Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy siostry T

Redakcja
Rzeczywistość, nawet najbardziej upiorna, może być tematem na film. Pokazuje to Maciej Kowalewski, autor „Trzech sióstr T”, nowego polskiego filmu spod znaku społecznej obserwacji.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Wszystkiego jest tu niewiele. Mamy zaledwie kilkoro grających aktorów – oś fabuły tworzą trzy starsze kobiety (Ewa Szykulska, Bogusława Schubert-Massoc i Małgorzata Rożniatowska) i jeden mężczyzna (Rafał Mohr). Scenografia została sprowadzona do minimum, trochę na podobieństwo minimalizmu Larsa von Triera. Próżno szukać efektów specjalnych, bombastycznej muzyki czy efektownych pejzaży.

Wszystko rozgrywa się między słowami. Maciej Kowalew­ski, reżyser i autor scenariusza, a przy okazji teatralny aktor mający za sobą występy m.in. w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy czy Teatrze Nowym w Warszawie, rozpisał gęsty dramat o ewidentnej scenicznej konotacji. Historia krąży wokół toksycznego związku starszych pań z młodym chłopakiem, który nie może się wy­rwać z zaborczych objęć matki i jej sióstr. Historia znana od zarania dziejów, także dla kina, a więc niezbyt odkrywcza, ale przyciągająca uwagę.

Skoro film pozbawiono efekciarstwa, odpowiedzialność za przykuwanie wzroku spoczywa na aktorach. Ci swoje zadanie wypełnili znakomicie, zwłaszcza Rafał Mohr, w kinie ostatnio niezbyt często oglądany. Długie włosy, wysunięta górna szczęka zdradzająca problemy ze zgryzem, mętny wzrok. Postać, w którą wcielił się aktor, przypomina skrzyżowanie upiora ze strachem na wróble. Budzi przestrach i litość zarazem. Chwyta za serce aż to ostatniej sceny.

Reżyser ucieka od efektowności w sposób bezkompromisowy. „Trzy siostry T” z upodobaniem zagłębiają się w turpistycznych klimatach. Tu wszystko jest brzydkie, zniszczone, wypłowiałe, począwszy od bruzd na twarzach aktorek, a skończywszy na naturalistycznych scenach, które mogą wzbudzić niesmak (zwłaszcza ujęcie obcinania paznokci). Kowalewski podejmuje tę konwencję świadomie, konsekwentnie idzie wybraną drogą. Przekracza granice dobrego smaku. Można mieć wątpliwości, czy w tej antyestetyce nie podąża za daleko. Zanurza się w brzydotę tak głęboko, że widz traci oddech. Zalani falą ponurych obrazów, zatopieni w depresyjnej historii, zaczynamy szukać ucieczki. Brakuje tu jasnych punktów, promyka optymizmu, wiary w człowieka. Koło fabuły zmierza do tragicznego, szekspirowskiego końca. Końca, niestety, dość przewidywalnego.

„Trzy siostry T” z pewnością zapadają w pamięć. Zrealizowane bez potknięć, opowiadają historię, która być może wydarza się za ścianą. Twórcy czytelnie to sugerują, awansując na początku, że scenariusz oparto na faktach. Szkoda, że dramat rozegrano na tak jednoznacznej, depresyjnej nucie. Zanurzony w gęstej od emocji projekcji widz poczuje się tym filmem zmęczony. Dobrze, jeśli uświadomi to sobie po niej. Gorzej, jeśli uzna, że nie wytrzyma do finału.

W kontekście tych filmów zawsze przypominam sobie „Fish Tank”, znakomity film Brytyjki Andrei Arnold. Przypominam sobie jego niejednoznaczność. Opowiada o historii dramatycznej, rozegranej w scenerii angielskiej wielkiej płyty. I robi to w sposób pełen optymizmu, ciepły, z wiarą w człowieka. Dzięki temu film wspaniale się ogląda. I pamięta długo po napisach końcowych.


Fot. Piotr Litwic

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski