MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wizyta niewielkich mitów

Redakcja
Gdy nocą niedzielną na dachu rotundy w centrum placu Nowego Czesław Mozil wyśpiewywał swój jarmark - bezszelestnie zlatywały się mity niewielkie. Pierwsza przybyła drabina Jakubowa, co ją na malowidle Chagall zawiesił wysoko, między grafitowym niebem a ziemią ledwie widoczną. Za nią - dziadek z "Emeryta" Brunona Schulza. W opowieści mistrza z Drohobycza dziadek wraca do szkoły. On, jeden wielki schyłek, kaszel i trzask kości - wśród płowych główek powtarza zaklęcia, stare prawdy świata: ene, due, rabe, bocian połknął żabę... Ala ma kota... raz, dwa, trzy, kryjesz ty... Schulz milczy o tym, lecz czy mogło być inaczej? Aż przychodzi wicher ostateczny i unosi emeryta. Niknąc w grafitowym niebie, słyszy żal kolegów: "Proszę pana profesora, Szymcia porwało!". Dalej - co? Wyrok profesora, boga ławek: "Trzeba go skreślić z katalogu". Czysta gorycz. To zostało. I szczypta siły, by szepnąć sobie: "A mnie niosło wyżej i wyżej w żółte, niezbadane, jesienne przestworza".

Paweł Głowacki: Dostawka

Przepadł w grafitowym niebie, a nocą ostatniej niedzieli - wrócił bez szelestu piór. On wrócił i drabina Jakubowa, i lotne Chagalla synagogi, nic nieważące martwe miasta z jego płócien, nieważkie anioły, sprzęty, cała marność, co kiedyś była tu. To i jeszcze mrowie gadżetów nostalgii obrosłej mchem na dwa palce. Niewielkie mity zleciały się bezszelestnie nad dach rotundy placu Nowego, bo Czesław grał i śpiewał tak, jak na odpuście w zapadłej mieścinie Bieszczad przed kościołem brzęczą stragany niedzielnych kuglarzy, gdy je nieopatrznie trącić ręką. Tak, płakały uszy.
Brzmienie budy jarmarcznej. Zawodzenia akordeonu grajka, który nie umie czytać, a słyszy ledwie piąte przez dziesiąte. Jęk katarynki na korbkę, kiedy "korbowy" kręci, duka szkolne wyliczanki, zaś wierna jego małpka w kulminacjach ogon unosi i raczy gawiedź krajobrazami swej dupy egzotycznej. Oto macie smak całości. Macie niecodzienne piękno koncertu. Tak śpiewał Czesław. Tak grali towarzysze jego powrotu: Tony Wrafter na saksofonie i flecie, Marcin Nenko na kontrabasie, Howard Lee Sloan na klawiszach i jeszcze młoda dama, malownicza tak, że nie pamiętam, na czym grała. Na akordeonie? Na klarnecie? A może to ona ma na imię Tony? Nieważne.
Ważne, że Czesław wraca. Od dziecka w Danii, od małego poza polszczyzną, ponad dwadzieścia lat, niczym jakiś, nie przymierzając, Odys mały, w oddaleniu - wraca. Wydaje pierwszą płytę pod obezwładniająco szkolnym tytułem "Czesław śpiewa. Debiut", po czym Jacek Żakowski, alchemik mitycznej "Alchemii", udostępnia mu dach w środku Kazimierza - i Czesław wyśpiewuje swój powrót. Mówią, że w Kopenhadze sprzedał wszystkie swe udziały. Tłumaczą, że nie kalkuluje odwrotu. Przekonują, że wraca naprawdę. Oby tak.
Oby dalej było jak ostatniej niedzieli, gdy na dachu pretensjonalnego miasta wyśpiewując wyliczanki, co je z internetowych rymowanek Michał Zabłocki ułożył - Czesław wracał, przywołując niewielkie mity. Po cóż, do diabła, człowiek daje głos? By "bańka" lepiej smakowała? To też. Lecz cóż gorzałom na placu Nowym przeszkadza pamięć, którą - chcący bądź niechcący - Czesław śpiewem tryknął? Przyleciał Emeryt, sfrunęła drabina Jakubowa. Trwało chwilę - i odleciało wszystko. Nie ma się czego lękać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski