MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trafiła Biedronka na Gollenta

Redakcja
Od czterech lat przedsiębiorca próbuje udowodnić, że jego firma zbankrutowała z powodu "oszukańczych działań portugalskiej sieci".

ZBIGNIEW BARTUŚ

ZBIGNIEW BARTUŚ

Od czterech lat przedsiębiorca próbuje udowodnić, że jego firma zbankrutowała

z powodu "oszukańczych działań portugalskiej sieci".

   Gdyby pracownik portugalskiej sieci przewidział, jaką lawinę wywoła, tysiąc razy zastanowiłby się nad wysyłaniem feralnych faktur do Edwarda Gollenta. Jednak zapewne myślał, że wszystko będzie jak zawsze. Bez większych kłopotów, bez rozgłosu. Przedsiębiorca trochę się poburzy, a potem - łyknie gorzką pigułkę, zapłaci. Na zachętę trochę mu się popuści. Albo i nie. Wtedy zdechnie. Po cichu. Nie on pierwszy.
   Pracownik nie wziął jednak pod uwagę, że raz na jakiś czas trafiają się przypadki trudne. Zaweźmie się taki, nie podda, pójdzie do gazet, do radia, do telewizji. Będzie krzyczał. Poruszy służby podatkowe, inspekcje i kontrole. Poruszy sądy i prokuratury. Poruszy niebo i ziemię. I będzie kłopot.
   Portugalczycy pozbyli się słabo przewidującego pracownika. Pozbyli się jego niefrasobliwych szefów. Pozbyli się nawet pechowej hipersieci (sprzedali ją Holendrom)! Ale kłopot pozostał. I to jaki!
   Można już mówić o regularnej wojnie. Jak nie w prokuraturze, to w sądzie. Jak nie w sądzie, to w mediach. Jak nie na temat piekielnych faktur, to w kwestii wyzysku pracowników. Prokuratura rejonowa umarza postępowanie w sprawie faktur, prokuratura okręgowa nakazuje wszcząć postępowanie w sprawie wyzysku. Gazety informują o tym na pierwszych stronach. Trąbi o tym radio i telewizja. Ludzie zewsząd dowiadują się, że z tą Biedronką, największą w Polsce siecią sklepów spożywczych, reklamujących się mocno w telewizji, coś jest nie tak.
   Dla sieci handlowej, zwłaszcza takiej, która pragnie uchodzić za przyjaciółkę przeciętnej polskiej rodziny, stanowi to poważne - jeśli nie śmiertelne - zagrożenie.

Kto za tym stoi

   Burzliwe internetowe listy dyskusyjne związane ze "sprawą Biedronki" pełne są zarzutów i inwektyw pod adresem firmy Jeronimo Martins Dystrybucja, portugalskiej właścicielki popularnej sieci. Z zamieszczanych tam relacji (głównie byłych) pracowników Biedronek wyłania się obraz firmy, która wyzyskuje ludzi, nie płacąc za nadgodziny, zmuszając kobiety do dźwigania tonowych ciężarów, a kierowników - do fałszowania ewidencji czasu pracy.
   Nie pomagają oświadczenia zarządu JMD, że uogólnienia dotyczące rzekomego "globalnego wyzysku" to oszczerstwo. Owszem, zdarzały się nieprawidłowości, ale były to incydenty - nie do uniknięcia w tak olbrzymiej sieci (700 sklepów) i przy tak dużej liczbie pracowników (kilkanaście tysięcy) - tłumaczą szefowie Jeronimo Martins. Członkowie kierownictwa firmy sugerują nieoficjalnie, że ktoś uknuł spisek: chodzi o to, by zepsuć dobre imię czołowej firmy handlowej. A dobre imię to dla JMD, który w ciągu dziewięciu lat ekspansji stał się w segmencie supermarketów i dyskontów spożywczych absolutnym numerem jeden w Polsce, rzecz podstawowa.
   Co pewien czas na wspomnianych listach dyskusyjnych pojawiają się opinie, że za psuciem dobrego imienia portugalskiej sieci, całym szumem medialnym wokół niej, także publikowanymi w Internecie relacjami pracowników, musi się ktoś kryć. Może nawet konkurencja?
   - Przeciwnikowi zawsze próbuje się dorabiać gębę: że niewiarygodny, że służy nie wiadomo komu, że manipuluje, wyolbrzymia, niesprawiedliwie uogólnia. Mnie również próbuje się gębę dorobić. Ja mówię na to: niech przemawiają fakty, dokumenty i zeznania świadków - wcale nie anonimowych, lecz takich, którzy odważyli się zeznawać otwarcie, z imienia i nazwiska - komentuje Edward Gollent, którego rodzinna firma Bog-Art była parę lat temu największym lokalnym dostawcą artykułów chemicznych dla JMD w Olsztyńskiem.
   Od czterech lat Gollent próbuje udowodnić, że Bog-Art zbankrutował z powodu "oszukańczych działań portugalskiej sieci". Rozejrzał się po Polsce - i znalazł grupę przedsiębiorców, którzy przeżyli to samo. Doszli do wniosku, że skoro identyczne przypadki wydarzyły się w różnych miastach - w Łodzi, Olsztynie, Krakowie - to można mówić o mechanizmie działania sieci. A skoro to był mechanizm - to ktoś musiał go uruchomić. Nie było to możliwe bez wiedzy kierownictwa JMD - uznali. I założyli "Stowarzyszenie Poszkodowanych przez JMD - Właściciela Sieci Sklepów Biedronka".
   - Do stowarzyszenia należy już 170 osób z całej Polski - mówi Edward Gollent. Współpracuje z nim 12 kancelarii adwokackich (w tym jedna z Krakowa). Udzielają bezpłatnych porad ofiarom portugalskiej sieci, prowadzą ich sprawy sądowe bez opłat wstępnych (biorą tylko 10 proc. od wygranych kwot). Pierwsze skrzypce wśród prawników gra mecenas Lech Obara. Za sprawą nagłaśnianych przez media potyczek sądowych jego nazwisko stało się znane - nie tylko w Polsce, ale również w Portugalii, gdzie prasa z uwagą śledzi doniesienia o problemach Jeronimo w dalekiej Polsce.
   Właśnie ta grupa - poszkodowanych przedsiębiorców, byłych pracowników oraz prawników - "stoi" za akcją skierowaną przeciwko JMD w Polsce. O co jej chodzi?

Urodziny (i śmierć) Jumbo

   - Myślałem, że zrobię z JMD interes życia. Okazało się, że wciągnęli mnie w interes śmierci - mówił cztery lata temu "Dziennikowi" Roman Kaukiel, szef firmy spożywczej Ermit, niegdyś największy prywatny dostawca Jeronimo z Łodzi.
   Uzależnienie od obcych sieci, jak powiadają polscy dostawcy i producenci, jest stopniowe. Zaczyna się od niezłej - rocznej - umowy, która pozwala spać w miarę spokojnie. W tym czasie sieć powoli pustoszy otoczenie, hurtownie plajtują, nie ma komu sprzedać towaru. Zostaje sieć. I kupuje na swoich warunkach.
   Warunki te są z roku na rok coraz twardsze. Każda następna umowa musi być dla sieci korzystniejsza od poprzedniej. Ale umowy to nie wszystko: - Gdybym zbankrutował z powodu tego, że nie umiałem zrealizować trudnych umów, które sam podpisałem, to bym podkulił ogon i siedział cicho. Ale ja te umowy chciałem i mogłem zrealizować! Tylko sieć chciała więcej - wspomina Gollent.
   - Któregoś dnia moja księgowa zreflektowała się, że nie otrzymaliśmy pełnej zapłaty za dostarczony do Jeronimo towar - opowiada Kaukiel. - Zamiast zapłaty przesłano nam fakturę za bliżej niesprecyzowane "koszty promocyjne". Byłem w szoku. Ja płacę te wszystkie półkowe, gazetkowe, jubileuszowe itp., a tu jeszcze przysyłają mi fakturę nieobjętą żadną umową!
   Pomyślał, że to pomyłka, jednak próby interwencji w centrali JMD zdały się na nic. - W krótkim czasie namnożyło się "faktur promocyjnych" za milion złotych - wspomina Kaukiel, który był już wtedy uzależniony od JMD. - Zatrudniałem w szczytowym okresie 350 osób. A tu nagle takie coś...
   Identyczną historię - o "fakturach z sufitu" - opowiedział "Dziennikowi" szef wielkiej krakowskiej firmy spożywczej. To samo mówił Gollent, który sprzedawał wtedy do JMD 70 procent produkcji. Zaniedbał drobnych odbiorców. - Życiowy błąd - mówi. Raz wysłał do sklepu JMD towar za 700 tys. zł, a dostał - jak mówi - tylko 100 tys. zł zapłaty. Plus dziwne faktury na 600 tysięcy. Opisane np. jako... "urodziny Jumbo" (Jumbo to były należące do JMD hipermarkety; dwa lata temu Portugalczycy sprzedali je holenderskiemu Aholdowi, który zmienił nazwę).
   Przedsiębiorcy odsyłali dziwne faktury, ale księgowy JMD kompensował zapisane na nich kwoty w wartości dostarczonego towaru. Tłumaczenie, że bez zgody drugiej strony jest to nielegalne, nie pomogło. Nie było zresztą z kim gadać. - Nagle wszyscy decydenci stali się nieuchwytni - opowiada Gollent.
   Bog-Art znalazł się nad przepaścią. Wstrzymanie dostaw oznaczało złamanie umowy - i kary. Z drugiej strony - JMD "wisiał" już wtedy Gollentom 600 tys. zł za towar. Firma tego nie wytrzymała. Pracownicy (inwalidzi) poszli na bruk.
   Kaukiel zwraca uwagę, że przedsiębiorcy, który znalazł się w takiej sytuacji, bardzo trudno zgromadzić środki na pozwanie nieuczciwej sieci do sądu. - Trzeba znaleźć ok. 100 tys. zł, aby założyć sprawę - mówi. - Skąd niby ogołocony z towaru i gotówki człowiek ma znaleźć tyle kasy?
   Gollent doszedł do wniosku, że sam zginie. Zaczął szukać "towarzyszy broni". I znalazł. Przysiągł sobie, że nie popuści i wyrwie od JMD wszystko, co mu bezprawnie zabrano. - Choćbym miał ich ścigać na Księżycu - zagroził. No, i ściga.

Sądem i prądem

(medialnym)

   Mimo że Portugalczycy zatrudnili czołową kancelarię adwokacką, dzięki "grupie wsparcia" i pomocy prawników gotowych pracować dla idei, poszkodowanym udało się wygrać z JMD kilka procesów cywilnych - o zapłatę należności za dostarczony towar. Udowodnili, że feralne faktury zostały rzeczywiście wzięte z sufitu.
   Gollentowi udało się odzyskać ponad połowę należności - 540 tys. zł (z odsetkami - 740 tys. zł). Procesuje się jeszcze o 510 tys. zł (z odsetkami - milion). Zatrudnił też biegłych, którzy wyliczyli, że gdyby Bog-Art nie został zniszczony, zarobiłby ok. 15 mln zł. I właśnie o takie odszkodowanie Gollent zamierza pozwać JMD. Jako bezrobotny - bo jego kwitnąca niegdyś firma zniknie niebawem z sądowych rejestrów.
   Poszkodowani zaczęli się też zastanawiać, czy ich przypadki to incydenty wynikające z nadgorliwości pojedynczych pracowników sieci, czy też może naciąganie na "koszty promocji" to zasada, dzięki której sieci mają się świetnie. Ilu dostawców zaakceptowało tę zasadę, ilu przez to zbankrutowało, ilu zarzyna swoich pracowników - by przeżyć?
   Wiadomo, że podobne praktyki stosowano nie tylko w JMD, ale i w innych sieciach (pisaliśmy o tym wielokrotnie). Ale właśnie przy okazji spraw cywilnych dotyczących tej firmy poszkodowanym udało się zgromadzić dowody świadczące, ich zdaniem, o istnieniu oszukańczego mechanizmu - o którym musiało wiedzieć kierownictwo JMD. Dlatego złożyli doniesienie do prokuratury. Ta nie doszukała się przestępstwa w działaniach pracowników JMD - choć przyznała, że były one (z punktu widzenia kupieckiej rzetelności) nieuczciwe.
   Gollent zapowiada skargę na umorzenie - i walkę do skutku.

Wyzysk XXI wieku?

   Kiedy - po tekstach "Dziennika", a następnie wywołanej publikacjami telewizyjnej "Sprawie dla reportera" - o problemach dostawców JMD zrobiło się głośno, do Stowarzyszenia Poszkodowanych przez JMD zaczęli się zgłaszać również pracownicy Biedronek. Twierdzili, że są (byli) wykorzystywani, że musieli pracować po kilkanaście godzin dziennie, że nie płacono im za nadgodziny, że ewidencja czasu pracy była fałszowana, że nie mieli specjalnych wózków do rozwożenia towarów - więc ciągnęli tonowe ładunki...
   Ich sprawami zajął się m.in. mecenas Obara. I we wrześniu zeszłego roku wygrał pierwszy proces: sąd kazał JMD wypłacić byłej pracownicy Bożenie Łopackiej 35 tys. zł za 2600 przepracowanych nadgodzin. Kolejne sprawy są w toku. Stowarzyszenie informuje, że po tej porażce JMD wystąpiło do części pracowników z propozycją cichego załatwienia sprawy.
   Stowarzyszenie utrzymuje jednak, że łamanie praw pracowniczych miało charakter powszechny (o czym świadczą wyniki kontroli Państwowej Inspekcji Pracy). Do prokuratury trafiło więc kolejne doniesienie. Wprawdzie we wrześniu zeszłego roku prokurator umorzył postępowanie, ale przed Bożym Narodzeniem prokurator Danuta Błaszczyk z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu uchyliła tę decyzję i zleciła wszczęcie postępowania przygotowawczego.
   "Treść złożonego w tej sprawie doniesienia, jak również obszernego zażalenia wskazuje na cały system fizycznej eksploatacji pracowników, jak również uporczywego uchylania się od zapłaty pracownikom wynagrodzenia za pracę w godzinach nadliczbowych oraz nakazywanie kierownikom sklepów fałszowanie ewidencji czasu pracy. (...) stwierdzone przez PIP nieprawidłowości stanowią przesłankę do przyjęcia istnienia uzasadnionego podejrzenia zaistnienia przestępstwa w powyższej sprawie, zaś mnogość stwierdzonych uchybień w sieci handlowej 'Biedronka' może jedynie świadczyć o udziale w tym procederze przez Zarząd JMD" - napisała w uzasadnieniu.
   Po doniesieniach medialnych w tej sprawie zarząd JMD wydał oświadczenie, w którym sprowadził całą sprawę do sporu z Bożeną Łopacką. "Nieprawdą jest, że w naszej firmie istniał jakikolwiek 'system wyzysku', czy przyzwolenie zarządu JMD na łamanie prawa. Oczywiście, przy tak dużej skali działalności, sporadycznie mogły zdarzać się sytuacje postępowania niezgodnego z przyjętymi procedurami, jednak firma zintensyfikowała działania, które mają całkowicie wyeliminować tego typu zdarzenia i z całą konsekwencją reaguje na wszelkie ujawnione nieprawidłowości" - napisał dyrektor generalny Pedro da Silva.
   Inspektorzy PIP, którzy kontrolowali wszystkie sieci handlowe (oprócz Biedronki - francuskie, niemieckie, holenderskie), stwierdzili nieprawidłowości w niemal każdym markecie. W ponad połowie dotyczyły one nieudzielania urlopów oraz uciążliwej dla pracowników organizacji pracy. Notoryczne były przypadki przekroczenia ustawowego limitu czasu pracy (i błędnej jego ewidencji), niepłacenia za godziny nadliczbowe i ekwiwalentu za urlop. Inspektorzy zauważyli, że zatrudnienie w sieciach utrzymywane jest na poziomie niewystarczającym do prawidłowego wykonania zadań. Symboliczne już wręcz stały się pampersy, jakie w niektórych marketach zakładały kasjerki, by godzinami nie opuszczać miejsca pracy...
   Wyszło na jaw, że zagraniczni pracodawcy, traktujący na Zachodzie swoich pracowników poprawnie, zdecydowali się w Polsce na praktyki rodem z Trzeciego Świata. Nawet oni ulegli pokusie skorzystania z polskiego systemu nieegzekwowania prawa, pozwalającego na bezkarny wyzysk.
   Inspektorzy dodają jednak, że sytuacja bardzo się dziś poprawiła. Wyniki kontroli PIP nagłaśniane były w mediach. A handel nie znosi negatywnego rozgłosu. Nikt nie będzie kupował w sieci, która kantuje polskich pracowników i jeszcze okrada dostawców. Również Biedronka, która początkowo mocno odstawała od mizernej średniej, zrobiła olbrzymie postępy. PIP twierdzi, że dzisiaj w Biedronkach jest dobrze. Czteroletnia walka o prawa pracownicze przyniosła efekty.
   Pytanie - czyja to zasługa? - Jeśli na Zachodzie markety grają fair, to nie dlatego, że są takie święte, ale dlatego, że na ręce patrzą im potężne organizacje konsumenckie. Chyba coś takiego wykluwa się powoli z naszego stowarzyszenia - konkluduje Edward Gollent.
   I zapowiada, że to jeszcze nie koniec.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski