Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wawrzyk: Najważniejsze, że żyję

Rozmawiał Łukasz Madej
Wawrzyk na zawodowym ringu stoczył 30 walk. Przegrał tylko raz
Wawrzyk na zawodowym ringu stoczył 30 walk. Przegrał tylko raz FOT. ANDRZEJ BANAŚ
Rozmowa z krakowskim pięściarzem Andrzejem Wawrzykiem, który kilka dni temu ucierpiał w wypadku samochodowym.

– Leży Pan teraz w szpitalu i myśli sobie: „Kurczę, przede mną znowu długa przerwa od boksu” czy raczej „Dobrze, że żyję”?

– Dobrze, że żyję. Widzieć rodzinę, przyjaciół to naprawdę wspaniałe uczucie. Wszyscy mnie wspierają. Wiem, że nie jestem sam. A wypadek? W ubiegły piątek do późnego wieczora przedłużyły się w Warszawie sparingi (przed walką z Albertem Sosnowskim – przyp. red.). Byłem zmęczony, więc postanowiłem pojechać do domu później. Chciałem jeden dzień spędzić z najbliższymi, ale nie dotarłem...

– Zamiast w domu wylądował Pan w szpitalu. Co w ogóle stało się w sobotę rano na drodze między Kielcami a Jędrzejowem?

– Jechałem lewym pasem (do wyprzedzania – red.) i nagle jakby na sobie poczułem coś dużego. Przepychał mnie autobus. Starałem się złapać panowanie nad autem, ale na przeciwległym pasie z góry pędził już volkswagen. Zderzyliśmy się czołowo. Proszę mi wierzyć, to były sekundy. Chwilę wcześniej przed oczami zobaczyłem swoje dzieci. Przebudziłem się, jak już było po wszystkim. Auto leżało w rowie, po mnie ciekła krew, a za moment usłyszałem syreny.

– Po zderzeniu Pana auto wyglądało strasznie.

– Sami strażacy mówili, że w tym całym nieszczęściu, szczęście było takie, że jechałem dość silnym, dużym samochodem, który zamortyzował siłę uderzenia. Gdyby auto było mniejsze, wszystko mogłoby się skończyć o wiele, wiele gorzej. A wie pan, co jest najlepsze? Ludzie, którzy przeczytali, że poruszałem się bmw 7, od razu komentowali: „Beemka? A to musiał jechać jak wariat”. No, ale niech sobie piszą, co chcą w tym internecie.

– Tymczasem kierowca autobusu już przyznał się do winy.

– Ale na początku tego nie robił. Na miejscu wypadku było jednak wielu świadków, więc później musiał się przyznać. Na szczęście kierowcy volkswagena nic poważnego się nie stało. Obawiałem się, że nie daj Boże, w jego przypadku skończy się to źle, ale wiem, że jest cały. W aucie, z którym się zderzyłem, jechała rodzina: dziecko, kobieta i dwóch mężczyzn. Ja byłem sam.

– Sprawca wypadku odezwał się w ogóle do Pana?

– Nie. Zresztą nie zrobił tego nawet wtedy, kiedy wyciągali mnie z samochodu. A trwało to pięćdziesiąt minut, bo miałem zaklinowane nogi. Nie podszedł sprawdzić, czy żyję. Stał tylko z boku przy swoim pojeździe. Wie pan co? W moim przypadku chodzi o autobus, ale do Warszawy, tam i z powrotem, ciągle jeżdżę gdzieś od dziesięciu lat i to, co wyprawiają na tej drodze kierowcy TiR-ów, to są jakieś jaja.

Specjalnie zajeżdżają człowiekowi drogę, nie mogą, ale wyprzedzają. Sytuacji, w których mogłem przez nich mieć wypadek, było naprawdę wiele. Wcześniej udawało się wyhamować, teraz nie byłem już jednak w stanie nic zrobić.

– Za Panem dłuższa niż zakładano operacja.

– Tak, nie trzy, tylko aż siedem godzin leżałem na stole. Lewa noga była pęknięta w trzech miejscach, pozrywane więzadła, torebki. Po otwarciu okazało się, że kostka też jest cała rozsypana. Lekarze naprawdę mieli co robić. Mam też wybite dwa zęby i złamany nos.

– Co lekarze powiedzieli Panu po zabiegu?

– Że za osiem, może dziesięć miesięcy noga dojdzie do pełnej sprawności. Wierzę jednak, że szybciej uda mi się to osiągnąć.

– Wkrótce miał się odbyć pojedynek z Albertem Sosnowskim, ale akurat w Pana przypadku ciągle śmiało można mówić, że pech nie odpuszcza.

– No tak, to moja piąta dłuższa przerwa w karierze. Nie przejmuję się jednak, bo zawsze wracałem i – co najważniejsze – za każdym razem byłem silniejszy. W sumie w szpitalach czy rehabilitując się spędziłem jakieś cztery lata. Wychodzi na to, że tak naprawdę również cztery lata walczę, więc jak na taki krótki czas i tak stoczyłem już dużo pojedynków. Liczę, że za miesiąc czy dwa będę mógł iść na siłownię, by popracować nad górnymi partiami mięśni.

– Kogo jak kogo, ale pięściarza kłopoty pewnie nie złamią.

– Trzeba być twardym. Boks to nie jest delikatny sport dla miękkich ludzi, którzy czegoś się boją. Musimy być przyzwyczajeni do bólu. A Sosnowski? Teraz najważniejsze, że żyję i powoli mogę szykować się na powrót do domu.. Kariera, pieniądze? Żadne pieniądze życia by mi nie zwróciły. Widok rodziny, dzieci to najważniejsza dla mnie w tej chwili sprawa. A do boksu wrócę. Trzeba mieć bardzo dużo wiary w siebie, a ja ją mam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski