Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wenecki festiwal w cieniu wojny

Artur Zaborski, Wenecja
Kino. Zaskoczenia nie było: Złoty Lew poszedł w ręce Roya Anderssona za film „Egzystencjalne refleksje gołębia siedzącego na gałęzi”.

Dyrektorowi 71. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji Alberto Barberze zależy na tym, aby przestać utożsamiać wenecką imprezę z artystycznym bełkotem, na które to skojarzenia zapracował jego poprzednik Marco Mueller. Nowa formuła festiwalu zakłada mariaż kina artystycznego i komercyjnego.

Dzięki temu na Lido mogą spotkać się Owen Wilson i Jo­shua Oppenheimer, James Franco i Andriej Konczało- wski, Charlotte Gainsbourg i Roy Andersson. To interesujące zderzenie, które jednak nie zawsze daje pożądany efekt. W tym roku zbyt często zapraszano do Wenecji filmy ze względu na grające w nich gwiazdy, a nie poziom artystyczny, jaki reprezentują.

Bo jak inaczej uzasadnić obecność w konkursie głównym takich filmów, jak „Trzy serca” Benoîta Jacquota, w którym pojawiają się Charlotte Gainsbourg i Cathe-rine Deneuve, ale zupełnie nie mają czego grać, czy „Man-glehorn” Davida Gordona Greena z Alem Pacino, który okazał się niewydarzoną próbą sportretowania samotnego mężczyzny w podeszłym wieku?

Decyzje jury nie zaskoczyły, od początku było wiadomo, między jakimi filmami rozegra się walka. Roy Andersson przywiózł na Lido ostatnią część swojej trylogii, nad którą pracował kilkanaście lat. Jego film, nagrodzony Złotymi Lwami, to obraz utrzymany w depresyjnym nastroju. Reżyser dosadnie pokazał, że tym, co niszczy nas jako cywilizację, jest głupota.

Z kolei Andriej Konczałowski w „Białych nocach listonosza” stworzył pogodną opowieść o „bożych prostaczkach” żyjących w zapomnianej rosyjskiej wsi. Takich filmów widzieliśmy już wiele, ale to, co go wyróżnia, to narodowy kontekst. Koncza­łowski wyłamuje się z obowiązującej w rosyjskim kinie estetyki szarości. Film wyjechał z Wenecji ze Srebrnym Lwem dla najlepszego reżysera.

Statuetki przyznano też tureckiemu „Sivas” i irańskiemu „Tales”. Pierwszy wyróżniono specjalną nagrodą jury, drugi – doceniono za scenariusz. Akcja pierwszego dzieje się na tureckiej prowincji, a reżyser pokazuje tamtejszą biedę i trudne warunki życia. Podobnie z filmem Rakhshan Banietemad, którego akcja dzieje się w Teheranie. Reżyserka wyraża w nim miłość do swojego kraju, która objawia się między innymi w dosadnej krytyce postaw ludzi i instytucji.

Spośród komercyjnych propozycji uznanie wzbudziła komedia Petera Bogdanovicha „She’s Funny That Way”, której obsadę zasilili Owen Wilson i Jennifer Aniston. Ten przegadany, utrzymany w duchu Allena film zapracował sobie na sympatię widzów, którzy nagrodzili go długą owacją. Oklaskami podsumowano też seans „99 Homes” Ramina Bahraniego z Andrew Garfieldem w roli samotnego ojca, który – żeby odzyskać przejęty przez bank dom – musi podpisać pakt z diabłem.

Dobrze przyjętymi przez publiczność filmami były też „Pasolini” Abla Ferrary z Wille-mem Dafoe i „Loin des hommes” Davida Oelhoffena z Viggo Mor­tensenem. Pierwszy opowiada o ostatnich dniach życia słynnego włoskiego reżysera Piera Pao­la Pasoliniego, twórcy kontrowersyjnego „Salo, czyli 120 dni Sodomy”.

Ferrara, na szczęście, nie opiera swojego filmu na kontrowersjach. Interesuje go przedstawienie Pasoliniego jako człowieka pełnego sprzeczności, któremu śmierć towarzyszyła na długo przed tym, zanim został zamordowany. To film zachowawczy, ale ciekawy formalnie. Największą jego wartością jest jednak Dafoe. Aktor fizycznie przypomina bohatera, w którego się wciela, świetnie naśladuje jego gesty i manierę.

Z kolei najmocniejszą stroną „Loin des hommes” Davida Oelhoffena obok roli Viggo Mor-tensena jest głęboki humanizm. Reżyser przenosi akcję swojego filmu do początku lat 60. XX wieku, kiedy Algieria prowadziła z francuskimi kolonizatorami wojnę o niepodległość. To właśnie w tym szczególnym momencie spotkają się biały nauczyciel, urodzony i wychowany na algierskiej wsi oraz arabski więzień.

Czy porozumienie między nimi będzie możliwe? Oelhoffen wierzy w człowieka w odróżnieniu od wyróżnionego Wielką Nagrodą Jury Joshuy Oppenheimera, który w swoim „The Look of Silence” powraca do tematu, jaki poruszył już w „Sztuce zabijania”. Tym razem stawia naprzeciwko siebie ofiary i katów z czystki na komunistach, która przyniosła śmierć miliona osób. Czas nie zaleczył ran. Winni nie czują skruchy, a ci, którzy stracili bliskich, nie chcą słyszeć o przebaczeniu.

Tegoroczny konkurs zdominowały zresztą narracje wojenne. Kino zdaje się odpowiadać na rzeczywistość, na konflikty na Ukrainie, w Sudanie, Strefie Gazy czy Iraku, tak jakby twórcy wcale nie czuli się bezpieczni w panującym aktualnie geopolitycznym układzie sił. Najbardziej skrajną formę wypowiedzi przyjął Japończyk Shin’ya Tsu­kamoto w „Nobi (Fires on the Plain)”. To adaptacja książki Shoheiego Ooky, którą w 1959 roku na ekran przeniósł już Kon Ichikawa. To naturalistyczna, niezwykle brutalna historia japońskich żołnierzy, którzy pod koniec wojny znaleźli się na Filipinach. Tsukamoto odmierza kolejne minuty filmu eksplozjami i wystrzałami, nie uciekając od dosłownego ukazania rozrywanego, kaleczonego ciała.

Bardziej powściągliwy okazał się Fatih Akin, który w „The Cut” rozlicza się z rzezią Ormian, jakiej dopuścili się Turcy. Niestety, jego film cierpi na charakterystyczne dla hollywoodzkiego kina uproszczenia. Historię traktuje po macoszemu, skupiając się na podkręcaniu akcji.

Opowiada o Ormianinie (świetny Tahar Rahim), który przemierza glob w poszukiwaniu córek. Odyseja ciągnie się w nieskończoność, a kolejne mnożące się nieprawdopodobne zbiegi okoliczności powodują, że trudno się w nią zaangażować.

Jedyne kontrowersje tegorocznego konkursu dotyczyły Pucharu Volpi dla aktora i aktorki. Jurorzy zdecydowali przyznać obie statuetki aktorom z filmu „Hungry Hearts”. To interesująca historia małżeństwa, które musi dojść do porozumienia w kwestii wychowania dziecka. Matka (Alba Rohrwacher) odrzuca zdobycze cywilizacyjne, wierząc, że tylko instynkt pozwoli jej właściwie opiekować się dzieckiem. Ojciec (znany z serialu „Dziewczyny” Adam Dri­ver) jest innego zdania. Cóż, w konkursowych filmach przewinęli się lepsi aktorzy.

To jedyna wątpliwość w tegorocznej imprezie, która najbardziej zabolała samych Włochów, wyjątkowo nieprzychylnych Albie Rohrwacher, pół-Włoszce. Kiedy przyznawano jej nagrodę, na sali rozbrzmiały gwizdy. Ale to jedyne niepoprawne zachowanie podczas gali. Reszta przebiegła bez kontrowersji, bez sporów i – niestety – bez większych dyskusji. Szybko o 71. MFF w Wenecji zapomnimy.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski