć, że prywatna gospodarka rynkowa najlepiej ze znanych systemów gospodarczych pomnaża materialne możliwości społeczeństwa. Wciąż także nie rozumieją, że kampanie polityczne tworzą społeczne oczekiwania, które następnie ograniczają ich wybory. Można jednak przypuszczać, że z każdym rokiem poszerza się w Polsce zgoda co do wartości, jaką jest prywatna gospodarka rynkowa i obecnie jest ona wystarczająco szeroka, aby nie zagroził jej żaden domorosły populista.
Jeśli orientacja "probiznesowa" stanie się w polityce czymś naturalnym, to z tym większą siłą opinia publiczna powinna domagać się eliminowania z życia politycznego partii, które są faktycznie "grupami interesu" istniejącymi przede wszystkim dla korzyści, jakie przynosi zajmowanie stanowisk. Jeśli ponadto liderzy poważnych partii reprezentujących ideowe i programowe orientacje Polaków, w tym uprawniony wybór pomiędzy solidaryzmem a liberalizmem, zrozumieją, że nie jest potrzebny w ich szeregach przedsiębiorca, aby biznesowo uwiarygodnić partię i nadać jej przyjazne dla biznesu oblicze. Jeśli zdołają też dostrzec, że blasku sejmowej mównicy szuka jedynie przedsiębiorca wyleniały, który utracił biznesowy wigor, to zmniejszą się niepokojące opinię publiczną oznaki, że słaby biznes szuka politycznych rent i protez zamiast powiększać społeczne bogactwo.
Aleksander Surdej*
*Autor jest socjologiem i ekonomistą, kierownikiem Katedry Studiów Europejskich Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, redaktorem naczelnym periodyku "Państwo i Rynek"(www.pir.org.pl), uczestnikiem Obserwatorium Polityki Polskiej pod patronatem Centrum Informacji Obywatelskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski