Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tu mistrzem był „Dziadek”

Barbara Ciryt
Grupa Plastyczna „Zdrój” liczy obecnie 33 członków: malarzy, rzeźbiarzy, fotografów i twórców rękodzieła
Grupa Plastyczna „Zdrój” liczy obecnie 33 członków: malarzy, rzeźbiarzy, fotografów i twórców rękodzieła Fot. Barbara Ciryt
Krzeszowice. Grupa Plastyczna „Zdrój” jest fenomenem miasta. Powstała 30 lat temu z myślą o malarzach amatorach. Skupia już nie tylko samouków, ale i profesjonalnych artystów. Rozwija się, wykrusza, potem znowu rośnie w siłę. Działa nawet wtedy, gdy brakuje jej mistrza.

Marian Konarski, znany malarz, rzeźbiarz, krzeszowiczanin z wyboru, nigdy nie krytykował obrazów, które przynosili jego podopieczni do oceny.

- Dawał wskazówki i mówił, jak on by to namalował - mówi Tadeusz Gillert, jeden z założycieli Grupy Plastycznej „Zdrój” w Krzeszowicach. Ta organizacja, powstała z myślą o malarzach amatorach, jest fenomenem miasta.

Był grudzień rok 1985. Ówczesny dyrektor Krzeszowickiego Ośrodka Kultury, Maciej Liburski, przyjął do pracy Kazimierza Klicha, malarza z zamiłowania. Rozmawiali o tym, że takich malarzy jest więcej i warto stworzyć dla nich grupę, żeby wymieniali doświadczenia.

Założycieli grupy było pięciu: Kazimierz Klich, Jan Widyna, Julian Wąsik (wszyscy trzej już nie żyją) oraz Tadeusz Gilbert i Maciej Liburski.

- Zacząłem malować pod ich wpływem, bo chodziłem na spotkania, plenery. Namalowałam ze 20 obrazów, ostatni na jubileusz 20-lecia grupy. Potem dałem sobie spokój - mówi Liburski, teraz redaktor lokalnej gazety, autor tekstów i zdjęć.

Dziś jedną z wyjątkowych osób w Grupie Plastycznej „Zdrój” jest 83-letni Tadeusz Gillert. Przy okazji wystawy jubileuszowej „30 lat z pasją”, którą zorganizowano w Galerii Pałacu Vauxhall, pan Tadeusz miał swój benefis. Opowiada o początkach Grupy.

Założyciele postawili sobie jasny cel: skupić artystów-amatorów, którzy mieli potrzebę rysowania, malowania, chęć tworzenia i rozmowy. Nie przeszkadzało im, że w tej dziedzinie nie byli kształceni; radzili sobie. Niektórzy zadbali o to, żeby poznać podstawy malarstwa, rysunku.

Do grupy przybywali nowi ludzie. Maciej Liburski zadbał, żeby mieli opiekuna artystycznego - mistrza. Poprosił znanego malarza Mariana Konarskiego (pseudonim „Marzyn”), który zamieszkał w Krzeszowicach.

- Zgodził się bezpłatnie zostać opiekunem grupy amatorów. Spotkania z nim były przygodą, a on - skarbnicą wiedzy. Opowiadał o sztuce sprzed wojny, o artystach, dziełach. Mówiliśmy na niego „Dziadek”, a on na nas „Moje dzieci”, bo od każdego z nas był o wiele starszy - wspomina Liburski.

Dziś „Zdrój” liczy 33 członków, ale niewielu pamięta spotkania z Konarskim. O tych konsultacjach opowiada Tadeusz Gillert. - Przynosiliśmy obrazy, a on nigdy ich nie krytykował. Wskazywał, co poprawić, mówił, jak on by namalował i zachęcał do pokazywania tego, co ktoś widzi i czuje.

Konarski 12 lat opiekował się grupą. Po jego śmierci opiekunem - na krótko - został jego syn Jacek Konarski, potem przez 9 lat przejął tę rolę Andrzej Kozera. Teraz twórcy nie mają opiekuna artystycznego.

- Mimo to spotykamy się co miesiąc, rozmawiamy - mówi Renata Wróbel, prezes Grupy. Od dawna działa w tym gremium, ale mistrza Konarskiego nie znała. Sama maluje i rzeźbi w ceramice, organizuje spotkania członków, plenery, wystawy.

To gremium kształtowało postawy wielu osób, tu doskonalili swój warsztat twórczy. Tadeusz Gillert ceni sobie to członkostwo. - Jeszcze jako młody chłopak chodziłem na zajęcia z rysunku do Krakowa, potem od Konarskiego uczyłem się jak malować - mówi. Gillert z zawodu jest inżynierem górnikiem po AGH. Pracował w kopalni Trzebionka, zamieszkał w Krzeszowicach. Z pasją maluje obrazy olejne, pejzaże, sceny rodzajowe, ale głównie sceny batalistyczne i konie.

Pan Tadeusz staje przy swoich obrazach na wystawie jubileuszowej. Patrzy na scenę przedstawiającą grupę mężczyzn. Siedzą na saniach ciągniętych przez konie i celują ze strzelby do wilków, które ujadają wokół. Dlaczego ten obraz trafił na wystawę? Pokazuje jego upodobania.

Jednak obrazy to nie wszystko Gillert ma i inne hobby. Kolekcjonuje motyle, znaczki pocztowe. O motylach mógłby opowiadać godzinami.

- W Krakowie i okolicach jest bardzo mało motyli, jeździłem za nimi na wschodnie części Polski. Mam kolekcję 4,5 tysiąca motyli. W latach 60-tych i 70-tych zainteresował mnie tym krzeszowiczanin Józef Chmiel. Gdy zobaczyłam jego zbiory - oniemiałem - opowiada pan Tadeusz.

Mimo swoich 83 lat przypomina sobie łacińskie nazwy motyli i preparatów, w których je usypia. - Mam prawie wszystkie polskie motyle dzienne, a jest ich 250 gatunków. Brakuje mi tylko tych chronionych: niepylaka apollo i niepylaka mnemozyny. Znacznie więcej mam motyli nocnych, bo jest też o wiele więcej ich gatunków - 2,5 tysiąca - opowiada.

Z zaangażowaniem zbierał też znaczki, jednak największą popularność zyskał jako szopkarz krakowski. Od 1963 r. startuje w konkursach szopek. 14 razy zdobył pierwszą nagrodę, drugich miał ponad 20, trzecich kilkanaście. Już pierwsza jego praca znalazła uznanie jurorów.

- Miałem 16 lat i zdobyłem 6. miejsce mimo, że wiatr złamał mi jedną wieżę z tej szopki - wspomina. Nad szopkami pracuje cały rok. Wylicza, że wykonanie dużej zajmuje około 1200 godzin. Najłatwiej to robić, jeśli pracuje się z pasją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski