Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wciąż bardzo kochana

Redakcja
Barbara Krafftówna w scenie z filmu "Jak być kochaną" Wojciecha Hasa Fot. archiwum
Barbara Krafftówna w scenie z filmu "Jak być kochaną" Wojciecha Hasa Fot. archiwum
Wieczór czy też benefisowy spektakl nosił tytuł "Casting na Barbarę Krafftównę". Publiczność szalała, pani Barbara tryskała radością i humorem. Państwo Monika i Krzysztof Szusterowie wymyślili tenże benefis - spektakl, w którym scenografię stanowiły bukiety konwalii. Z nimi też wracała publiczność do domu.

Barbara Krafftówna w scenie z filmu "Jak być kochaną" Wojciecha Hasa Fot. archiwum

BARBARA KRAFFTÓWNA. Na swój benefis 67-lecia pracy artystycznej i 85. urodzin przyjechała w czołgu. Nic dziwnego, grała przecież w legendarnych "Czterech pancernych i psie"

- Honoratka z "Czterech pancernych i psa" wciąż ma taki gorąc w sobie, że idą za nią kolejni widzowie - mówiła aktorka. - Na benefis przyjechałam więc w czołgu, jako że mam ponoć idealny dla czołgisty wzrost. A na finał motyw muzyczny z serialu zagrała orkiestra wojskowa. Kiedy na scenę weszło tylu umundurowanych muzyków, odebrało mi mowę...

Ta wielka artystka po raz kolejny udowodniła, że jest nie do podrobienia. Casting na Krafftównę był uroczą zabawą, ale nie wyłonił aktorki do ponoć powstającego filmu o pani Barbarze.

Barbara-Anastazja

Ma na swym koncie dziesiątki wspaniałych ról, z tą czołową, chyba najbardziej przez widzów zapamiętaną w filmie "Jak być kochaną" Wojciecha Hasa. Krafftówna nigdy nie szukała tanich sposobów na "bycie kochaną" przez publiczność. A jest bez wątpienia jedną z najlepszych i najbardziej kochanych artystek.

Doskonała forma pozwala aktorce nadal grać i planować kolejne projekty artystyczne. Podczas benefisu ogłosiła, że jeszcze długo będzie z nami, bo zamierza żyć 111 lat.

Stale o niej głośno. Gra Starszą Panią w "Trzeba zabić starszą panią" w Och-teatrze, a w Teatrze Syrena pełną uroku Hattie w "Jesiennych manewrach". W grudniu kończy 85 lat. Przed pięcioma laty, na swe 80. urodziny zgrała w specjalnie napisanej dla niej sztuce "Oczy Brygitte Bardot". Grana przez Krafftównę bohaterka Anastazja ma 108 lat i nigdy nie przestała marzyć.

- Te 108 lat to literacka wyobraźnia i cudowny żart autora. Chociaż może jest to wizja przyszłości. Może w przyszłości będziemy tyle żyć, bo nasz wiek ciągle się przesuwa. Nikt z nas nie przypuszczał, że można funkcjonować w tak późnym wieku. Nasze babcie kończyły aktywność w 30., 40. roku życia - mówiła aktorka, która ożywiła Anastazję. Więc Anastazja pozbywa się garbu i mimo swojego wieku nie przestaje być młoda. W spektaklu wybiera się w podróż życia... taksówką. Po raz pierwszy od wielu dziesiątek lat staje się królową życia.

Gronostaje i Los Angeles

Pani Barbara też odbyła długą podróż życia. W 1983 r. na zaproszenie Polonii pojechała do USA grać w "Matce" Witkacego. Prestiżowy miesięcznik "Drama Logue" uhonorował jej rolę nagrodą.

- Angielskiego nie znałam, tekstu przez rok uczyłam się fonetycznie - wspomina. - Ameryka odmieniła mój los i pozwoliła pozbierać się po stracie pierwszego męża. Dając recital w Międzyna-rodowym Instytucie w San Francisco, poznałam Arnolda Seidnera. Wypatrzyłam go, stojąc na estradzie. Siedział w pierwszym rzędzie. "Piękny polonus" - pomyślałam. Tymczasem okazało się, że to dyrektor instytutu, którego polska sekcja zorganizowała mój koncert... To było porozumienie od pierwszej chwili, choć on nie znał słowa po polsku, a ja angielski tylko w zwrotach ze sztuki. Angielskiego nauczyłam się już po ślubie. Kiedy mój jeszcze nie-mąż zorientował się, że 20 lat wcześniej na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w San Francisco zdobyłam Golden Gate - nagrodę za rolę kobiecą w "Jak być kochaną", zorganizował pokaz i konferencję prasową. To była uroczystość na cztery fajerki. Obycie festiwalowe już miałam, więc bobu zadałam. I wystąpiłam w gronostajach!
Mąż zmarł po pół roku małżeństwa. Aktorka na 14 kolejnych lat osiedliła się w Los Angeles.

- Nie myślałam o powrocie, głęboko utkwiłam w amerykańskiej rzeczywistości. Wróciłam, kiedy w Polsce skończył się komunizm i przyszła wolność. Ale i tak następnych dziesięć lat jeździłam tam i z powrotem. Ameryka utwierdziła mnie na sto procent w filozofii mojej matki: człowiek musi być zawsze gotowy. Na dobre i na złe. Musi być ubrany, umalowany.

Dusza przechowywacza

Młodzieńczy uśmiech, zgrabna sylwetka i radość bijąca z twarzy odejmują artystce lat. Mogliśmy się o tym przekonać, oglądając ją w Krakowie w monodramie "Błękitny diabeł" w reżyserii Józefa Opalskiego.

To był jej wielki powrót do Polski. W spektaklu zagrały także tajemnicze drewniaki...

- Występowałam w nich u Iwo Galla, którego Studio Aktorskie kończyłam w Krakowie. One stanowią jeden z przechowywanych przeze mnie świętych przedmiotów. Bo mam duszę "przechowywacza" - mówi artystka. - Zachowuję przedmioty będące dla mnie ważnym znakiem czasu. Mam naparstek wyniesiony z powstania warszawskiego. Chyba istnieje jeszcze fragment rolki papieru toaletowego, który tuż po wojnie dostawaliśmy z UNRRY. Wraz z płynną parafiną używaliśmy go do demakijażu. O innych, szlachetniejszych "kosmetykach" w tamtych czasach nikomu się nawet nie śniło. Zachowałam też z tamtych lat flakonik z kroplą, pewnie już zgęstniałą, perfum "Soir de Paris". Mój Boże, Kraków... tyle chwil w nim spędziłam. I Jama Michalika, gdzie występowałam...

Aktorka wielokrotnie powtarza, że jest kobietą "z tamtej epoki". - Tak. Przynależę do teatru Iwo Galla, Erwina Axera, Kazimierza Dejmka, do Kabaretu Starszych Panów Przybory i Wasowskiego. Wychowałam się na tych autorytetach. Ten teatr mnie ukształtował i to źródło cały czas bije, wciąż z niego korzystam, dopóki skleroza mnie nie trzaśnie.

Aktorka-legenda

Debiutowała w 1946 w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Świetna interpretatorka piosenek Kabaretu Starszych Panów - kolejne pokolenie, dziś już na YouTubie, ogląda jej wykonania "Ubóstwiam drakę", "Przeklnij mnie" czy "Zakochałam się w czwartek niechcący". Ma swój fan page na Facebooku.

Przez lata 70. i 80. związana była z warszawskim Teatrem Dramatycznym. To tutaj zagrała m.in. Iwonę w dramacie Gombrowicza "Iwona, księżniczka Burgunda" w reżyserii Haliny Mikołajskiej. Jan Kott pisał w 1958: "Krafftówna w roli Iwony była doskonała; limfatyczna, przewrotna i tak drażniąca, że sam miałem ochotę ją zabić".

Jeśli spotkanie z Barbarą Krafftówną to tylko - jak mawiają znajomi - w jej "prywatnym biurze", czyli w kawiarni warszawskiego Wedla na Szpitalnej. - To jedyne miejsce publiczne, w którym mogę się spotykać bez dymu papierosowego - wyjaśnia. Zamawia swój przysmak: czekoladę z miętą. Elegancka, w delikatnym makijażu, roześmiana jak nastolatka. I to jej poczucie humoru, w którym nie brak autoironii i uroczych zdrobnień ("filiżaneczka", "chlebek"). O swoim życiu mówi: - Było i jest gęste. W zdarzenia, ludzi, wywiady, spotkania z publicznością i w nieustające propozycje.
Miałam szczęście parokrotnie spotykać się z uroczą panią Barbarą, której burza rudych włosów nadal dodaje urody. Jednym z wybranych przez artystkę miejsc w Krakowie była Jama Michalika. Wciąż czekam na ponowne spotkanie, by wręczyć pani Barbarze kolejny słoiczek konfitur. Od czasu do czasu rozmawiamy telefonicznie, zawsze rozmowa z nią to prawdziwa rozkosz. Jak mało kto, potrafi cenić urodę życia.

- Ja do majątku nigdy nie doszłam. Dorobiłam się natomiast pięknych ról i wiernych przyjaciół. To dużo. Wierzę, że kolejne role są przede mną.

Jolanta Ciosek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski