Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Vancouver z drugiej strony obiektywu

JEC
Igrzyska Olimpijskie w kanadyjskim Vancouver są już wspomnieniem. Miliony ludzi oglądały zmagania najwybitniejszych sportowców świata przeżywając ich euforię i dramaty. Dramaty

REPORTAŻ. Igrzyska Olimpijskie oczami naszego wysłannika JERZEGO CEBULI

Śmierć saneczkarza gruzińskiego. Taki był początek. Smutek, czarne opaski na dresach zawodników. Źle się zaczęło. A potem Petra Majdić, bliższa nam przez rywalizację z Justyną Kowalczyk. Podczas rozgrzewki wypadła z trasy na jednym ze zjazdów łamiąc żebra. Mimo to wystartowała zdobywając brązowy medal. Ale kryje się też za tym nieprawdopodobna chęć sukcesu. Kilkanaście minut po tym zdarzeniu jeden z polskich lekarzy, który przyszedł na trybuny by oglądać zmagania biegaczek powiedział, że nie powinna stratować, bo ma groźne obrażenia. Przed startem stwierdzono, że jest tylko potłuczona. Prawda wyszła na jaw później. Okazało się, że Majdić biegła z czterema złamanymi żebrami i przebitą opłucną.

Pachnąca żywicą

Znamy ją z książek. Jedna właśnie taki tyuł nosiła: Kanada pachnąca żywicą. Wiemy, że to wielki i piękny kraj. Tak jest w rzeczywistości. Prowincja British Columbia, gdzie odbywały się igrzyska jest trzy razy większa niż Polska, ale zamieszkuje ją bardzo niewiele ludzi, zaledwie 4,5 mln, z czego połowa w Vancouver i okolicach. Samo miasto jest młode, jego centrum i kolejka naziemna powstały dopiero w ostatnich latach, łącznie z osiedlem, gdzie było miasteczko olimpijskie. Warto podkreślić fakt, że jest pięknie i czysto. Wszędzie przyroda, przyroda i woda, bowiem miasto leży tuż przy Pacyfiku, nad cudowną zatoką. W czasie, kiedy w Whistler ścigali się sportowcy 100 km dalej w Vancouver w najlepsze kwitną wiśnie, krokusy, żonkile, jednym słowem wiosna. Ale nie to, jedno z największych miast jest stolicą prowincji, a bajkowa Victoria, do której można się dostać jedynie promem za 12 dolarów. Kiedy wychodzi się na ląd, człowiek znajduje się w innym świecie. Jest tak jakby czas zatrzymał się na sto lat. Ten sam port, kiedy przybijali tu słynni korsarze, te same uliczki i domy. Obecnie wiele dawnych portowych firm już nie funkcjonuje, ale zachowując ich oryginalność przystosowano je do współczesnych potrzeb. Po prostu zamieniono je na knajpki, restauracje i sklepiki.

My kontra USA

Światowa impreza, ale tak naprawdę w Kanadzie liczył się tylko "mecz" z USA. Miejscowych kibiców nie obchodziło nic więcej poza tym, który kraj zdobędzie więcej medali. Kanadyjczycy i Amerykanie byli obecnie właściwie na tych tylko konkurencjach, gdzie coś znaczyli. O hokeju nie ma, co nawet wspominać. Na mecze z udziałem drużyny Kanady bilety kosztowały 8500 dolarów, a do loży na finał aż 50.000 i nie można było kupić. Istne szaleństwo. Kontynent amerykański interesują właściwie sporty ekstremalne, tam gdzie można się spodziewać dużych emocji. Takie dyscypliny jak biegi, skoki czy biathlon byłoby smutne, gdyby nie kibice z Europy. Polacy i Norwegowie stwarzali wspaniałą atmosferę a Kanadyjczycy ze zdumienia przecierali oczy, że tak można się fajnie bawić.

Zgrzyty i skandale

Jeśli już mowa o biletach to warto powiedzieć, że z ich sprzedażą był mały skandal. Oczywiście w kasach trudno było nabyć wejściówki, ale od "koników", którzy chodzili z kartkami "sprzedam bilet" oczywiście tak, ale za cenę wielokrotnie wyższą. Nikt na to nie zwracał uwagi.
Jeszcze większym skandalem była ceremonia medalowa. W Whistler wyznaczono do tego centrum miasta. Oczywiście teren był ogrodzony i do środka można było wejść za darmo, ale stało się daleko od sceny. Były też wejściówki do sektora "0", tuż przy podium. Otrzymywały je (oczywiście określoną ilość) te reprezentacje, których zawodnicy mieli mieć wręczone medale. Tymczasem po wejściu do środka okazywało się, że bilety wstępu można wyrzucić, bowiem w sektor "0" był zajęty przez młodzież kanadyjską, która przyszła nie na ceremonię, ale na koncert muzycznej gwiazdy, która występowała po każdej ceremonii. Stąd Polakom uniemożliwiono np. fetę na cześć Justyny Kowalczyk. Tuż przed podium było ledwie 3-5 osób, zagłuszanych przez młodzież. Reszta polonusów stała, gdzieś daleko a "Mazurek Dąbrowskiego" niknął w huku widzów oczekujących na koncert.

Osobna sprawa, to nieustanne kontrole, dokładnie takie jak na lotniskach. Prześwietlane bagaże, odbierane flagi narodowe, jako groźne dla kibiców, obmacywanie, rozbieranie do podkoszulków. Duża przesada.

Tubylcy

Kanadyjczycy, niezwykle barwni narodowościowo, i równie mili. British Columbia to konglomerat Azjatów i Europejczyków. Wszędzie, gdzie się człowiek pojawia i ma jakiś kłopot natychmiast znajduje się ktoś, kto chce pomóc. Zawsze wsparcia udzielą policjanci. Niezwykle miłe było to, że kiedy mówiło się po polsku w ciągu kilku sekund pojawiał się polonus, który się przedstawiał, opowiadając o sobie i oczywiście natychmiast zapraszał do odwiedzin. Byliśmy w kilku domach i trzeba z radością powiedzieć, że nasi rodacy, głównie z Podhala radzą sobie znakomicie. Ciężko pracują, ale żyją normalnie na dobrym poziomie i bardzo chwalą sobie Kanadę. Żal wyjeżdżać, ale każą zapiąć pasy. Przed nami 15 godzin w powietrzu.

(JEC)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski