MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wojdyłło: Miłość można zmierzyć. A jednostką jej miary jest czas

Rozmawia Anita Czupryn
W miłości obie strony muszą wiele dawać
W miłości obie strony muszą wiele dawać fot. 123RF
Żaden związek nie jest na tyle idealny i na tyle wszechstronny, żeby spełniał wszystkie potrzeby każdej z osób. Nie ma takiej możliwości, bo ludzie są bardzo odmienni, a poza tym my się zmieniamy też w ciągu życia - mówi psycholog Ewa Wojdyłło-Osiatyńska.

- Miłość. Kiedy wypowiadam to słowo, boję się, aby nie popaść w banał.

- No właśnie!

- Jaka jest miłość w dzisiejszych czasach?

- Myślę, że trudniejsza ze względu na to, że mamy większy wybór wszystkiego: kiedy zdecydujemy się na związki, z kim zaczynamy się angażować, spotykać. Kiedyś takie rzeczy były raczej mocno ograniczone tradycjami, obyczajem. Rodzina miała bardzo dużo do powiedzenia. Młodzi ludzie nie szwendali się samopas, nie było więc właściwie szansy na to, że ktoś nawiąże poważne znajomości. Można było zerknąć na kogoś i się zauroczyć, ale do miłości było daleko. Dzisiaj jest bardzo blisko. I pozornie bardzo łatwo. Już dzieci w szkole podstawowej zaczynają ze sobą flirtować.

- Czy cechy miłości, to, co ją określa, nie ulegają z czasem zmianom? Ale żeby o nich mówić, trzeba by zdefiniować samą miłość. A tych definicji na temat tego, co to jest za stan, przez wieki powstało wiele.

- Jest ich dużo i można sobie wybrać definicję bardziej romantyczną, tajemniczą - że miłość jest od pierwszego wejrzenia, że chemia zagra, że to niezależne ode mnie, że miłość na kogoś spada nagle, że to efekt pewnego magicznego czy mistycznego splotu przypadków.

- Ma Pani swoją ?

- Dawno temu przeczytałam książkę M. Scotta Pecka, „The Road Less Traveled”, w Polsce wydaną pod tytułem: „Droga rzadziej wędrowana”. Jest w niej rozdział o miłości. Peck pisze, że miłość to nie jest uczucie. Miłość, według niego, to jest działanie. Przykład: stoi facet przy barze i opowiada: „Ach, jak ja kocham swoje dzieci”.

Rozczula się, stawia kolejne wódki kolegom, wszyscy też się rozczulają, jaki to wspaniały ojciec, jak wielka jest jego miłość. Ale kiedy zapytać go, ile tych dzieci ma, odpowiada niepewnie, na pytanie, w jakim są wieku, też nie bardzo zna odpowiedź, a kiedy zapytać go, kiedy je ostatnio widział, odpowie: „Ach, nie widziałem, baba je zabrała”. Ta anegdota pokazuje, że co z tego, że ktoś opowiada o uczuciu, jeśli to nijak się ma do realiów. Scott Peck dość radykalnie uważa więc, że miłość to w ogóle nie jest uczucie. Zakochanie - owszem, to splot hormonów i euforii. Natomiast miłość to dbanie o drugą osobę w taki sposób, by to, co w niej najlepsze, rozkwitło.

- Rozumiem, że jeśli jestem pełna miłości, którą obdarzam drugiego człowieka, to oznacza, że życzę mu jak najlepiej, pragnę jego szczęścia. Ale czy to znaczy, że nie mam w związku z tym żadnych oczekiwań wobec niego?

- Oczekiwać jak najbardziej, ta druga osoba w gruncie rzeczy jest często tym najdelikatniejszym sejsmografem, pokazującym, że się z nią coś złego dzieje, nie wchodzi więc tu w grę ślepa uległość czy poddaństwo. Nie o to chodzi. W miłości nie jest też tak, że tylko jedna strona daje. Dajmy na to - uprawiam swój sport, a nie zajmuję się sportem osoby, którą kocham. Ale nie czynię tego kosztem tej osoby.

Czyli na przykład - wydaję pieniądze, jeżdżąc na Wielkie Szlemy, a potem nie ma co do garnka włożyć. Miłość to współdziałanie. Ale jest coś jeszcze. I jest to moja definicja, wypracowana doświadczeniem. Miłość można zmierzyć i jest jednostka miary, dzięki której można zmierzyć wartość miłości. Tą jednostką miary jest czas. A mianowicie - ile czasu, dobrego czasu poświęcam drugiej osobie? Bo można też knuć zemstę i to też jest czas poświęcony drugiej osobie. Ale tu chodzi o działanie na rzecz dobra tej osoby.

Mogę być marynarzem, pływać po 10 miesięcy na okrętach na morzu i nie mieć z tą osobą bezpośredniego kontaktu. Ale o niej myślę, piszę listy, prowadzę dziennik, wzdycham, tęsknię, telefonuję przy każdej okazji, wybierając prezenty, doskonale wyczuwam, co się będzie tej mojej najbliższej osobie podobać. A gdy się jest razem bezpośrednio, to jest to czas, który się sobie poświęca. I wcale nie musi to być miłość wyłącznie erotyczna.

- Zdarza się, że pary długoletnie żyją ze bez miłości. Ta miłość się wypaliła. Są i takie, które przypominają funkcjonowanie korporacji: „Ja daję ci swoje młode ciało, ty mnie - pieniądze albo inne usługi”.

- To ja odpowiem na to słowami piosenki: „Miłość niejedno ma imię”. Komu to oceniać, czy to jest związek korporacyjny, czy to jest kontrakt bankowy, czy to jest jakaś umowa na świadczenie usług? Jeżeli ci ludzie chcą ze sobą być? Miłość stanowi fundament, nie chodzi o to, żeby cały czas przeżywać tę miłość, tylko by określone potrzeby po jednej i po drugiej stronie były zaspokojone.

Żaden związek nie jest na tyle idealny i na tyle wszechstronny, żeby spełniał wszystkie potrzeby każdej z osób. Nie ma takiej możliwości, bo ludzie są bardzo odmienni, a poza tym my się zmieniamy też w ciągu życia. Kiedyś, gdy ludzie żyli krótko, te małżeństwa „do końca życia” trwały po 10 czy po 15 lat. A dziś niektóre pary są ze sobą w związkach po 40 czy po 50 lat. Przez ten czas oni sami się tak zmienili, że prawdopodobnie każde z nich rozwinęło jakąś część swojej osobowości, swoich zainteresowań, swoich potrzeb, pasji, że nie sposób liczyć na to, iż druga strona dokładnie to samo w sobie rozwinęła. Ludzie są autonomiczni, indywidualni.

W związku z tym umiejętność tolerowania czy akceptowania nawzajem tych odmienności, które się w sobie ma, a nawet, jak twierdzą mędrcy, ta odmienność, niepodobność partnerów uczuciowych jest czymś bardzo pociągającym. Podobieństwo byłoby nudą, a tu ludzie się nawzajem zaskakują. To jest coś, co pobudza uczucie.

- Ale bywa i tak, że związek się rozsypuje, pary się rozchodzą. Czy można się zakochać po raz drugi w swoim byłym, swojej byłej?

- Elizabeth Taylor wyszła trzy razy za tego samego męża! Za Richarda Burtona. Lepszej odpowiedzi na pani pytanie nie mam.

- Ale jak zakochać się na powrót? Jak znów coś dostrzec w osobie, którą najpierw kochaliśmy, a potem zaczęliśmy nienawidzić, a która sama wobec nas też zamieniła się w sopel lodu. Jak na powrót rozniecić ogień miłości?

- Zwykle to się dzieje spontanicznie, nie tak, że ktoś ma jakiś plan albo istnieje gdzieś jakaś ustawa naprawcza, która uczuciowy regres nagle ożywi. Tak nie jest. Prawdopodobnie wraz z przybywaniem doświadczeń po pewnym czasie ta uraza, pretensja czy złość zaczyna stygnąć.

Po drugie - do głosu zaczynają dochodzić te same uczucia, które na początku nas do tej osoby zainspirowały. A też w końcu, jak już powiedziałam, ludzie się zmieniają. Ktoś był bezduszny, zimny, zajęty pracą, bo pisał doktorat, potem robił habilitację, w końcu ona stwierdza: „Miałam dosyć i odeszłam”. Mija kilka czy kilkanaście lat, po czym ta para się spotyka i nagle ożywa w nich to, co czuli za pierwszym razem. A to, że po drodze był kryzys? To, jak po powodzi - wszystko musi wyschnąć, by na nowo zaścielić dywany.

- Dlaczego zakochujemy się akurat w tej, a nie innej osobie? To też wydaje się sprawa tajemnicza.

- Trochę mówił na ten temat Zygmunt Freud. Sięgał do podświadomej motywacji, która czasami rekompensuje to, czego nam brakowało na przykład w ojcowskiej czy macierzyńskiej miłości, albo z innej strony - coś, co nas niezwykle ożywiało, pobudzało i chcemy to ocalić, wobec tego będziemy potem, w dorosłym życiu swoje wybory, zainteresowanie kierować ku osobom, które mają największe prawdopodobieństwo spełnienia tego naszego pragnienia. A wtedy nie wygląda to już tak tajemniczo.

Jeśli ktoś się troszkę zna na psychoanalizie, to może na przykład zauważyć: „Ach, mój tata był łysy i w okularach, dlatego mi się łysi w okularach zawsze podobali”. Ale może być i tak, i tu znów wrócę do Pecka, bo to on o tym mówił w tym samym rozdziale „Miłość”, że ponieważ miłość jest piękna, miłość uskrzydla, dodaje energii, jest motorem wielkich emocji, wobec tego jej pragniemy. Co zatem stoi na przeszkodzie? Postanów i się zakochaj. Niektórzy zakrzykną: „Ale jak to! Ale gdzież tam! Przecież miłość to mistyka!”.

Nie, jeśli weźmiesz pod uwagę choćby jeden czynnik: że komuś dobrze życzysz, że zaczniesz go poznawać i będziesz słuchać, czego on pragnie i pomagać mu to osiągnąć, a jednocześnie będzie to osoba, która będzie ci się odwdzięczać, odpłacać, rezonować, która będzie ciebie lubić i będzie dbała o twoje potrzeby, to jeśli pobędziecie troszeczkę razem, to tak szalenie nawzajem będziecie się stymulować w tej dobroci, w tym uczuciowym cieple, że wybuchnie z tego miłość.

***

Ewa Woydyłło-Osiatyńska jest doktorem psychologii i terapeutką uzależnień. Ukończyła historię sztuki na uniwersytecie w Poznaniu oraz podyplomowe studium dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Wykształcenie psychologiczne zdobyła w Antioch University w Los Angeles, doktorat z psychologii uzyskała w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jest autorką wielu książek, jak np. „Wybieram wolność, czyli rzecz o wyzwalaniu się z uzależnień”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski