Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Wishbone Ash"

Redakcja
W 1969 r. do Londynu, z nadzieją na zrobienie kariery, przybyli dwaj muzycy z Kornwalii: basista - Martin Turner i perkusista - Steve Upton.

Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (20)

Aby stworzyć zespół, dali odpowiedni anons do prasy, dzięki któremu zgłosiło się do nich dwóch "wioślarzy": Ted Turner (niespokrewniony z Martinem) i Andy Powell. Ponieważ obaj mieli jednakowe umiejętności, klasę, charyzmę i w dodatku jednakowo pragnęli być solistami, postanowiono sprawdzić, czy można grać w niezwykłym jak na owe czasy układzie - z dwoma gitarzystami prowadzącymi.

Po kilku próbach okazało się, że tak. Tym sposobem, po trosze z przypadku, zrodziło się to, na czym oparł swój styl dopiero co powstały kwartet (nazwano go Wishbone Ash) i to, co później podchwyciły bardzo liczne grupy hardrockowometallowe (choćby Thin Lizzy, Judas Priest, Iron Maiden).

Wraz z przełomem dekad grupa zaczęła występować w coraz bardziej renomowanych klubach i salach widowiskowych, a w maju, za sprawą rekomendacji ze strony Ritchie Blackmore'a (po wspólnym koncercie z Deep Purple), podpisała kontrakt z wytwórnia MCA. Na jego bazie, we wrześniu nagrała swój debiutancki album - "Wishbone Ash". No i się zaczęło! Zaczęło się... od brawurowego i potężnego uderzenia. To grzmotnęło otwierające płytę boogie "Blind Eye". Szalejące gitary, łamiąca rytm perkusja i efektowny fortepian, na którym gościnnie zagrał Matthew Fisher z Procol Harum. Po tej rozgrzewce robi się hardrockowo, bo dziobie nas riffowa "Lady Whisky". Wspaniałe kłótnie gitarzystów, miły dla ucha, miękki śpiew Martina Turnera i... niemiła opowieść o skutkach alkoholizmu w rodzinie.

Po tak solidnej porcji solidnego rocka dostajemy coś, co w przyszłości stanie się równie symboliczne dla stylu Wishbone Ash, jak pojedynki jego wioślarzy - rock'n'rollowy romantyzm. Oto wpływa cudownie rozmarzony temat "Errors Of My Ways. Obok rewelacyjnie współbrzmiących instrumentów pojawiają się cudnie zharmonizowane głosy Martina, Andy'ego i Teda. Wszystko nieco walczykowato unosi się w górę, by po chwili miękko opaść w dół. Arcydzieło! Po tej perle robi się znów mocno. To świetne, drapieżne "Queen Of Torture" (czegóż te wyuzdane diablice nie potrafią wymyślić!). Po tych czterech utworach, stanowiących pierwszą część krążka najpierw czeka nas 11-minutowy, prawie instrumentalny (śpiew tylko w końcówce) utwór "Handy" i równie długi pomnik w dorobku Wishbone Ash - "Phoenix". A ponieważ jego piękno, dramaturgia i artystyczna wartość są zwyczajnie nieopisywalne, to poprzestanę na przyrównaniu go do wielkości i wagi "Dziecka w czasie", "Lipcowego poranka" i "Schodów do nieba". Amen!

Jerzy Skarżyński, Radio Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski