MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wielkie darcie pierza

Redakcja
Na darciu pierza w Niezwojowicach spotkało się w środę kilkanaście osób Fot Aleksander Gąciarz
Na darciu pierza w Niezwojowicach spotkało się w środę kilkanaście osób Fot Aleksander Gąciarz
Przy długim, drewnianym stole siedzi kilkanaście kobiet. Przed każdą kupka białego puchu. Kobiety skubią pierze. Przy tym rozmawiają, wspominają, gra akordeon.

Na darciu pierza w Niezwojowicach spotkało się w środę kilkanaście osób Fot Aleksander Gąciarz

NIEZWOJOWICE. Na pierzynę trzeba było natargać cztery kilogramy pierza. Na poduszkę potrzeba tylko dwóch kilogramów.

Jest wesoło, choć to jeszcze nie wypiórek. Od czasu do czasu ktoś spogląda na drzwi, czy nie stanie w nich czasem sołtys. Bo obiecał, że przyjdzie z wróblem. Gdyby dotrzymał słowa, dopiero byłoby się z czego śmiać. I byłoby co sprzątać...

W domu Janusza Króla z Niezwojowic można zobaczyć makietę racławickiej bitwy (aktualnie Kosynierzy i Moskale w zgodzie odpoczywają w magazynie), drewnianą rzeźbę z autografem Przemysława Gosiewskiego i szklany ul. Można wziąć udział w miodobraniu i lipobraniu. Albo, tak jak w ostatnią środę, skubać pierze. Zupełnie jak dawniej, oddzielając ręcznie szypułki (twarde środki) od miękkiej reszty. - Kobiety zbierały się w domach po osiem, dziesięć. Każda miała miskę. Brało się pierze w garść i skubało cały wieczór, nieraz do północy - wspomina Sabina Łudzeń. Darcie pierza pamięta jeszcze o wiele młodsza Małgorzata Grela: - Jak się przychodziło ze szkoły, babcie już były, już się porozkładały. A Aniela Dekowa to nawet u nas spała. Tak to lubiła, że od rana cały czas skubała. Do tej pracy trzeba było mieć cierpliwość i być bez nerwów - wspomina czasy sprzed dwudziestu lat.

Pierze darło się zimą. - Czekało się na długie zimowe wieczory, bo latem nie było na to czasu - tłumaczy Janusz Król. Pierze stało w workach od wiosny i lata, bo wtedy skubało się gęsi. Pierze z gęsi jest najlepsze. W ostateczności mogło być kacze, kurze zupełnie się do tego nie nadawało.

- Gęsi każdy miał wtedy w swoim gospodarstwie i skubało się je trzy razy do roku. Wkładało się takiej gęsi łebek między nogi i obskubywało z piór. Pierwszy raz na wiosnę i potem jeszcze co sześć tygodni dwa razy. Na zimę już nie, żeby nie marzły - mówi Sabina Łudzeń. Najcenniejszy był gęsi puch, który rósł na brzuchu. Było go mało, więc był najdroższy. Danuta Król uzupełnia: - Hodowcy twierdzą, że po takim oskubywaniu gęsi stają się większe, ładniejsze.

Organizacja pracy była prosta i sprawiedliwa. - Najpierw zbierałyśmy się u jednej gospodyni i to, co się oskubało, było dla niej. Potem szło się do następnej sąsiadki "odskubywać". Żadna sama nie była w stanie tyle pierza natargać. A tak po koleżeńsku zbierało się po kilka i szło szybciej - wyjaśnia Sabina Łudzeń. - Każdej zimy u nas w domu to się odbywało. U nas darły i mama chodziła potem do innych kobiet po kolei. To było przy okazji najlepsze źródło wiadomości, bo całe wieczory sobie różne rzeczy opowiadały - mówi Małgorzata Grela. Niektóre kobiety traktowały darcie również jako pracę zarobkową. Jak się skończyło "wzajemne" skubanie, to się najmowały do tej pracy. Miały płacone od kilograma. Kobiety z Niezwojowic do dzisiaj wspominają swoje sąsiadki, które potrafiły skubać wyjątkowo sprawnie. I oszczędnie, żeby jak mniej cennego materiału się zmarnowało.

A po co to wszystko? Po co skubanie gęsi, tygodnie darcia pierza, nocne powroty do domów (nikt wtedy nikogo nie odwoził, brało się kij i szło)? Panie robią zdziwione miny: jak można czegoś takiego nie wiedzieć? Odpowiedź jest oczywista; oskubane pierze było potrzebne żeby zrobić pierzynę i poduszki na wiano dla dzieci. Jak córka szła za mąż, albo żenił się syn, ambicją rodziców było go "wywianować".
Sabina Łudzeń wywianowała dwie córki i dwóch synów. Nie byle jakie były do tego potrzebne pierzyny, bo synowie to wielkie chłopy i każdemu trzeba było zrobić pierzynę długą na ponad dwa metry. Matka Małgorzaty Greli miała jeszcze trudniej. - Mama nas miała sześcioro i każdemu na wiano chciała dać pierzynę. A jak pierzyny wyszły z mody i nikt pod nimi nie śpi, to wzięła je poprzeszywała na kołdry i poduszki.

Na wykonanie przeciętnej pierzyny potrzeba było około czterech kilogramów pierza. Do tego po dwa kilogramy na poduszki. Na takie wyposażenie dziesięć osób musiało skubać przez tydzień. Pierze następnie upychało się we wsypie. Można było kupić gotowy, albo uszyć samemu z odpowiedniego płótna. Najlepsze pochodziło z Andrychowa. Miernikiem jakości wiana było to, czy zięciowi w nocy nie było zimno. Jeżeli tak, teściowa powinna się czerwienić ze wstydu. O niedokładnej jakości wykonania świadczyły też "wychodzące" z wsypu szypułki. - To znaczyło, że wypiórek był częściej niż na zakończenie darcia - tłumaczy półżartem Małgorzata Grela. Wypiórek przypadał na ostatni dzień pracy, gdy obowiązkiem gospodyni było odpowiednie ugoszczenie pracujących przy darciu pierza pań. - Trzeba było sie wtedy tak opić, żeby się w to pierze przewrócić - przypominają gospodynie. Na wypiórku zjawiali się też panowie, którzy do samego darcie raczej się nie kwapili. Prędzej któryś dla żartu wpuścił do pomieszczenia wróbla, albo co gorsze - gołębia...

Pierzyna była cennym towarem. Stefania Kita przypomina, że nieraz zdarzały się kradzieże. Złodzieje potrafili wynieść pierzynę nawet przez okno. - Babcia mi opowiadała, że w 1918 roku, gdy potrzebowali pieniędzy, to wysprzedali wszystkie pierzyny łącznie z tymi, które były wypchane sianem - mówi Janusz Król.

To jednak wszytko dawne czasy, bo pierza się nie skubie już co najmniej od kilkunastu lat. - Organizujemy te spotkania, bo chcemy podtrzymać tradycję, która zanika. W ubiegłym roku zrobiliśmy, teraz ponownie. Hodujemy w domu gęsi, sąsiadki na darcie pierza chętnie przychodzą - tłumaczy Agnieszka Król. A panie mają okazje przypomnieć sobie, jak to dawniej bywało. Jak Stefania Kita: - Ostatnio my skubały u Czapliny, ale to będzie z piętnaście lat albo więcej. Ale było wesoło, naschodziło się nas, pogadało się, pośmiało i wieczór przeszedł. A dzisiaj wszystko siedzi w domu zadrzymane, chore...

Pierze w Niezwojowicach darły panie: Izabela Akulenko, Dorota Bartos, Jadwiga Bartos, Wioletta Cencek, Beata Chebel, Salomea Chebel, Kazimiera Chećko, Barbara Czapla, Anna Czerw, Brygida Gaweł, Małgorzata Grela, Stefania Kita, Agnieszka Król, Danuta Król, Sabina Łudzeń, Elżbieta Marzec, Barbara Mróz, Mirosława Mróz, Stefania Pełka, Teresa Przybycień, Adela Raś, Barbara Żarnowiecka. Z niewielką pomocą panów: Dariusza Motyla, Jerzego Kuropatwy (akordeonista), wójta Marcina Gawła (przywiózł kwiaty na Dzień Kobiet) i Janusza Króla (ogólny nadzór).

Aleksander Gąciarz

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski