MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Urok północy

Redakcja

Katarzyna Gudmundsson pracuje w Islandzkim Muzeum Narodowym. Do jej codziennych zadań należy ochrona zbiorów oraz oprowadzanie wycieczek - w językach: islandzkim, angielskim, polskim oraz rosyjskim. - Teraz rosyjski intensywnie podszkalam, bo trochę się zapomniało po latach nieużywania. Myślę o nauce szwedzkiego, bo duża część naszych gości to Skandynawowie - _zwierza się.
Ukończyła prawo i trzy lata historii na uniwersytecie we Wrocławiu. Islandia pociągała ją od bardzo dawna. - _Moje zainteresowanie tym krajem zaczęło się od sprawozdań w dziennikach telewizyjnych z wybuchu wulkanu w islandzkim archipelagu Vestmannaeyjar w 1973 r. Groźne, nieobliczalne siły natury i największa liczba samochodów na głowę na świecie…
A potem w latach 80. przeczytałam w gazecie artykuł o pracowniku naukowym wrocławskiej Akademii Rolniczej, który przeszedł ten kraj wzdłuż i wszerz. Zainteresowała mnie przede wszystkim tamtejsza przyroda, a zwłaszcza księżycowe, bezleśne krajobrazy, czyli to, co wielu ludziom przeszkadza i wręcz ich od Islandii odpycha. Od tamtego czasu czytałam o Islandii już wszystko, co wpadło mi w ręce - opowiada Katarzyna Gudmundsson.
Jej fascynacje znalazły wyraz w książce, którą wydała w Polsce. Jest to kryminał, którego akcja toczy się w Islandii. Tytuł: "Kopciuszek, który zjadł wilka".
Pani Katarzyna Polskę dla Islandii zdradziła definitywnie w 1991 r., kiedy zdecydowała się wyjechać tam na stałe ze swoją wówczas 6-letnią córeczką Iną.
- Przyjechałam do Islandii w środku upalnego lata i moje pierwsze, niezwykle pozytywne wrażenia z tego kraju rzutują na jego odbiór do dzisiaj - opowiada. - Nie jestem szczególnie wrażliwa na zmiany pogody. Nie narzekam na wiatr i deszcz - a tutaj wieje i pada przez większą część roku. Nie przeszkadza mi to, że w zimie jest jasno właściwie tylko przez kilka godzin i to, że latem mamy białe noce. To ciekawe, bo na miejscowy klimat skarżą się nawet rodowici Islandczycy, którzy często zapadają na depresje - opowiada emigrantka z Polski.
Początki życia w obcym kraju nie były łatwe. Podjęła wyczerpującą, fizyczną pracę w przetwórni ryb. - Trzeba było pracować na akord, nierzadko nawet przez 12 godzin dziennie. Praca polegała na patroszeniu i porcjowaniu ryb i odbywała się na stojąco, w lodowatym pomieszczeniu - opowiada Polka. - Było to jednak zajęcie wyjątkowo dobrze płatne, ponieważ niewielu rodowitych Islandczyków chciało je wykonywać. Tak jest zresztą do tej pory. Polacy byli bardzo chętnie przyjmowani do pracy w przetwórniach, ponieważ cieszyli się doskonałą opinią jako dokładni i uczciwi pracownicy.
Do tej pracy pani Katarzynie wystarczyła całkowicie znajomość angielskiego. Aktualnie pracownik przetwórni ryb może zarobić miesięcznie przeciętnie 300 tys. koron brutto (czyli ok. 12 tys. zł).
W międzyczasie pani Katarzyna wyszła za mąż za Islandczyka. - Gdy się tu tylko przedstawię, wszyscy od razu wiedzą, że jestem cudzoziemką, ponieważ noszę nazwisko męża. W Islandii każdy członek rodziny nosi inne nazwisko, które mówi, czyim jest synem lub córką. Gudmundsson znaczy tyle, co syn Gudmunda. Ja, jako córka Edwarda, powinnam w Islandii nazywać się Katrín Edwardsdóttir.__Wychodziłam za mąż jako obywatelka polska, a ponieważ przed ślubem nie zastrzegłam, że zamierzam zachować swoje nazwisko, to - zgodnie z prawem polskim - rutynowo przyznano mi nazwisko męża. Do dzisiaj zresztą mam polskie obywatelstwo, równocześnie z islandzkim.
Przez pewien czas po ślubie pani Katarzyna była zatrudniona w pomocy społecznej w charakterze pracownika socjalnego, który odwiedza w domu schorowanych seniorów, pomaga im w codziennych zajęciach, robi sprawunki, zabawia rozmową. - Islandczycy nie palą się do tej niełatwej, z uwagi na ciągłą styczność z ludzkim cierpieniem i osamotnieniem, pracy - opowiada pani Katarzyna. - Jednak mi odpowiadała, ponieważ moi podopieczni de facto pomagali mi w nauce języka islandzkiego. Mieli mnóstwo cierpliwości i czasu na długie rozmowy, byli też w stosunku do mnie bardzo życzliwi.
Język islandzki należy do grupy języków skandynawskich, jednak podczas gdy norweski, duński i szwedzki z biegiem lat i stuleci ewoluowały - islandzki pozostał nieomal w niezmienionej formie. Z tego powodu Islandczycy nie mają problemu z czytaniem swojej literatury średniowiecznej; mają za to poważne kłopoty ze zrozumieniem mieszkańców innych krajów skandynawskich, podczas gdy ci porozumiewają się nawzajem bez większych trudności. Pani Katarzyna urodziła w Islandii drugą córeczkę - Kolfinnę. Przez pewien czas przebywała z nią w domu na urlopie wychowawczym. Wykorzystała ten okres, by skończyć - w systemie e-learningowym - 2,5-letnie studium turystyczne. Te kwalifikacje oraz umiejętności językowe pomogły jej zdobyć pracę w Islandzkim Muzeum Narodowym.
Jest zatrudniona na stanowisku przewodnika; jednocześnie do jej obowiązków należy ochrona zbiorów i udzielanie informacji zwiedzającym. Latem pracuje w godz. 9.30-17, a zimą od 10.30 do 17, na trzy czwarte etatu. Zarabia brutto ok. 170 tys. koron, czyli w przeliczeniu ok. 7. tys. zł.
Lekarz zarabia w Islandii przeciętnie 900 tys. koron (ok. 36 tys. zł), pielęgniarka - 450 tys. koron, nauczyciel szkoły średniej - 400 tys., dziennikarz - 350 tys., prawnik - 500 tys., kasjer w supermarkecie 230 tys. (wszystkie kwoty brutto). Od zarobków powyżej 90 tys. koron płaci się 35,7 proc. podatku. Islandia w tym roku została uznana w oficjalnym raporcie ONZ za kraj o najlepszych warunkach życia na świecie. Oprócz wskaźników ekonomicznych, brano pod uwagę też takie aspekty, jak dostęp do edukacji, służby zdrowia, niskie zanieczyszczenie środowiska, długość życia itd. Z perspektywy lat pani Katarzyna nie żałuje decyzji o wyjeździe. Mieszka w 170-tysięcznym Rejkiawiku, w którym tętni bogate życie kulturalne. Często chodzi do kina, teatru, na koncerty. Założyła tu szczęśliwą rodzinę (jej mąż jest dziennikarzem najstarszej w kraju gazety codziennej Morgunbladid, specjalizuje się w tematyce gospodarczej), utrzymuje kontakty z Polakami. Pierogi, chałki oraz soki "Kubuś" i "Bobo-Frut" kupuje w polskim sklepie w Rejkiawiku.
- Ciągle jeszcze działa na mnie urok północy. A co do Islanczyków… W Polsce uważa się, że to chłodni, zamknięci w sobie ludzie. Rzeczywiście, jest w tym sporo prawdy - nie od razu się otwierają i trochę czasu musi upłynąć, by kogoś zaakceptowali i obdarzyli przyjaźnią. Mnie to akurat zupełnie nie przeszkadza, ponieważ ja z natury też nie jestem szczególnie ekstrawertyczna i towarzyska. Gdy jednak już zaskarbi się przyjaźń Islandczyków, potrafią być niezwykle oddani. To w większości serdeczni, prawi ludzie, wśród których dobrze jest żyć - konkluduje Katarzyna Gudmundsson.
ALEKSANDRA NOWAK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski