Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"W linach nasza nadzieja..."

Redakcja
Marek Skubisz przy pracy Fot. Paweł Stachnik
Marek Skubisz przy pracy Fot. Paweł Stachnik
Marek Skubisz jest z urodzenia krakowianinem, ale od kilku lat mieszka w Wieliczce. Pracuje w tamtejszym Muzeum Żup Krakowskich, w dziale sztuki i etnografii, gdzie zajmuje się organizowaniem wystaw, pisaniem artykułów i popularyzowaniem tematów związanych z solnictwem, Wieliczką i historią sztuki. Jednak w chwilach wolnych od zawodowych obowiązków przemienia się w... powroźnika, czyli rzemieślnika wytwarzającego powrozy, liny, sznurki...

Marek Skubisz przy pracy Fot. Paweł Stachnik

Były liny szybowe, komorne, otasy, gorcele, ślągi, andzele

- Zaczęło się od tego, że kilka lat temu poznałem pochodzącą z Bochni Stefanię Górecką, wdowę po tamtejszym powroźniku. Góreccy z pokolenia na pokolenie zajmowali się w Bochni powroźnictwem, pracując m.in. na potrzeby bocheńskiej kopalni. Ona nauczyła mnie skręcać pierwsze sznurki, ona też podarowała mi mechanizm prawdziwej zabytkowej maszyny powroźniczej. Jak każdy, byłem przekonany, że robienie sznurków to nic trudnego - wystarczy zakręcić korbą i samo wychodzi. Tymczasem wcale nie jest to takie proste - mówi Marek Skubisz. Razem z kolegą, Jarosławem Frasiem, archeologiem z Muzeum Żup Krakowskich, zaczęli zgłębiać sprawę. Jak przystało na naukowców, rozpoczęli poszukiwania źródłowe. Chcieli dowiedzieć się, jak sznury robiono w neolicie, jak w starożytnym Egipcie, jak w Rzymie, jak w późnym średniowieczu. Badania nie były łatwe, bo powroźnictwo nie miało nigdy szczęścia do fachowych opracowań. Są rozprawy o kowalstwie, tkactwie, garncarstwie, bednarstwie, ale nie ma o powroźnictwie. Stąd wieliccy pasjonaci uciec się musieli do praktyki i osobiście spróbować powroźniczego chleba.
Zaczęli od skręcania sznurków w palcach oraz na tzw. kulkach, czyli prostych drewnianych haczykach. - Metoda prosta, by nie rzec prymitywna. Każdy, kto na swojej drodze spotka drzewko, może sobie z niego zrobić trzy kulki i jeden kołek, a potem na nich spleść sznurek. Pokazy skręcania na kulkach robiliśmy m.in. w parku archeologicznym w Düppel w Berlinie. W pewnym momencie podeszła do nas grupa holenderskich archeologów, którzy - wyraźnie podekscytowani - zaczęli coś mówić między sobą i robić zdjęcia. Okazało się, że znajdywali takie narzędzia na stanowiskach związanych z wikingami i zupełnie nie wiedzieli, do czego mogły służyć. Tymczasem tutaj, na ich oczach, żywi ludzie sprawnie skręcali na tym powróz - śmieje się Skubisz.
Kolejnym krokiem w powroźniczym rozwoju było urządzenie pozwalające jednocześnie kręcić trzema lub czterema haczykami z korbami, a jeszcze kolejnym wprowadzenie kół zębatych. Odpowiedni układ przełożeń sprawiał, że kręcenie korbą nie wymagało zbyt dużego wysiłku, a haczyki błyskawicznie wirowały. Maszyny o takiej konstrukcji, oczywiście z czasem zaopatrzone w silniki elektryczne, pracują w warsztatach powroźniczych do dziś. W swoim warsztacie pan Marek ma własnoręcznie wykonaną rekonstrukcję średniowiecznej maszyny powroźniczej oraz autentyczną maszynę z przełomu XIX i XX w. pracującą niegdyś w bocheńskim warsztacie Góreckich. Udało mi się też zakupić tzw. koło powroźnicze, czyli urządzenie z dużym kołem zamachowym napędzające kilka rolek z hakami. Ciekawy, rzadko spotykany egzemplarz, używany niegdyś w warsztacie powroźniczym w Myślenicach. - Powroźnicy (jak chyba wszyscy tutejsi rzemieślnicy) używali terminologii niemieckojęzycznej. Maszyna do skręcania nazywana była giszerem od niemieckiego Seilgeschirr (czyli kołowrotek powroźniczy). Niektórzy majstrowie przekręcali to na kszir. Prócz tego był jeszcze hengierek, luzarek, hengiersztanga, palcot, lerki i wiele innych - wyjaśnia Skubisz.
W okolicy Krakowa przetrwało jeszcze kilka autentycznych warsztatów powroźniczych, m.in. w Myślenicach i Dobczycach. Ich właściciele robią sznurki wykorzystywane m.in. do ozdoby, produkcji hamaków i drabinek sznurowych, czy - najzwyczajniej - użytku w gospodarstwie. - Najdziwniejsze zamówienie powroźnicze, o jakim słyszałem, dostał Tadeusz Różycki z Dobczyc. Otóż pewna spopielarnia zwłok z Holandii zamówiła sznury barwione na czarno, służące do wykładania wiklinowych trumien, w których kremowano zmarłych... - mówi Skubisz.
Swój przenośny zakład pan Marek pokazuje na licznych festynach historycznych, piknikach archeologicznych, jarmarkach wiejskich, miejskich, gminnych i parafialnych. Co roku spotkać go można na Pikniku Archeologicznym w podkrakowskich Branicach i na Rękawce w Podgórzu. Jeździ też na Festiwal Wikingów i Słowian na Wyspie Wolin, Festyn Archeologiczny w Biskupinie, imprezę "Wikingowie i Słowianie" w Chudowie, Targ Solny w Kołobrzegu. Był na historycznych imprezach na Litwie i w Niemczech, gdzie ruch żywej archeologii jest mocno rozwinięty. - Takich spotkań jest już także u nas całe mnóstwo, praktycznie każdy weekend lata jest zajęty. Bywa, że trzeba wybierać między dwoma lub trzema propozycjami - mówi. Jego prezentacje z założenia mają charakter poglądowy, a nawet dydaktyczny. Na miejscu najpierw rozbija więc namiot, później rozkłada materiały, z których robi się sznury (łyko lipowe, len, konopie) i przykłady wykonanych z nich powrozów. Są też nici na szpulach i liczne drobne narzędzia pomocnicze. Następnie montuje przywiezione w bagażniku swojego renault espace maszyny. Tak przygotowany warsztat oddawany jest do dyspozycji zwiedzających. - Dziwne z wyglądu urządzenia budzą ciekawość. Wyjaśniamy więc do czego służą i jak działają, a każdy chętny może własnoręcznie spróbować skręcić na nich sznurek, który dostaje potem na pamiątkę - mówi Skubisz. Najpierw w wyjazdach towarzyszył panu Markowi kolega Jarosław Fraś z Muzeum Żup Krakowskich, jednak zajęcia związane z archeologią nie zawsze pozwalały mu na wyjazdy i trzeba było znaleźć zastępstwo. Na imprezy jeździł więc wuj pana Marka, kuzynka, a ostatnio jego dzieci - dwunastoletnie bliźniaki Ela i Piotrek. - Na pokazy historyczne jeżdżę od dziesięciu lat. Dzieci zabierałem zwłaszcza na te wydarzenia, które odbywały się w Krakowie i okolicach. Miały czas zaznajomić się z atmosferą i zwyczajami. Dzięki temu dziś są doświadczonymi pomocnikami. Wiedzą, jak rozkładać namiot i narzędzia, są w stanie samodzielnie przeprowadzić pokaz, rozsądnie odpowiadają na pytania widzów. Gdy ktoś z publiczności skręca linę, pracując przy jednej maszynie, ja ze względu na moje spore gabaryty obciążam drugą maszynę, która ma się powoli przesuwać, a jedno z dzieci prowadzi lerkę, żeby splot był równy. Dodam, że to właśnie prowadzenie lerki wymaga największych umiejętności - śmieje się tata. Niedawno ekipa została wzmocniona przez najmłodszego członka rodziny - kilka imprez zaliczył niespełna dwuletni Antoś Skubisz.
Na pokazach powroźniczy zespół pana Marka występuje w strojach z epoki. To ważne, bo historyczne imprezy zwykle dotyczą konkretnego okresu, a ich uczestnicy są bardzo na tym punkcie wrażliwi. Dla wielickich powroźników stanowi to pewien kłopot. Bywają bowiem na imprezach od pradziejów, przez średniowiecze (Biskupin, Rękawka) aż po współczesność (spotkania rzemieślników w skansenie w Wygiezłowie), a to wymaga posiadania wielu kompletów odpowiednich ubrań. - Staramy się dopasowywać do poszczególnych okresów, więc zarówno ja, jak i dzieci mamy po kilka kompletów przyodziewku. Uczestnicy ruchu rekonstrukcyjnego to prawdziwi eksperci. Potrafią po okuciu pasa powiedzieć, z jakiego okresu pochodzi, więc np. późnośredniowieczny nożyk na imprezie wczesnośredniowiecznej może być niemiłym zgrzytem - mówi Skubisz. Ruch rekonstrukcyjny uległ już pewnej profesjonalizacji. Są ludzie zawodowo zajmujący się szyciem historycznych strojów, robieniem butów, biżuterii czy broni, więc nabycie odpowiednio wykonanych elementów nie stanowi problemu.
Powroźnicza pasja pana Marka zaowocowała jakiś czas temu specjalną wystawą prezentowaną na podziemnej ekspozycji Muzeum Żup Krakowskich na trzecim poziomie wielickiej kopalni. Nosiła znamienny tytuł: "W linach nasza nadzieja - powroźnictwo w Wieliczce". - Tytuł wziąłem z hasła stowarzyszenia powroźników w Anglii, którzy mieli nadzieję w linach, ale była to wyraźnie nadzieja na zysk z ich sprzedaży. Natomiast w kopalni wielickiej zdanie to nabierało zupełnie innego sensu. Na linach bowiem transportowano nie tylko urobek i narzędzia, ale i ludzi. Oni powierzali swoje życie linom i ufali, że powroźnik zrobił je solidnie, co notabene nie zawsze się zdarzało - opowiada Skubisz. Są w źródłach relacje mówiące o świadomym niedoróbstwie powroźników. Liny sprzedawano bowiem nie na długość lecz na wagę. Rzemieślnicy specjalnie więc zabrudzali je błotem, co dodawało wagi, ale obniżało wytrzymałość... Kopalnia nieustannie potrzebowała dużych ilości lin, powrozów, sznurów i sznurków. Produkował je dla niej wielicki cech powroźników, ale także własne kopalniane warsztaty powroźnicze. W dokumentach znaleźć można liczne kategorie używanych w żupie lin. Przeznaczenie wielu z nich nie jest dla nas dziś zbyt jasne. I tak były liny szybowe, komorne, otasy, gorcele, ślągi, andzele. Od czasów saskich (w Wieliczce w 1723 r.) pod ziemią funkcjonował kopalniany warsztat odzyskujący materiał ze starych lin. Cięto je na kawałki, rozkręcano, czesano i w ten sposób uzyskiwano materiał nadający się do kolejnych wyrobów (np. lin, linek, sznurów, knotów). - Na naszej wystawie pokazaliśmy odtworzony kopalniany warsztat powroźniczy, a muzeum zdecydowało się zrekonstruować ogromne, działające koło powroźnicze - mówi pan Marek, który o powroźnictwie może opowiadać godzinami.
Na koniec przytacza jeszcze jedną opowieść świadczącą o tym, że powroźnicza tradycja w solnych miastach nie ginie. W zbudowanym niedawno w Bochni parku archeologicznym, rekonstrukcji XIII-wiecznej wsi okolnicowej pod historyczną nazwą Osady Sześciu Oraczy (a której Marek Skubisz był jednym z pomysłodawców), wśród licznych zabudowań i warsztatów rzemieślniczych znaleźć można także tzw. kletę powroźniczą z całym warsztatem powroźniczym i drogą powroźniczą. Obsługuje go przedstawicielka kolejnego pokolenia bocheńskich powroźników - córka Stefanii Góreckiej, Bogumiła Chwaja.
PAWEŁ STACHNIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski