Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twarze Greya, czyli: czytać hadko

Włodzimierz Jurasz
Tych bohaterów pokochały miliony kobiet na całym świecie
Tych bohaterów pokochały miliony kobiet na całym świecie fot. Archiwum
Literatura/Kino. Zaplanowanie na walentynki premiery filmu według słynnej nieprzyzwoitej powieści może szokować. Ale nie do końca...

Specjalna walentynkowa premiera! Pod takim hasłem dystrybutorzy wprowadzają na ekrany filmową wersję słynnej powieści E. L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”.

Pomysł zaiste dość hardkorowy – walentynki, obchodzone już nawet w szkołach podstawowych, w zasadzie kojarzą się z romantyczną, często skrywaną miłością. A wspomniana książka to zwyczajne soft porno, opowiadające o sadomasochistycznej relacji dwojga ludzi (sado – dojrzały mężczyzna o mocnej pozycji społecznej; maso – młoda pracownica jego firmy). W dodatku różnych płci – to w dzisiejszych czasach zastrzeżenie dość istotne. Czyli powieść, którą Longinus Podbipięta skwitowałby krótkim: – Czytać hadko.

Ale „Pięćdziesiąt twarzy Greya” (i części następne) to zaiste fenomen kulturowy. Ponoć 100 milionów sprzedanych (głównie kobietom) egzemplarzy, przekłady na niemal 40 języków, internetowe fan page, powszechnie funkcjonujące określenie: „Porno dla mam”.

Faktem jest, że podobna histeria na punkcie pornograficznych czy półpornograficznych powieści zdarza się co jakiś czas – z rodzimego rynku wystarczy przypomnieć popularne w latach 80. powieści „Raz w roku w Skiroławkach” Zbigniewa Nienackiego czy „Życie seksualne Papagejów” Andrzeja Rodana. Nigdy jednak tego typu powieści (no, może poza dokonaniami markiza de Sade) nie weszły tak głęboko w obieg kulturowy. Dowodzi tego chociażby poważna praca naukowa „Hardkorowy romans” prof. Evy Illouz, pracującej na wydziale socjologii Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, a opublikowana w Polsce przez Wydawnictwo Naukowe PWN.

Zaskoczenie jest tym większe, że „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to powieść napisana wręcz fatalnie. „Była to jedna z najgorszych pod względem stylistycznym książek jakie trzymałam w rękach, a od śledzenia rozwoju fabuły rozbolały mnie zęby” – pisze sama prof. Illouz. Tym niemniej postanowiła podejść do tej powieści całkiem na poważnie – do czego niewątpliwie uprawnia ją wspomniana popularność „Greya”.

Eva Illouz zaczyna od analizy mechanizmów rynkowych, będących warunkiem koniecznym acz niewystarczającym dla tak ogromnego sukcesu. To m.in. wszechobecność owej książki, jej swoista instytucjonalizacja (gdy obiekt staje się częścią wspólnego punktu odniesienia), wreszcie agresywna reklama (musisz to mieć, bo mają już inni). Ale to tylko warunki, rzekłbym, formalne. Najważniejsze jest współbrzmienie z odczuciami odbiorców – notabene takoż możliwe do osiągnięcia w sposób niemal naukowy. Jak pisze Illouz, pierwsza wersja powieści trafiła do Internetu, gdzie autorka zbierała opinie czytelników, które wpłynęły na ostateczny kształt tekstu.

Ale na czym owo współbrzmienie emocjonalne z oczekiwaniami publiczności w istocie rzeczy polega? Czy tylko na ukrytych pragnieniach czytelniczek, marzących o wejściu w taki sadomasochistyczny układ? To byłoby zbyt proste, by nie rzec prymitywne, nie mówiąc o tym, że chyba nawet dla nich obraźliwe.

Spośród wielu interesujących tez stawianych przez prof. Illouz jedna zwróciła moją szczególną uwagę. Teza wynikająca z ewidentnie widocznego we współczesnym świecie rozchwiania kulturowych (tak, tak) ról kobiety i mężczyzny oraz iście hedonistycznego (czy rekreacyjnego) postrzegania ludzkiej seksualności, radykalnie rozdzielającego sferę emocjonalną od biologicznej.

„Książka współgra ze społeczeństwem, formułując myśl, którą wiele osób chciałoby wypowiedzieć, ale nie może tego zrobić z braku odwagi (na przykład, że kobiety wciąż marzą o potężnych i dominujących mężczyznach)” – pisze autorka. Zdaniem prof. Illouz powieść trafia też w inne, takoż skrywane (może wręcz wstydliwe) kobiece odczucia: marzenia o romantycznej i trwałej miłości (powieść, co ważne, kończy się małżeństwem bohaterów). Prof. Illouz formułuje to tak: [Grey] „powoli przekształca się z sadysty w romantycznego kochanka, spełniając głęboko zakorzenioną kobiecą fantazję o potężnym mężczyźnie, który ulega uczuciom ukochanej”.

Jeśliby więc uwierzyć tym analizom, „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to koń trojański wprowadzony przez E. L. James w rozerotyzowany świat rekreacyjnego seksu. Ubrany w formę soft porno manifest tradycjonalizmu, konserwatyzmu i romantycznej miłości.

Ale i tak – czytać hadko…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski