Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielka Literatura z Krakowa

Włodzimierz Knap
Siedziba WL w kamienicy na rogu ulic Długiej i Basztowej
Siedziba WL w kamienicy na rogu ulic Długiej i Basztowej Fot. ANDRZEJ BANAŚ
1 lutego 1953 * Powstaje Wydawnictwo Literackie * Na jego czele stają przedwojenni wydawcy * Wydaje geniuszy, świetnych pisarzy, zręcznych „rzemieślników”

W PRL trzy wydawnictwa toczyły ze sobą nieformalną walkę o pierwszeństwo: Państwowy Instytut Wydawniczy, Czytelnik i Wydawnictwo Literackie. Dziś oba warszawskie są w stanie schyłkowym, a krakowskie nadal jest jednym z największych, najbardziej znaczących, obok innego krakowskiego – Wydawnictwa Znak.

Nakłady niektórych książek, jak np. wspomnienia Danuty Wałęsowej, wynoszą kilkaset tysięcy egzemplarzy. Tylko w ubiegłym roku „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczyk kupiło prawie 100 tys. osób. A niewiele brakowało, by „WL”upadło, gdy budowała się III RP i wolny rynek. Na tle nowych, małych, sprawnie działających, znalazło się w agonii. Zamiast końca przyszło ozdrowienie. Duży udział miała w tym Barbara Drwota, która pod koniec lat 90. stanęła na czele wydawnictwa.

Od 2003 r. właścicielem „WL” jest Vera Michalski-Hoffmann, Szwajcarka, żona Jana Michalskiego, który starania o przejęcie wydawnictwa rozpoczął już w 1990 r. Śmierć Michalskiego przerwała ten proces, ale wdowa dokończyła dzieło męża. Jej dewizą jest, by wydawnictwo oferowało atrakcyjne tytuły dla każdego. W „WL”, którego prezesem jest Anna Zaremba-Michalska, publikuje polska i zagraniczna elita. I tak jest od początków jego istnienia. Wydawani są autorzy i popularni, i hermetyczni, trudni w lekturze, lecz zapewniający wydawnictwu status opiniotwórczego, elitarnego.

Nasi przewodnicy
Po dziejach wydawnictwa i jego codziennym życiu na potrzeby tego artykułu oprowadzali: Małgorzata Nycz, redaktor naczelna Wydawnictwa Literackiego, Krzysztof Lisowski, od blisko czterech dekad związany z tą oficyną, oraz dwoje redaktorów: Anita Kasperek i Paweł Ciemniewski.

Cenzura i papier
W PRL musiało zmagać się z brakiem papieru i cenzurą. –__Nie mogło drukować autorów, którzy byli objęci tzw. zapisem, czyli władza na dłuższy lub krótszy czas nie pozwalała na publikowanie ich książek – mówi Małgorzata Nycz. Taki los był udziałem m.in. Czesława Miłosza, Sławomira Mrożka. Noblista wspomina, jak nie doszło do wydania przez WL jego powieści „Dolina Issy”. Był rok 1957. Kiedy maszynopis miał już iść do druku, przyszedł zakaz z Komisji Wydawniczej przy KC PZPR. Argumentacja była prosta: „Ze względu na ogólną polityczną działalność autora”. „WL” w końcu „Dolinę Issy” wydało w 1981 r.

_– _Cenzura maltretowała książki niektórych autorów, na których nie było zapisu__–przypomina Krzysztof Lisowski, sam dobry poeta. Jan Józef Szczepański, prozaik, w IV tomie „Dzienników” wydawanych przez „WL”, wspomina, że Henryk Vogler, pierwszy redaktor naczelny wydawnictwa, co jakiś czas przynosił mu karteczki, na których cenzor formułował swoje uwagi.

Szczepański mu odpowiadał także na karteczkach. Vogler pełnił rolę listonosza. „Pamiętam – pisze Szczepański – że pierwsza kartka zawierała numery zakwestionowanych stron. Było ich tyle, że chciałem od razu zrezygnować z wydania książki. Uproszony przez Voglera napisałem, że proszę o sformułowanie ogólnego zarzutu. Cenzor napisał: Negatywny stosunek do państwa. Odpisałem: To jest państwo faszystowskie. Odpowiedź brzmiała: To nie zmienia postaci rzeczy”.

– W połowie lat 80. do wydawnictwa przyszedł pracownik konsulatu sowieckiego – wspomina Małgorzata Nycz. –I pouczał jego redaktorów, co mają wydawać, a czego nie. Powodem interwencji był zamieszczony na tzw. skrzydełku „Poezji” Osipa Mandelsztama fragment posłowia Marii Leśniewskiej, opisujący okoliczności śmierci wielkiego poety, zabitego na rozkaz Stalina. Ten fragment został wówczas usunięty.

Wydawnictwo w PRL musiało sobie radzić również z brakami papieru. Musiało też działać w ramach odgórnych ustaleń. Można było wydawać tylko określonych autorów, w ustalonym nakładzie, a stawki autorskie były sformalizowane, w zasadzie bez możliwości negocjacji. Problemu nie mieli jedynie ulubieńcy władzy. I tak np. na wielotomowe, nudne książki Władysława Machejka papieru nie brakowało. Autorzy, na których rządzący patrzyli krzywym okiem, mogli być wydawani, lecz nakład ich książek był znacznie niższy.

Początki
Gdy w Kuncewie pod Moskwą dogorywał Stalin, a Beria pilnował, by nie znalazł ratunku, po Krakowie krążyła plotka, że Wydawnictwo Literackie powołano dla Aleksandra Słapy. Ten przed II wojną światową był dyrektorem w krakowskim oddziale Wydawnictwa Gebethner i Wolff. W listopadzie 1942 r. trafił do obozu w Auschwitz. Po wojnie kierował Książką i Wiedzą, Domem Książki, a przede wszystkim robił, co mógł, a dość sporo mógł, na rzecz rozwoju rynku księgarskiego w Krakowie.

Był członkiem KW PZPR pod Wawelem, przyjacielem Józefa Cyrankiewicza. Myliłby się jednak ten, kto jednoznacznie oceniłby go jako partyjnego karierowicza. Maria Rydlowa, od 1953 r. redaktorka w WL, w książce „Moje Brono-wice, mój Kraków”, wydanej oczywiście nakładem „WL”, pisze: „Jaki był jego (Słapy) stosunek do partii, komunizmu, najlepiej określa jego wyznanie. Któregoś dnia po powrocie z posiedzenia komitetu oświadczył, znudzony, zmęczony: Trzeba być Światowidem i mieć cztery dupy, by wysiedzieć na tych zebraniach”.

Maria Rydlowa wspomina, że Słapa niechętnie przyjmował do pracy w wydawnictwie ludzi z partyjnymi legitymacjami, bo nie chciał „wpuszczać sobie wszy za kołnierz”. Opiekunka Rydlówki, czyli Muzeum Młodej Polski, przypomina, że krakowianie odwdzięczyli się Słapie w czasie jednego z jego dwóch... pogrzebów. Gdy umarł w 1964 r., partia pochowała go na koszt państwa, z urzędowym bełkotem i ceremoniałem. Zanim jednak to się stało, w tym samym dniu miał też pogrzeb kościelny, z licznym udziałem krakowian. „W takich dwu różnych światach żyliśmy” – oddaje sedno rzeczy PRL-owskiej rzeczywistości Maria Rydlowa.

Filary
_– _Wydawnictwo miało u swoich źródeł szczęście do ludzi. Aleksander Słapa był jego filarem, lecz nie jedynym – podkreśla Lisowski. Kolejnym był jego pierwszy redaktor naczelny Henryk Vogler, pisarz i krytyk żydowskiego pochodzenia, cudem – jak sam przyznał – „ocalony z otchłani” w czasie okupacji. Następnymi – świetny zespół, m.in. Jerzy Skórnicki, Janina Bahr, Roman Hennel, Stefan Góra czy wspomniana już Maria Rydlowa. Potrafił on przyciągnąć najlepsze pióra, wybrać znakomitą literaturę polską oraz zagraniczną.
Z wydawnictwem związali się w tamtym czasie wybitni znawcy literatury, by wymienić jedynie Juliana Krzyżanowskiego, Stanisława Pigonia, Kazimierza Wykę czy Henryka Markiewicza. Zresztą w następnych dekadach, do końca PRL wydawnictwo również miało szczęście do redaktorów. Niektórzy z nich stali się z czasem znanymi pisarzami, krytykami, tłumaczami, by wskazać Andrzeja Kijowskiego, Jerzego Kwiatkowskiego czy Juliusza Zychowicza. Najdłużej wydawnictwem kierował Andrzej Kurz, przez 16 lat, w dekadzie lat 70. i 80. _– _Swój poziom zawdzięcza też świetnym grafikom, edytorom, m.in. Danielowi Mrozowi – zaznacza red. Nycz.

Asnyk był pierwszy
Stalinizm trzymał się jeszcze mocno, gdy rodziło się wydawnictwo. Pierwszą książką miał być wybór listów Juliana Marchlewskiego do Stefana Żeromskiego i Władysława Orkana. Marchlewski, owszem, chciał w roku 1920 przyłączyć Polskę do Rosji bolszewickiej, ale na początku XX stulecia był rzutkim wydawcą. To do niego zwrócił się Żeromski, by wydrukował mu „Popioły”. I Marchlewski wydał. Jednak to „Wybór poezji” Adama Asnyka był pierwszą książką, która ukazała się nakładem „WL”.

W pierwszym roku działalności wydano m.in. Ludwika Jerzego Kerna i Sławomira Mrożka. W kolejnych szefowie wydawnictwa nie zwalniali tempa. A autorzy? Nie brakowało geniuszy, wysokiej próby pisarzy czy ,,rzemieślników”, ale z kunsztem. Do tego grona nie sposób nie zaliczyć np. Gałczyńskiego, Iwaszkiewicza, Szymborskiej, Różewicza, Schulza, Gombrowicza, Lema, Mrożka, Miłosza, Brandstaettera, Leca, Sztaudyngera czy Filipowicza. A te nazwiska są niczym wierzchołek góry lodowej. Do nich dołączyć należy litanię wielkich pisarzy zagranicznych.

Sztafeta pokoleń
–__Nad procesem wydawniczym, który zwykle trwa kilka miesięcy, czuwają redaktorzy – mówi Anita Kasperek. A Paweł Ciemniewski dodaje: – Muszą być, przynajmniej po części, jednocześnie menedżerami, językoznawcami, kochać książki i swoją pracę, rozumieć prawa rynku, śledzić go, a w dodatku nie ma szkoły, która uczyłaby fachu redaktorskiego. Anita Kasperek i Paweł Ciemniewski podkreślają, że w wydawnictwie działa sztafeta pokoleń, czyli ci, którzy przychodzą, uczą się od doświadczonych redaktorów–mistrzów, a potem sami uczą innych.

Wolny rynek zmusza zarówno do trzymania się wyznaczonych planów wydawniczych, jak i szybkiego reagowania, gdy wymaga tego chwila – podkreśla Kasperek. Redaktorzy zapewniają, że myliłby się ten, kto myśli, iż „książka nie zając...”. Codziennie wydawnictwo dostaje mnóstwo ofert –mówi Ciemniewski.

Ważne, by nie przeoczyć bestsellera...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski