MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Urzędowi z pomocą

Redakcja
Posiadanie w dobie peerelowskiej samochodu powodowało, że – z jednej strony – jego właściciel stawał się postacią o wyraźnie lepszym, niż inni, statusie społecznym, z drugiej – obiektem zasługującym na szczególne traktowanie przez władze skarbowe.

Władysław A. Serczyk: ZNAD GRANICY

No, bo jeśli nie byłeś marynarzem i nie przywiozłeś sobie jakiegoś packarda czy buicka z zagranicy lub nie dostałeś za górniczy trud talonu na trabanta względnie wartburga, to musiałeś się dorobić swego pojazdu w sposób mało uczciwy. Chyba, że należałeś do ówczesnej elity władzy, chociaż ta swoją zamożnością specjalnie od innych się nie różniła. Potem pojawiły się przedpłaty na "maluchy”, ruszyła produkcja dużych fiatów (wiele z nich kupowano za granicą dla krewnych w kraju) i szosy w Polsce zaczynały wyglądać całkiem, całkiem… Wprawdzie samochodów było znacznie mniej niż na Zachodzie, ale już stawały się widoczne na ulicach i drogach krajowych. Doszło do tego, że za celowe uznano nawet wybudowanie pierwszych w Polsce tras szybkiego ruchu.

Dzisiaj prywatny samochód osobowy jest dobrem równie często spotykanym (a może nawet częściej?) jak niegdyś pralki "Frania” lub adaptery "Bambino” oraz radia "Szarotka”. Wydawać by się mogło, że jego pojawienie się nie powinno już wywoływać żadnych oznak niechęci ze strony otoczenia, bo niektóre starsze typy można na giełdach kupić za kilkaset złotych. Tymczasem, nie wiadomo dlaczego, do boju ruszyły różnego rodzaju komitety osiedlowe wraz z indywidualnie pieklącymi się obywatelami, że samochody jeżdżą za szybko, że automobiliści powodują więcej nieszczęśliwych wypadków niż jeżdżący na hulajnogach, że hałasują i że zatrzymując się na postój zajmują miejsce dzieciom, które mogłyby tam właśnie grać w klasy lub pod krzaczkiem zagrać po cichutku w jakąś rozwijającą umysł grę w karty.

Urzędnicy stosownych władz w piękniejącej z każdym dniem stolicy Podkarpacia znaleźli na to sposób. Na miejskich jezdniach instaluje się "spowalniacze” i maluje znaki, czego nie przewiduje stosowna ustawa zwana kodeksem drogowym, zaś na środku jezdni buduje z czerwonej kostki wysepki zwężające drogę (bez uprzedzenia kierowców odpowiednim znakiem!), a także chodniki z krawężnikami o wysokości trudnej do sforsowania nawet dla opancerzonego "rosomaka” itd., itd.

Mam pomysł. Przekazuję go bezpłatnie władzom miasta. Proponuję zlikwidowanie na parę lat już istniejących instytucji zajmujących się transportem. Natura wyręczy człowieka. Po kilku sezonach na asfaltowych nawierzchniach znajdziemy tyle dziur i pułapek zręcznie ukrytych w potężnych bajorach i pod śniegiem, że każdy, kto zechce spokojnie i bezpiecznie dojechać do celu, będzie musiał zwolnić do nie więcej niż 20 km/h. Podróżni śpieszący się nadmiernie na własnej skórze przekonają się, jaka jest polityka władz miejskich w tej mierze.

Podobno przyszłość ludzkości leży w rowerach. A na piechotę nie będzie zdrowiej?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski