Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wenta potrafi kierować ludźmi

Redakcja
Sławomir Szmal podczas półfinałowego meczu z Chorwacją na mistrzostwach Europy w Austrii Fot. REUTERS/Oleg Popov/FORUM
Sławomir Szmal podczas półfinałowego meczu z Chorwacją na mistrzostwach Europy w Austrii Fot. REUTERS/Oleg Popov/FORUM
SŁAWOMIR SZMAL. - Kibicom się podobało, że w każdym meczu walczyliśmy do końca - mówi kapitan polskiej reprezentacji i najlepszy bramkarz mistrzostw Europy piłkarzy ręcznych w Austrii

Sławomir Szmal podczas półfinałowego meczu z Chorwacją na mistrzostwach Europy w Austrii Fot. REUTERS/Oleg Popov/FORUM

Zanim Pan został kapitanem reprezentacji był jej - nie tylko z racji przezwiska "Kasa" - skarbnikiem. Na czym polegała ta funkcja?

- Stworzyliśmy sobie regulamin, żeby pilnować dyscypliny. Ustaliliśmy system karania, na przykład za spóźnienie czy założenie złej koszulki. Moja rola polegała na zapisywaniu tych kar. To nie były olbrzymie kwoty, ale wystarczające, żeby całym zespołem pójść do kina czy zagrać w bowling. To miało na celu także konsolidację zespołu.

Funkcja kapitana to już zaszczyt, ale i dużo większe obowiązki. Jak Pan ją postrzega po miesiącu sprawowania?

- Na pewno ucieszył mnie fakt, że koledzy wybrali mnie jednogłośnie. To zastępstwo za Damiana Wleklaka, który jest kontuzjowany. Wcześniej kapitanem był Grzegorz Tkaczyk. Mam teraz dużo dodatkowych zajęć, takich jak kontakty z mediami, rozmowy z trenerem, motywowanie kolegów do lepszej gry.

Jaki jest stan zdrowia Wleklaka i Tkaczyka?

- Damian jest po operacji barku, przechodzi rehabilitację. Miała ona trwać pół roku, ale przebiega bardzo dobrze i być może Damian wznowi treningi wcześniej. Grzesiek miał jedną z cięższych kontuzji - ubytek chrząstki stawowej w kolanie. Ma zajęcia z fizjoterapeutą i dwa razy w tygodniu treningi z drużyną (Tkaczyk jest kolegą klubowym Szmala - przyp. J.F.). W miarę upływu czasu liczba tych treningów będzie się oczywiście zwiększać. Jak naprawdę jest z jego zdrowiem, okaże się, gdy będzie ćwiczył na maksymalnym obciążeniu.

W mistrzostwach Europy nasza drużyna zajęła czwarte miejsce. Tylko czy aż czwarte? Bo sądząc po waszych reakcjach po ostatnim meczu - tylko, a po przywitaniu ekipy w kraju - aż...

- Jako zawodowcy musimy się liczyć z porażką. Brak medalu był dla nas bolesny, ale żal przechodzi z czasem. Ważne, żeby w sporcie było fair play, żeby o wyniku nie decydowały trzecie osoby. A przywitanie przez kibiców na Okęciu było dla nas szokiem. Słyszałem komunikat, że wylatują nasi olimpijczycy i myślałem, że kibice przyszli właśnie ich pożegnać. Tymczasem witali nas. To naprawdę było wielkie zaskoczenie. Kibicom się podobało, że w każdym meczu walczyliśmy do końca. Ich postawa jest motywacją dla każdego z nas. Bez kibiców sport nie miałby sensu. Oni pokazali, że warto go uprawiać.

Nasza drużyna pokonała między innymi Niemcy i Hiszpanię, ale w pamięci kibiców pozostaną głównie dwa przegrane mecze - półfinałowy z Chorwacją i o trzecie miejsce z Islandią. W tym pierwszym prowadziliście minimalnie do przerwy, potem wyraźnie przegraliście. Wielkie emocje wzbudziły sędziowskie decyzje. Jak Pan postrzega ten mecz z perspektywy kilku dni?

- Faworytem meczu nie byliśmy. Tydzień przed mistrzostwami Europy przegraliśmy z Chorwacją sześcioma bramkami. W Austrii rozegraliśmy z nią jedno z lepszych naszych spotkań. Chorwaci w pierwszej połowie mieli problemy z dochodzeniem do sytuacji rzutowych. Ale sędziowie swoimi decyzjami sprawili, że utrzymali wynik bliski remisu. I to zdecydowało, że w drugiej połowie rywale - po naszych błędach - wyszli na prowadzenie. Sędziowie pilnowali potem wyniku. Trener Bogdan Wenta oglądał powtórkę meczu, my także. Sędziowie popełnili 11 błędów - 10 na korzyść Chorwatów i jeden na naszą. W sytuacji, po której trener dostał żółtą kartkę, w telewizji nie było widać, że gdy obroniłem rykoszet, Chorwat złapał piłkę i wyrzucił ją na bok. Za to są bezwzględnie 2 minuty kary. A gdy trener protestował - zobaczył kartkę.
Może wcześniej, w meczu z Francją, trzeba było się nie "napalać" na wyeliminowanie jej z turnieju, tylko zagrać w rezerwowym składzie, spokojnie, oszczędzając siły na półfinał?

- To nie wchodziło w grę. Żaden zespół nie postąpiłby tak. Wiedzieliśmy, że wygrywając z Francją, która jako mistrz świata ma zapewniony udział w mistrzostwach świata w Szwecji, możemy stracić prawo gry w tym turnieju bez eliminacji - gdybyśmy w mistrzostwach Europy zajęli czwarte miejsce - ale mimo to chcieliśmy ją pokonać.

Po porażce z Chorwacją drużynie tak trudno było się zmobilizować, że do przerwy przegrywała z Islandią aż ośmioma bramkami. Ta porażka aż tak mocno utkwiła w waszych głowach?

- Widziałem, że u części kolegów - tak. Nie było widać ognia w ich oczach. Ja, jako kapitan, chciałem zmobilizować kolegów. W sobie też starałem się wzbudzić emocje. Zagraliśmy jednak fatalnie w ataku, popełnialiśmy proste błędy i rywale nas kontrowali. Byliśmy w tym meczu słabsi od rywali, bo jakbyśmy byli lepsi, to byśmy wygrali. Nie wolno nam było zagrać tak kiepsko w pierwszej połowie. Potem próbowaliśmy odrobić straty. To było nierealne, choć... mogło się udać.

To Pana kapitalne interwencje tak wpłynęły na kolegów?

- Zdarzało się, że gdy Karol Bielecki trafił do bramki z 11 metrów, to dawało to "kopa" drużynie. Tak było i z moimi obronami. Zaraz po meczu poczułem ogromne zmęczenie. Nagle zaczęło mnie wszystko boleć.

Nic dziwnego, podczas turnieju stał Pan w bramce niemal cały czas. Obok zmęczenia fizycznego jest też pewnie i psychiczne.

- Po jednym z meczów nie potrafiliśmy z Karolem zasnąć aż do piątej rano. Adrenalina długo "siedzi" w człowieku. Ogląda się film, czyta i dopiero nad ranem zasypia. W klubowym zespole gram na zmianę z Niemcem Henningiem Fritzem. Wolnego czasu jest mało. Od dwóch lat nie mam czasu na zbieranie grzybów, bilard czy tenis. Ostatnio tydzień bez gry miałem w wakacje. Ale taki mam zawód, a każdy, kto uprawia piłkę ręczną, musi to kochać.

Został Pan uznany najlepszym bramkarzem turnieju, ale brak medalu tak przesłonił Panu to wyróżnienie, że nie okazywał Pan radości. A przecież przeszedł Pan do historii mistrzostw Europy.

- To miłe, że zostałem wyróżniony, że policzono, iż miałem najwyższy procent skuteczności, ale to tylko zapis w papierach. Pojedyncze gwiazdy drużyn poodpadały już w pierwszej i drugiej fazie turnieju. Najlepsi zawodnicy są w zwycięskiej drużynie. Ja swoje wyróżnienie zawdzięczam kolegom, którzy grali bardzo dobrze w obronie. Osiągnęliśmy je razem.

Pana zmiennikiem był Piotr Wyszomirski. To jedno z odkryć reprezentacji, przy Panu na pewno wiele się nauczył.

- On już dużo potrafi. Mamy znakomitego bramkarza, który w krótkim czasie będzie ikoną w polskiej piłce ręcznej. Jest bardzo utalentowany, bardzo pracowity i poukładany jako osoba. Jeszcze brakuje mu ogrania, ale ma dopiero 22 lata.
Pan trafił do kadry mając zaledwie 20 lat...

- Ale ja w reprezentacji grałem w meczach preeliminacyjnych. To trochę inny poziom niż mecze mistrzostw Europy. W piątek rozmawiałem z moim kolegą z zespołu, Islandczykiem Sigurossonem, który pytał mnie o Piotrka. Uważa, że w bramce zachowuje się bardzo podobnie jak ja. Piotrek ma jednak zdecydowanie lepsze warunki fizyczne, jest wyższy ode mnie. Jest bardzo szybki, daje mi pod tym względem radę.

Pan ma 32 lata. Jak długo zamierza stać w bramce?

- Wszystko będzie zależeć od zdrowia. Gdy trzeba będzie zejść na boczny tor, to znajdę sobie nowe wyzwanie. Moim marzeniem jest praca z młodzieżą, dziećmi.

Jednym z odkryć turnieju w naszej ekipie był też Tomasz Rosiński, na którego barkach - pod nieobecność Wleklaka - między innymi spoczywał ciężar rozgrywania. Jak się spisywał?

- Bardzo dobrze. Żeby zgrać się z kolegami w klubie, rozgrywający potrzebuje 2 lat. My na przygotowania do mistrzostw Europy mieliśmy zaledwie 13 dni. Trener Wenta pracuje na co dzień z Tomkiem, wiedział, na co go stać.

To nie żaden z zawodników, ale właśnie trener Wenta uchodzi za największą gwiazdę reprezentacji, którą wy sami uważacie za sportową rodzinę. To nie przeszkadza w pracy?

- Wenta postawił kadrę na nogi, jest ojcem naszych sukcesów. Jest świetnym psychologiem, potrafi kierować ludźmi. Wie, że jednego trzeba opieprzyć, a drugiego pogłaskać. To prawda, że tworzymy małą rodzinę, ale jest w niej pewna hierarchia. Wenta jest największą gwiazdą, bo bardzo emocjonalnie podchodzi do meczu i kamery to pokazują.

A statystyki po mistrzostwach Europy pokazują, że siłą polskiej drużyny były skuteczność rzutów ze skrzydeł i bloków, a słabością miedzy innymi skuteczność gry z kontry i w przewadze. A jak to wyglądało z pozycji bramkarza?

- Statystyki często są mylące i nie oddają wszystkiego - na przykład mieliśmy dobrą kontrę w drugie tempo; dzięki niej odrobiliśmy dużo strat w meczu z Islandią - ale pokazują, ile elementów gry należy jeszcze poprawić. Bardzo dobrze spisywaliśmy się w obronie i w grze skrzydłami. Mieliśmy jednak mało czasu na przygotowania, a prowadziliśmy je bez dwóch zawodników - Marcina Lijewskiego i Mariusza Jurasika.

Był Pan już w Chicago?

- Nie, nigdy nie byłem w Stanach Zjednoczonych. Wiem, że 14 lipca mamy w Chicago zagrać towarzysko z Niemcami. Będziemy tam promować piłkę ręczną. Szkoda tylko, że w wakacje. Dwa lata temu były igrzyska olimpijskie i miałem tylko 4 dni urlopu. W ubiegłym roku pojechałem na szkolenie bramkarzy do Szwecji i miałem tylko 2 i pół tygodnia wolnego. Myślę, żeby wziąć ze sobą do Chicago - na własny koszt - żonę i dziecko.

Polska będzie się starać o rolę gospodarza mistrzostw świata w 2015 roku i mistrzostw Europy w 2016 roku. Czy dotrwa Pan w reprezentacyjnej bramce do obu imprez?

- Oba turnieje byłyby szansą dla popularyzacji piłki ręcznej w Polsce, która ma coraz więcej kibiców. Im się one bardzo należą. Szkoda, że taki turniej nie odbędzie się za 2 lata. Bylibyśmy w pełni formy. Sam pomysł jest jednak bardzo fajny. Jest wyzwaniem dla naszej drużyny, żeby walczyć przynajmniej o półfinał. W 2015 roku będę miał 35 lat. To nie jest wygórowany wiek dla bramkarza. Znam bramkarzy, którzy mając nawet 42 lata grali w dobrych klubach i na wysokim poziomie. W wieku 35 lat można osiągnąć maksymalną formę i ma się wielkie doświadczenie.
Czy kadrze potrzebna jest powolna zmiana warty? Jej odmłodzenie właśnie z myślą o wspomnianych imprezach?

- Trzeba sobie zadać pytanie: czy są osoby, które mogą wnieść coś nowego do gry w reprezentacji? Rzadko się słyszy, żeby ktoś mógł zastąpić na przykład Mariusza Jurasika i Marcina Lijewskiego. W dobrej dyspozycji ciągle są numerami jeden na swoich pozycjach. Wprawdzie Marcina udanie zastępował jego brat Krzysztof - który nie rzucał za wiele bramek, ale wnosił dużo pozytywnego do gry - jednak cały czas to są te same nazwiska. Nie słyszałem, żeby ktoś nowy pukał do drzwi kadry. Myślę, że w tym składzie możemy grać jeszcze 3 lata.

Pytanie tylko: co dalej? Czy nie będzie pustki po wspanialej ekipie, która przez kilka lat była w światowej czołówce, ale nie zostawiła po sobie następców?

- Może coś takiego nastąpić. Dlatego już teraz trzeba pracować z młodzieżą. Nam, jako drużynie i chłopcom indywidualnie zależy, żeby polska piłka ręczna się rozwijała, żeby nasze sukcesy były bodźcem do jej popularyzacji. Najważniejsze jest jednak szkolenie młodzieży. Szkoły Mistrzostwa Sportowego to za mało, bo w nich jest garstka ludzi, w których się inwestuje. W niemieckim systemie nauczania ważną rolę odgrywa szkolenie w regionach. Trenerzy odpowiedzialni za region jeżdżą po nim i wybierają utalentowanych zawodników, którzy spotykają się dwa razy w miesiącu od piątku do niedzieli. Program nauczania jest taki, jakiego oczekuje trener reprezentacji.

Rozmawiał: JERZY FILIPIUK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski