MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trzymajmy się Konstytucji!

Redakcja
Niedawno poseł Jarosław Gowin wystąpił z tezą, aby w sytuacji zaostrzającego się napięcia na linii prezydent - koalicja rządowa przyspieszyć wybory parlamentarne, tzn. przeprowadzić je w roku 2010, łącznie z wyborami samorządowymi i w sąsiedztwie wyborów prezydenckich. Przypomnijmy, że kadencja Sejmu i Senatu kończy się jesienią 2011 roku. Ponieważ w drugiej połowie roku 2011 Polska obejmuje przewodnictwo (tzw. prezydencję) Unii Europejskiej, zaczyna upowszechniać się pogląd, że wybory winny odbyć się w kwietniu lub maju 2011, tak aby kampania wyborcza i tworzenie rządu nie utrudniło wywiązania się Polski z europejskich zobowiązań. Ale jeśli ze względu na polską prezydencję wybory trzeba by przyspieszyć, to może przyspieszyć je jeszcze bardziej; o kolejne pół roku.

W świetle utrzymującego się niezwykle wysokiego poziomu wskaźników poparcia dla PO - co zgodnie pokazują wszystkie sondaże - koncepcja ta jest kusząca, nawet gdy do sondażu podchodzi się z należytą rezerwą. Trzeba też przyznać, że zwiększa ona szanse kandydata Platformy na stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej. Z punktu widzenia politycznej gry i walki o władzę są to bardzo poważne argumenty. Ale jednak broniłbym z przekonaniem tezy przeciwnej. Pomysł łączenia wyborów jest zły.
Oto moje argumenty
Po pierwsze, kampania parlamentarna "wypycha", usuwa w cień kampanię samorządową. Nie tylko znikną z niej lokalne tematy i lokalne spory. Przez retorykę kampanii i przez kandydatów startujących w wyborach krajowych zajęta zostanie przestrzeń publiczna, czyli miejsce w mediach oraz miejsce na billboardy i plakaty. Oznacza to głębsze upolitycznienie samorządów, bowiem krajowe i międzynarodowe tematy polityczne zdominują czas kampanii. Oznacza także marginalizację samorządów. Winny one bronić swojej autonomii i swojego znaczenia. Odrębny czas wyborów samorządowych ma w tej sprawie kluczowe znaczenie.
Argument drugi wiąże się ze stabilnością systemu politycznego, który powinien być systematycznie poddawany korekcie wyborczej. Tylko tak jest w stanie w sposób wrażliwy reagować na zmiany społeczne i nowe wyzwania. To nie przypadek, że w USA wybory uzupełniające do Senatu odbywają się co dwa lata (wymianie podlega wówczas 1/3 członków Izby), a w Niemczech wybory do sejmów krajów związkowych (Landtagów) odbywają się w różnych terminach. W demokracjach tylko wybory pokazują, co ludzie naprawdę myślą i jak oceniają bieżącą politykę. Kumulacja wszystkich wyborów w jednym terminie pozbawia cały system możliwości autoregulacji.
Co więcej, niesie groźbę rządów jednej formacji na wszystkich szczeblach. Po wprowadzeniu reformy samorządowej prof. Michał Kulesza powiedział, że już nigdy w Polsce nie będzie rządziła jedna partia. Wspólny termin wielu wyborów zwiększa prawdopodobieństwo, że jednak coś takiego się zdarzy. Może dla sprawności rządzenia to rozwiązanie ma pewne zalety. Ale z punktu widzenia racji społeczeństwa, zróżnicowanego w swych poglądach - taka sytuacja może rodzić poczucie wyobcowania, bycia nie u siebie. Wtedy zawsze można pocieszyć się, że wprawdzie przegraliśmy te wybory, ale w jakimś miejscu i na jakimś szczeblu rządzą "nasi".
Pomijam problemy techniczne łącznej organizacji wielu wyborów, ale trzeba podkreślić fakt i oto kolejny argument na "nie", że wyborcy dostawaliby do wypełnienia aż 6 różnych kart do głosowania (Sejm, Senat, sejmik województwa, rada powiatu lub rada miasta oraz wybierany bezpośrednio wójt, burmistrz lub prezydent). Łącznie znajdowałyby się na niej setki nazwisk i tu dochodzimy do kolejnego argumentu: wybory winny służyć także poprawie jakości partii, gdyż ich dobre funkcjonowanie jest jednym z głównych warunków jakości demokracji. Wybory są dla każdej partii niezwykle istotnym elementem zarządzania kadrami. To podczas wyborów widać, kto i gdzie otrzymuje poparcie, a kto go nie otrzymuje. Czyje nazwisko warto umieścić na kolejnej wyborczej liście, a z kogo należy rezygnować. Łączone wybory hamują ruchy wewnątrz partii, "zamrażając" wewnętrzną rywalizację.
Jakie zatem wnioski? Bardzo banalne, ale to nie odbiera im waloru zasadności. Najlepszym rozwiązaniem jest trzymanie się ustawowych terminów wyborów. Każda zmiana jest złem, dopuszczalnym jedynie w sytuacji nadzwyczajnych kryzysów. Takie sytuacje w ostatnich 20 latach zdarzyły się aż trzykrotnie. Krócej obradował Sejm "kontraktowy". Przyspieszone wybory zarządzono po wotum nieufności dla rządu Hanny Suchockiej oraz po autodestrukcji rządu PiS-LPR-Samoobrona. Krótsze kadencje parlamentu nie są oczywiście tragedią, ale też nie są szczególnym powodem do dumy. To znak, że mechanizmy demokracji dobrze nie funkcjonują. Dlatego trzymajmy się konstytucji i określanych tam terminów - to najlepsza droga!
Janusz Sepioł*
*Janusz Sepioł - senator RP, Platforma Obywatelska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski