Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Woda opada, emocje zostają

Redakcja
Mieszkańcy Lachowic w powiecie suskim jeszcze długo nie otrząsną się po tym, co spotkało ich wieś w piątek. Tuż po południu w osadzie Zawodzie osunęło się zbocze góry. Pod zwałami ziemi i błota niemal całkowicie zniknęło 5 domostw. Dalszych 6 budynków runęło, gdy góra zaczęła sunąć dalej.

"Dziennik" w Lachowicach, Makowie Podhalańskim, Radziszowie

Lachowice: to był koniec świata...

 Strażacy, którzy przez cały weekend próbowali usuwać gruz, aby spod zwałów pustaków i cegieł uratować choćby część dobytku, twierdzą, że osuwisko wciąż się przemieszcza. Gdyby zeszło do płynącego niżej potoku, całej wsi może grozić nieszczęście, gdyż powstała w ten sposób tama spowoduje zalanie terenu.

 Krystyna Wierzbicka, mieszkanka Lachowic, opowiada, że w piątek około godziny 14 karmiła dziecko, gdy jej sąsiadka wpadła jak burza od progu wołając: "Krysiu, uciekajcie, góry się walą!". - Zawinęłam dziecko w kołderkę i wybiegłam z domu. Na moich oczach runął dom Siwców. Justyna Siwcowa zdążyła uciec. Widziałam, że kręciła się w kółko jak opętana, bo ani ona, ani nikt z nas nie wiedział, co tak naprawdę się dzieje. Dopiero po kilkunastu minutach zobaczyliśmy, że osunęło się zbocze góry. Ta kamienno-błotna lawina poszła szeroką ławą wprost na dom Siwców i kilkunastu ich sąsiadów - opowiada Krystyna Wierzbicka. - Aż serce mnie boli, gdy pomyślę, co przeżywają Siwcowie. To była taka szczęśliwa rodzina. Powodziło im się nie najgorzej. Mieli ładnie urządzony dom, nowoczesne sprzęty. Byli przy tym bardzo przyjaźni dla innych, uczynni. Justyna mówiła, że kupują nową lodówkę. Tę starą obiecali dać mnie. A tu, kurczę, wystarczyło kilka minut i zostali kompletnie bez niczego. Taki pech, taki pech - powtarza Krystyna Wierzbicka.

 Osunięcie się zbocza góry w Lachowicach pozbawiło dachu nad głową kilkadziesiąt osób. Wszyscy oni zostali zakwaterowani w jednym z ośrodków wypoczynkowych w pobliskiej Stryszawie. Teren osuwiska - w sumie kilka hektarów - został zabezpieczony przez policjantów. Postawiono tablice z ostrzeżeniem, iż poruszanie się po tym terenie grozi śmiercią.

 Wczoraj w Lachowicach (również w Budzowie, Makowie i Zembrzycach) przebywali przedstawiciele rządu szwajcarskiego - specjaliści od ujęć wodnych. Mają pomóc władzom gminnym w uporaniu się ze skutkami powodziowych tragedii.

Maków: Krajobraz po bitwie

 Kilkaset zalanych domów, zniszczone wszystkie drogi gminne - to wstępny bilans strat sporządzony przez władze Makowa Podhalańskiego po kataklizmie, który nawiedził ten rejon powiatu suskiego w połowie ubiegłego tygodnia.

 - Tragedia wydarzyła się całkiem niespodziewanie - wspomina tamte dni Stanisław Pawlik, burmistrz Makowa. - Wydawało się, że żywioł oszczędzi nasze miasteczko. Tymczasem w środę po południu, tuż po wielkiej nawałnicy, jaka przeszła nad Górą Makowską, kaskady spienionej wody spłynęły na rynek i okolice. Byliśmy praktycznie bezsilni.

 Wczoraj centrum miasteczka wyglądało jak po ciężkiej bitwie. Na rynku pracowało kilkanaście koparek, ładowarki i samochody osobowe. Odgruzowywana była ulica Kościelna. Spod bram domów usunięto już naniesione przez wodę zwały kamieni, szlamu i błota. Mieszkańcy ulicy zostali wreszcie uwolnieni z przymusowego, domowego aresztu.

 Na apel o pomoc dla Makowa, który ogłosiliśmy na łamach "Dziennika Polskiego", do Urzędu Miasta zgłosili się ludzie, którzy chcieli przyjechać tam, oferując swój czas i siły. - Byłem wzruszony, ale podziękowałem za to poświęcenie, przepraszając, że nie skorzystamy z oferty. My nawet nie mamy łopat, żeby tym ludziom dać, nie mówię o specjalistycznym sprzęcie - mówi burmistrz Pawlik. - Brakuje nam wszystkiego, ale przede wszystkim pieniędzy. Sytuacja jest taka, że bierzemy wszystko na kredyt: paliwo dla strażaków, żywność dla biorących udział w akcji. Odroczony termin płatności proponujemy też firmom, które zatrudniamy do odgruzowania rynku. Gdy zagadnąłem przedstawicieli władz wojewódzkich o to, czy możemy liczyć na jakieś fundusze rządowe, usłyszeliśmy odpowiedź, że możemy brać pożyczki bankowe. Pewnie tak będziemy musieli zrobić, ale kto i z czego je potem spłaci?

Radziszów: Zrozpaczeni i rozżaleni

 W Radziszowie woda opadła, ale emocje nadal sięgają zenitu. Mieszkańcy tej niewielkiej miejscowości w gminie Skawina są zrozpaczeni. Ponieśli wielkie straty. W kilkunastu domostwach woda z rozlanej szeroko Skawinki sięgała sufitów. Radziszowianie są rozżaleni. Uważają, że władze gminne pozostawiły ich samym sobie.

 W domu nr 162 jeszcze kilka dni temu mieszkała spokojnie 9-osobowa rodzina państwa Bielasów. Po tym, jak Skawinka zbuntowała się, nie będąc w stanie przyjąć do swojego koryta tak dużej fali, Bielasowie zostali bez domu i bez dobytku. Praktycznie zostali w tym, w co byli ubrani. - Zdążyłam tylko schować do torebki obrączki ślubne i dowody osobiste - opowiada drżącym głosem Maria Bielas. - Chciałam jeszcze wrócić po rodzinne zdjęcia, ale córka złapała mnie za rękę i pociągnęła do stojącego wyżej domu sąsiadów. To była ostatnia chwila na ucieczkę. Woda sięgała już pasa. Była taka rwąca, że musiałyśmy trzymać się płotu, żeby przejść 200 metrów.

 Z domu Bielasów zostały jedynie ściany. To, co było z środku, zamieniło się w stertę szmat, połamanych sprzętów i błota. Cały dobytek tej rodziny to obecnie stary pies, którego zdążyli ukryć przed żywiołem na strychu. - Nawet króliki się potopiły - opowiada połykając łzy Maria Bielas.

 Edwardowi Kapłonowi spod nr 201 żywioł wepchnął ścianę frontową budynku do środka. - Uciekaliśmy z sąsiadami tuż przed czołem fali powodziowej, trzymając się kurczowo siatki, bo woda i nas chciała porwać - opowiada Edward Kapłon. - Nie została mi nawet jedna cała para butów. W jego opinii, straty nie byłyby aż tak duże, gdyby sprawniej działały władze gminy Skawina. - Kilka godzin przed powodzią był u nas wójt. Obiecywał, że przyśle samochody ciężarowe i ludzi, którzy pomogą nam wywieźć z zagrożonych domów dobytek. Nie doczekaliśmy się pomocy.

 Mieszkańcy zalanego na wysokość jednej kondygnacji Domu Nauczyciela, położonego w centrum Radziszowa, mają z kolei pretensje do władz oświatowych. Barbara Grzesło, nauczycielka, mówi, że kilka razy dzwoniła do Wydziału Edukacji i do gminy z prośbą o pomoc. Nie odbierano telefonu. - Do dzisiaj nikt do nas nie przyjechał. Nie wiemy, co mamy robić z zalanym mieniem, które w części należy do gminy. Musimy wyrzucić przegniłe sprzęty, a nie mamy nawet aparatu fotograficznego, żeby zrobić jakąkolwiek dokumentację.

GRAŻYNA STARZAK

Fot. Autorka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski