MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ultradźwięki w palirni

Redakcja
Tadeusz Rakus z Brennej dostarczył do Stonawy 150 l śliwkowego zacieru i po kilku godzinach odebrał 20 l śliwowicy, wcale krzepkiej, bo 66-procentowej. Destylacja tej ilości surowca kosztowała około 400 złotych.

A, wolno!

   Podczas gdy w Polsce bimbrownictwo jest karalne, tuż za południową granicą można przerobić na wódkę, zgodnie z prawem, jabłka, gruszki lub jagody. Ślązacy i Małopolanie już korzystają z tej możliwości.
   Zapach, który uderza w nos po otwarciu drzwi, świadczy, że przez urządzenia gorzelni płynie akurat jabłecznik. Pierwsze pomieszczenie wygląda trochę jak zakładowa stołówka z dawnych czasów. Jest tutaj stolik, cztery krzesła oraz okienko, przez które podaje się owoce albo zacier, zaś otrzymuje z powrotem gorzałkę. Szyba nie zasłania urządzeń. Można się przyglądać, jak do kadzi wykonanej z błyszczącej blachy kapie przeźroczysty płyn.
   Figlarny Żyd na szyldzie Palírny u zelené lípy, czyli Gorzelni pod Zieloną Lipą w Stonawie, dyskretnie puszcza do klientów perskie oko. Miejsce jest wybitnie handlowe, od przejścia granicznego w Cieszynie jedzie się jak po sznurku, cały czas główną drogą. Niegdyś była tutaj gospoda, teraz data na logo: 1999, zaświadcza o początkach firmy, przemieniającej owoce w wysokoprocentowe trunki.
   Tradycja produkcji wódek gatunkowych w niewielkich gorzelniach sięga w Czechach niepamiętnych czasów. Skarb państwa działał tu pod tym względem rozsądnie również w epoce CSRS, choć takie przetwórnie, podobnie jak cały, najdrobniejszy nawet przemysł, były państwowe. Podczas gdy nasi sadownicy w Łącku od 60 lat kapią sobie każdą kroplę śliwowicy z duszą na ramieniu, bracia Czesi robią to od zawsze zgodnie z prawem, tyle że w ściśle określonych miejscach.
   Już za czasów socjalizmu przepędzanie prywatnego zacieru po południowej stronie Beskidów odbywało się pod hasłem: "Dwie flaszki na sobotę". Każdy właściciel sadu mógł, tak samo jak dziś, zlecić gorzelni przerobienie takiej ilości owoców, która pozwoliłaby mu uzyskać 30 litrów stuprocentowego alkoholu, czyli 60 półlitrówek w roku. A ponieważ prawie nikt nie pija czystego spirytusu, w istocie było to 120 butelek o pojemności 0,5 l.
   Niektórzy z tej możliwości korzystali, inni nie. Przemysłowa wódka była tania, zaś minigorzelnie z przestarzałymi urządzeniami destylowały produkt wyraźnie gorszej jakości niż dostępny w sklepach. Po aksamitnej rewolucji znaczna część sędziwych _palirn _upadła, stonawską natomiast przejęła rodzina Feberów o odwiecznych polskich korzeniach.
   - Bardzo się cieszę, że ten biznes się udał, że przyjeżdżają do nas klienci z Polski. Lubię sobie z nimi pogadać - mówi Bronisław Feber, nestor rodu. - Żal mi tylko, że już siły nie pozwalają popracować w gorzelni. Przydałbym się, bo całe życie byłem elektrykiem.
   Andrzej Feber, jego syn, jest dzisiaj burmistrzem Stonawy oraz parlamentarzystą Republiki Czeskiej, zwanym powszechnie "polskim senatorem". Zgodnie z czeskim prawem, wolno mu prowadzić działalność gospodarczą, ale w sprawach biznesowych może występować wyłącznie przez pełnomocnika. Podobnie w kontaktach z dziennikarzami, zainteresowanymi prywatną przedsiębiorczością polityków.
   Nawiasem mówiąc, Polacy z Zaolzia mają dryg do zarabiania na alkoholu. Spółki, należące do Jindrzicha Sznapki, starosty Czeskiego Cieszyna, zapewniły sobie wyłączność na import do RC najpopularniejszych wódek wytwarzanych nad Wisłą.

Od razu... starka

   Elena i Jan Nesporkovie przyjechali z Dolnego Żukowa już po gotowy trunek. Od razu, choćby oglądając ich naczynia, można zauważyć, że to bywalcy. Małżeństwo dysponuje ogromnymi szklanymi butlami, a raczej dymionami, z przepisową średnicą szyjki nie mniejszą niż 10 cm. Choć oboje są rodowitymi Czechami, dobrze mówią po polsku, dzięki temu, że mają w Ustce i Mszczonowie przyjaciół, z którymi nawzajem spędzają u siebie wakacje.
   - Kiedy widzę, że w Polsce ludzie zakopują owoce ze swoich sadów, bo nie mają co z nimi zrobić, bardzo się dziwię! - mówi pan Jan. - Przecież z takiej przeróbki jak w Stonawie wszyscy mają korzyść. My, bo otrzymujemy tańszy niż w sklepie, wysokiej jakości alkohol, a gorzelnia i budżet państwa zarabiają pieniądze!
   Wojciech Feber, syn Andrzeja, studiuje geodezję, co nie przeszkadza mu być współwłaścicielem palirni.
   - Kiedy jako chłopiec przyszedłem tutaj pierwszy raz, nie sądziłem, że produkcja alkoholu, wydawałoby się bardzo prosta, tak mnie zainteresuje - wspomina. - Teraz spędzam w gorzelni każdą wolną chwilę, wcale nie dlatego, że pilnuję interesów, ale z tego powodu, iż traktuję to zajęcie jako hobby.
   Feberowie zainwestowali pod zieloną lipą, która rzeczywiście rośnie obok budynku, grubo ponad 3 mln koron, czyli z górą 400 tys. złotych. Wszystkie kotły, kadzie, mechanizmy i urządzenia przesyłowe wykonane są z kwasoodpornej stali. Mimo to, zachodzące w nich procesy chemiczne cechuje niezwykła agresywność również wobec tego materiału. Chociaż najwięcej pracy ma _palirna _w szczycie sezonu owocowego, to przez cały rok najwięcej czasu zabiera czyszczenie i konserwacja aparatury.
   Nie tylko podwójna destylacja zapewnia wysoką jakość produktu. Prawdziwi smakosze życzą sobie, by alkohol z ich owoców miał smak trunku, który długo leżakował, na co współcześnie nigdzie nie ma miejsca ani czasu. Z pomocą przychodzi emiter ultradźwięków, który błyskawicznie zamienia świeżutki destylat w starkę.

Pazurki fiskusa

   - Od czasu, kiedy pracuję w gorzelni, właściwie przestałem pić gorzałkę - śmieje się Karel Słowik, emerytowany inżynier, który dziesiątki lat fedrował w pobliskiej kopalni, a teraz dorabia sobie jako gorzelnik. - Człowiek przez cały dzień tyle nawdycha się oparów, że chodzi jakby na rauszu. A wieczorem nie ma kłopotów z zasypianiem...
   W pomieszczeniach pachnie raz śliwkami, innym razem jabłkami, gruszkami, wiśniami lub czereśniami. Ludzie przywożą też morele, agrest, jagody ogrodowe i leśne, winogrona, porzeczki... Napitek da się zrobić prawie ze wszystkiego, warunek jest jeden - owoce muszą być dojrzałe.
   Pod Złotą Lipą preferowani są, również finansowo, klienci przywożący gotowy zacier. Owoce zresztą też najlepiej powinny być wstępnie rozdrobnione. W takiej postaci wędrują do ogromnych kadzi, stojących w piwnicach, gdzie kwaszą się i fermentują przez kilka tygodni, zamieniając w zacier, zwany również fermentem. Ten następnie trafia do kolumny destylacyjnej, poddany jest procesowi gotowania, przepalania i chłodzenia i po zaledwie trzech godzinach przetworzony zostaje w wódkę. Zacier zawiera przeciętnie 9,11 proc. alkoholu, tzw. _lutr, _czyli pochodna pierwszej destylacji - 30 proc., druga rektyfikacja daje 50 i więcej procent napitku. Identyczny, a nawet bardziej doskonały efekt uzyskuje się poprzez destylację wina.
   Proces produkcyjny poddany jest wyjątkowo skrupulatnej kontroli skarbowej. Na samym końcu zautomatyzowanej linii wytwórczej zainstalowano czujniki w postaci systemu mikroskopijnych pazurków, które nieustannie, kropla po kropli, odlewają próbki dla chemików, przekazujących następnie dane fiskusowi. Ten, choć i w Czechach surowy, nie jest wcale pazerny. Pędzenie wódki z prywatnych owoców opłaca się zarówno gorzelni, jak jej klientom, głównie dlatego, iż operacja obciążona jest akcyzą o połowę niższą od tej, która wpływa na cenę produktów wielkiego przemysłu spirytusowego.
   - Kiedy oba nasze kraje zostały przyjęte do UE, kierunek biznesowych zainteresowań stał się oczywisty. Kilka kilometrów na północ leży przecież granica - wyjaśnia Wojciech Feber. - Zamieściliśmy ogłoszenia w polskiej prasie i udało się. Z początku było trochę nieporozumień, bo ktoś przywoził kanister zacieru albo dwa wiadra gruszek, a my tak małych ilości nie przerabiamy. Polacy, poza tym, obawiali się kontroli celnej.

Każdy może

   Niepotrzebnie, bowiem każdy klient otrzymuje razem z wódką zaświadczenie, że opłacił obowiązującą w Republice Czeskiej akcyzę, którym to dokumentem może machnąć przed oczami zarówno celnikom, jak funkcjonariuszom Straży Granicznej obu państw. Preferowane ilości, przyjmowane przez gorzelników do przerobu, wynoszą 100 l zacieru lub 100 kg owoców, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by dogadać się ze znajomym lub sąsiadem i przywieźć po 50. Korzystając z telefonu lub łączności elektronicznej, można też umówić się na dostarczenie mniejszej ilości, która zostanie dodana do surowca grupy klientów. Warto zajrzeć w witrynę internetową firmy, by poczytać ofertę i instrukcje.
   - Wiemy, że Polacy przewożą owoce lub półprodukt do gorzelni w Stonawie, ale nie interweniujemy, trudno bowiem uznać to za nielegalny proceder - komentuje Elżbieta Gowin, rzeczniczka Izby Celnej w Katowicach. - Żadne przepisy nie zabraniają posiadania w samochodzie jabłek czy owocowego musu.
   Pod Zieloną Lipą na każdego klienta czeka obowiązek podpisania oświadczenia, że posiada sad. Czesi są zobowiązani podać numer działki, lecz Polaków traktuje się znacznie bardziej liberalnie. Nikt nie sprawdza, bo i tak nie potrafi, czy jesteśmy "posiadaczami ziemskimi", czy kupiliśmy owoce na targu. Dobrze natomiast wiedzieć, iż czeskie przepisy zakazują dodawania do zacieru cukru! Tamtejsi urzędnicy wiedzieli, co robią, bowiem słodki komponent powoduje, że wódka nabiera smaku pieprzu albo piołunu.
   Tadeusz Rakus z Brennej dostarczył do Stonawy 150 l śliwkowego zacieru i po kilku godzinach odebrał 20 l śliwowicy, wcale krzepkiej, bo 66-procentowej. Destylacja tej ilości surowca kosztowała naszego rodaka około 400 złotych.
   - Przygotowaliśmy zacier, trzymając się ściśle instrukcji i dlatego napitek udał się doskonale - twierdzi pan Tadeusz. - Ja sam nie mogę spróbować, bo mam by-passy, ale krewni i koledzy odwiedzają mnie teraz częściej niż zwykle. Każdy twierdzi, że na drugi dzień głowa go nie boli i że dostaje takiego apetytu, że mógłby zjeść konia z kopytami.
   Warto wiedzieć, żeby się z gorzelnikami nie pokłócić, iż wydajność rozmaitych owoców jest różna. Na 1 litr popularnego jabłecznika o mocy 50 proc. potrzeba 12 kg jabłek, ale już śliwek znacznie mniej.
   UWAGA! Pod Zieloną Lipą nie można kupić wódki! Można ją uzyskać wyłącznie w ten sposób, że przywiezie się własny surowiec do produkcji.
   - Ja wiem, że to nie reklama, ale proszę napisać, że z naszego zatrudnienia w _palirni _najbardziej zadowolone są żony! - domaga się Jan Byrtus, mistrz gorzelniczy. - Prawie wszyscy, oprócz szefa, jesteśmy emerytami, a nasze małżonki twierdzą, że dzięki pracy w gorzelni staliśmy się znowu sprawni niczym dwudziestolatkowie!
ADAM MOLENDA

Jak to się robi i ile kosztuje

Owoce, które mają służyć produkcji alkoholu, muszą być bardzo dojrzałe. W przypadku gruszek nie jest przeszkodą nawet lekkie nadgnicie. Owoce twarde, czyli śliwki, jabłka, gruszki czy morele, lepiej zerwać niż strząsać, bowiem uszkodzone tracą cukier podczas mycia. Z tego samego powodu jagód lub malin wcale nie powinno się myć. Należy usunąć szypułki, bowiem ich pozostawienie będzie skutkowało pojawieniem się w alkoholu przykrej w smaku goryczki. Po uzgodnieniu z gorzelnikami można eksperymentować, mieszając różne rodzaje owoców. Przygotowane wcześniej pojemniki napełniamy jednorazowo, gdyż stopniowe dopełnianie powoduje utratę pożądanych właściwości zacieru. Dozujemy też winne drożdże! Zmielone owoce umieszczamy w naczyniu z korkiem fermentacyjnym, co pozwala ulatniać się gazowi. Pojemniki zapełniamy do 4/5 objętości, żeby podczas fermentacji zawartość nie wyciekała. Po zakończeniu fermentacji naczynia zamyka się szczelnie i wiezie do gorzelni. Jeśli ktoś ma zacięcie chemika, może dodatkowo wysiarkować przestrzeń pomiędzy zacierem a pokrywką, zapalając tam tzw. pasek siarkowy.

Standardowy koszt destylacji fermentu wynosi 220 koron za 1 l stuprocentowego alkoholu, przy czym w cenę wliczona jest już akcyza - 133 korony. Przeliczając to na złotówki i procentowe realia, trzeba założyć, że litr napitku o mocy 50 proc. uszczupli naszą kieszeń o 14 złotych. Dorzućmy do tego swoją pracę, koszt paliwa oraz drożdży i rozstrzygnijmy, czy się opłaca. Jeśli ktoś zamiast zacieru przywiezie owoce, to za zmiksowanie 300 kg, czyli pełnej zawartości 1 kadzi, zapłaci dodatkowo 50 koron. Miłośnicy sędziwych smaków bez wahania wyciągają z portmonetek 5 koron na każdy litr trunku postarzanego na życzenie ultradźwiękami.

od 7 lat
Wideo

Młodzi często pracują latem. Głównie bez umowy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski