Pucu, pucu, chlastu, chlastu,
Nie mam rączek jedenastu
Tylko mam dwie rączki małe
Lecz do prania doskonałe.
Umiem w cebrzyk wody nalać
Umiem wyprać,no i zwalać
Z mydła zrobię tyle piany,
Co pan kucharz ze śmietany…
Nie wiem, ile lat ma ta piosenka ani czyjego jest autorstwa, ale towarzyszyła mi od najwcześniejszego dzieciństwa. Zwłaszcza wtedy, gdy w domu organizowano wielkie pranie. Organizowano, bo przecież było to skomplikowane, czasochłonne i pracochłonne przedsięwzięcie. Poprzedniego dnia trzeba było "namoczyć białe”. Do wielkiej, ocynkowanej balii wrzucało się więc bieliznę pościelową (która jeszcze wtedy zgodnie z nazwą była biała), obrusy itp. Moczyło się to wszystko w ciepłej wodzie z szarym mydłem, od czasu do czasu grzebiąc w balii, żeby pranie nasiąkało równomiernie. Na drugi dzień przychodziła do pomocy pani Julka, która na wielkiej tarze prała cały "odmoczony” już dobytek i inne, drobniejsze rzeczy. Wyprane,wybielone i wykrochmalone rzeczy trzeba było jeszcze wykręcić. W kuchni i pokoju rozwieszało się sznury i na nich wieszało pranie. Strych wprawdzie istniał w kamienicy, ale było na nim tak brudno, że nigdy się z niego nie korzystało. Przez 1–2 dni sypialnia zamieniała się na suszarnię, w której można się było bawić w chowanego, znikając za prześcieradłami i poszwami. Na koniec zostawało prasowanie, którego moja mama organicznie nie znosiła. Gdy przychodziło jej prasować popelinowe koszule swojego męża i synów, twierdziła, że będzie to jej zajęcie w… piekle. Nie miała racji – nie dlatego, by tortura była zbyt mało wymyślna, lecz z tego powodu, że ze swą anielską naturą zapewne nie trafiła w piekielne czeluście.
Potem nastała era SHL–ki i wyżymaczki z korbą, trwająca od lat sześćdziesiątych do późnych osiemdziesiątych. Z tamtego okresu najmocniej utkwiło mi w pamięci popołudnie, kiedy odwiedził mnie niezapowiedzianie mój szef, śp. red. Janusz Jakubowski, zatroskany o stan mojego zdrowia. Miałam skręconą nogę, ale pranie mogłam zrobić. Właśnie wywaliłam ze starej szafy w przedpokoju wszystkie brudy, po których z wdziękiem dreptała moja półtoraroczna córeczka. Zadzwonił dzwonek, otworzyłam drzwi, zobaczyłam szefa i wyobraziłam sobie, co on zobaczył…
Później nastąpiła epoka radzieckiej pralkowirówki, z której wyjmowało się prawie suche pranie, a po paru latach dorobiliśmy się "automatu”. Od tej chwili pranie przestało być problemem. Kolejne pralki mają tylko jedną wadę: pożerają pojedyncze skarpetki. Ale tego nie da się wytłumaczyć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?